wiosenny weekend w zielonych kolorach
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
wiosenny weekend w zielonych kolorach
podobne
Wlasnie sie zakonczyl pierwszy weekend tej wiosny, wg mnie
najlepszy czas na ladowanie haszu, gandzi, skuna ale
twierdze tak raczej z sentymentu niz z praktycznego
wykozystania warunkow zewnetrzych (no chyba ze w czasie
cieplego kwietnia/maja), czy cos. Jest po weekendzie i
siedze w robocie, nie chce mi sie pracowac i sciemniam jak
moge (znowu :) ale z checia opisze sobie te pare dni.
Cofamy sie wiec o pare dni wstecz, jest piatek po poludniu,
przyjechalem z pracy, zjadlem cos i slucham muzy...okolo
18.00 zaczyna mnie nosic i tradycyjnie doskwiera nuda, w
takich sytuacjach plan jest prosty - wyskakuje z domu i
gonie do Druliego, tam to samo...kumpel zmeczony robieniem
niczego wlasnie sie podniosl z wyra i snuje sie po domu. Z
kasa kiepsko niestety, w tygodniu przejaralismy zbyt duzo
monety ale jakies zbladzone grosze kazdy jeszcze ma. Bakamy
razem od lat wiec nic dziwnego, ze nikt sie z nas nie pyta
co mamy zamiar robic, po prostu wyskakujemy i idziemy do
dilera po `male.co.nieco` (czyli 0.25 grama dobrego skuna).
Jest zimno wiec po zakupach szybko lecimy do `Holandii`
(nazwa prywatna btw. ;), jest to jedno z dwu miejsc w naszym
malym miescie gdzie mozna sobie na pelnym legalu usiasc,
rozrobic, zapalic i isc dalej...wszystko pod warunkiem, ze
sie kupi chociaz jedno male piwo :) No wiec zaczynamy
degustacje, material dobry...lagodnie wchodzi, w pietnascie
minut po naszym przyjsciu w knajpie robi sie totalny chaos -
inwazja punkow. Dosiada sie do nas paru znajomych punkow z
ktorymi sie jeszcze da pogadac i cos zapalic...maja troche
wiecej materialu i chetnie czestuja. Zaczynamy bufac, dziwne
rozmowy i oczywiscie opowiesci o jaraniu i najlepszych
ostatnio zlapanych klimatach, na szesnascie osob siedzacych
w pubie jakies dziesiec poddaje sie inhalacjom,
fantastycznie. Motyw ktory mnie rozwalil i nawet udalo mi
sie to zapamietac to opowiesc punkow o tym co robia jak maja
duzo materialu - ida do knajpy (w ktorej tez mozna palic),
siedzi tam zazwyczaj zawsze jakis zul i sepi kase na wino
ew. kupil juz wino i przyszedl sobie obalic, wtedy daja mu
do zapalenia lufe czystego skuna i... ogladaja reakcje :D,
upalony zulek pokreci sie i idzie do domu a oni zabieraja
sie za jego winiaka...zalosne w sumie ale widac chlopaki to
lubia. Wypalamy wszystko co mamy, mily lajtowy klimacik i
zmywamy sie z knajpy, na zewnatrz calkowiecie zwalona pogoda
i w sumie okazuje sie ze jest jednak troche bardziej jak
lajtowo pod czaszka bo ciezko sie lazi. Idziemy do mnie
zamlucic w jakas gierke, gramy niedlugo, jemy cos i
spowrotem na miasto. Okazuje sie, ze z braku gotowki Druli
idzie na jame...ja mam za to zloty plan, biore zajebiscie
oblepiona rure po haszu do opalenia i gonie do nastepnego
kumpla, Pancka, ktory wylazi z roboty o 22giej wieczorem.
Musialem przejsc cale miasto ale dotarlem szybko - poszedlem
na skroty i do tego...hmm, zdaje sie bieglem sobie :) padal
snieg z deszem. Wchodze do domu kumpla i odrazu laduje sie
do pokoju...tradycyjnie dowiedzialem sie na wejsciu ze nie
mam oczu, w pokoju zajebisty klimat...kupa muzy, ktora sie
przewija bez przerwy. Opalamy rure, po kilku wirkach zaczyna
mi siadac pamiec i w sumie teraz tak mniej wiecej tylko
pamietam ze sie nic nie dzialo, ale gadane sie wlaczylo
strasznie i pieprzylismy o glupotach przez pare dobrych
godzin. Fifka jest niesamowita, nie opalana od dwoch tygodni
i wychodzi z tego calkiem niezle palenie za darmo, chociaz
zre po gardle troszeczke. Pod koniec lufy kumplowi urywa
dupe i dostaje zamuly, ide sie wtedy odlac ale nie chce mi
sie schodzic na dol to puszczam strumyk z balkonu (1 pietro
, brak poreczy btw), widok z balkonu bardzo mi sie jednak
podobal. tez mnie troche skosilo i totalnie zamuleni
siedzimy bez zadnych reakcji przez jakis czas...w koncu
wstaje i ide do domu gdzie jestem okolo 3 w nocy, jedzonko,
papierosek i spac. Sobota. Wstaje po poludniu jakos - 13:30
moze. Obiad, na blogosci leze przez pare godzin i slucham
Rage`ow...dzwoni Lysy, kumpel ktory teraz siedzi w [padnij]
armii [powstan] i mowi, ze dostal przepustke i bedzie za
godzine. Do tego czasu dalej rozwijam moj kochany syndrom
amotywacyjny. Wpada i idziemy do Druliego, nie ma planow na
wieczor i mamy tylko na pol grama ale jest dopiero 18sta i
moze cos sie jeszcze wykreci, zostawiamy go w domu i idziemy
do Irka, Irek zawsze ma kase...no i kase pewnie Irek ma ale
Irka nie ma :). Idziemy do mnie na kolacje, za jakas
godzinke wpada Druli i ma kase, nie wiem skad wzial, pewnie
gdzes pozyczyl bo inaczej tego nie widze...idziemy kupic
grama holendra. Po zakupach przypadkiem trafiamy na Pancka
ktorego puscili wczesniej z pracy i przyjechal samochodem. U
mnie na jamie rozrabiamy wszystko, pakujemy i wyruszamy do
knajpy, jestesmy juz w komplecie przewidzianym na dzisiejszy
wieczor (Ja, Lysy, Druli i Pancek), ladujemy znowu w naszej
stalej holenderskiej palarni. Piwko, skun i jazda...slabo mi
sie pali dzisiaj chcociaz material genialny. Pancek zaczyna
pierdzielic glupoty wywolujac klasyczne hi-hawy i zakrecone
czit-czaty, dochodzimy jednak po czasie do wniosku ze w
knajpie jest do dupy i zmywamy sie, wszyscy idziemy znow do
mnie...nie wiem nawet po co. Pogoda jest ultra-srednia ale
calkiem klimatyczna, cieplo i dookola zajebista
mgla...niewiele widac w sumie, tymczasem wylaczaja nam prad,
zreszta nie ma pradu w calym miescie. Bez pradu w domu nie
ma co siedziec wiec wyruszamy na miasto...niesamowita
sprawa, kompletnie nic nie widac i rzadna lampa nie swieci,
cos takiego przezylem drugi raz i jest naprawde
niesamowicie...kompletna ciemnosc, zwlaszcza do czasu az sie
oczy przyzwyczaja. Pakujemy sie do gabloty Pancka bo tam
jest prad, muza, mamy jeszcze sporo materialu a Pancek wziol
nawet blube...na podbicie klimatu puszczamy dobra muze
(koRn) i jedziemy, jazda samochodem po miescie bez pradu tez
jest niezla, zwlaszcza jak sie wylaczy swiatla :) jejzdzimy
i buchamy, jejzdzimy i buchamy az do ostatniej lufy, w koncu
nudzi nas to (a raczej calkiem jestesmy zzielenieni) i
wszyscy postanawiamy zaliczyc troche czegos innego.
Mieszkamy na pogorzu wiec dookola kupe gorek i postanawiamy
wjechac na jedna samochodem, wyjejzdzamy z miasta, kawalek
bezbarwnej jazdy po lesie i jest droga ale calkiem
zajechana, mimo wszystko probujemy, im wyzej wiejzdzamy tym
wieksza sie robi mgla. W pewnym momecie prawie nic nie widac
a Pancek jedzie od lewej do prawej i tak w kolko, Druli ma
bombe, Ja mocno wczuwam sie w to co widac przed samochodem,
Lysy tez...to nie rajd, to nie rajd...dajemy rade,
wjejzdzamy na sama gore gdzie nic nie widac i okazuje sie
mniej zajebiscie nic mialo byc :(. Wracamy, tym razem z
gorki, do miasta...w miescie okazuje sie ze juz prad jest,
Druli sie zmywa do domu bo ma bombe i chce mu sie tak
pozatym jesc. Zostawiamy go, sami jedziemy jeszcze na
parking...walimy sobie po szludze jak to zwykle na
zakonczenie bywa. W tym czasie na parking podjezdza Policja
w swoim starym Polonezie (jedyny radiowoz w miescie :).
Pancek jest w szoku ale opanowany idzie porozmawiac, to nie
jego pierwszy raz wiec ma doswiadczenie, sciemnia ze nie
mamy kasy i jejzdzimy bo w knajpach pustki (w sumie prawda,
pradu nie bylo przez godzine gdzies tak i wszyscy z knajp
pouciekali), gliniarz spokojnie sprawdza tylko dowod (nawet
papierow nie bierze) i odjejzdzaja...pelny luz. Rozjezdzamy
sie do domow, w domu jestem...niepamietam...wiem ze sie
przestawialo zegrek na czas letni i przez to polozylem sie
jeszcze nacpany dopiero gdzies o 5tej rano chyba...sobota
zakonczona (a mielismy sobie tylko lekko zapalic i isc na
kobiety...hmm). Niedziela zaczyna sie dla mnie tak jak
sobota, z malym wyjatkiem, budze sie tym razem o 14tej. Dwie
godziny po mojej pobudce wpada Lysy i mamy isc po Pancka,
ktory sie tymczasem zjawia sam, a raczej sam z samochodem.
Jedziemy do Drula, jak sie okazuje ten jeszcze ma mala jazde
i nie chce mu sie z domu ruszac, pozatym mamy malo kasy do
przewalenia na ten dzien i nawet nie warto mu wychdzic przez
to z domu, po paru tekstach mamy jednak wpasc za pol
godziny. Ja, Lysy i Pancek w tym czasie wsiadamy w woz i
jedziemy, MJ krecace sie jeszcze w glowach znowu zaprowadza
nas w calkiem odjechane rejony. Tym razem jedzemy na
najwyzsza gore naszego pogorza, widac z tamtad Sniezke,
Karpacz itd. (btw. Mieszkam w woj Dolnoslaskim, wiecej nie
powiem :), jednak na szczycie okazuje sie ze znowu widac
gowno bo jest mgla...postanawiamy opalic rurke z dnia
poprzedniego, pare wirkow i odrazu robi sie lepiej. Wracamy
do miasta znowu z gory, po drodze najglupsza czesc naszej
jazdy samochodem, Puncek sie jeszcze nie nacpal i po prostej
lesnej drodze cisnal 110 km/h co po lekkim upaleniu nie jest
predkoscia przyjemna (za to jak juz sie upali to jejzdzi
20-30 na godzine wiec ok :) po dojechaniu wstakujemy po
Drula, znowu nie chce mu sie ruszac dupy z domu ale
wychodzi. Tym razem mamy na jedyne cwierc grama :( jednak
wrodzona przedsiebiorczosc Pancka zapedza go do domu gdzie
wykreca (nie wiem skad, od starychg? :) troche gotowki i
mamy juz na polowe. Zakupy, tym razem u innego dila, inny
material i dozo wiecej, jakosc jeszcze nie znana. Palimy
troche na miejscu, material okazuje sie niezly i nawet wali
po glowce; wyruszamy w kolejna wyprawe. Tym razem jedziemy
na zamek (w okolicy mamy ruiny sporego zamku
sredniowiecznego) na zamku wyskakujemy i lazimy do okola
murow, klimaty nieziemskie...pelen odlot, nikt nie wlazi do
srodka bo po cholere placic zeta za wiazd od lepka. Po
przechadzce (po zajebczym zreszta blocie) pakujemy sie do
auta gdzie wpatrujac sie w zamek zamek spalamy troche skuna.
Calkiem zgrabnie upaleni ruszamy spowrotem, po drodze Pancek
wjejzdza na boisko pilkarskie zeby sobie porobic troche
baczkow - efekt jest taki ze caly bok samochodu jest
upierdzielony blotem...no coz, trudno...shit happens. Na
komore Druliego dzwoni kolejny kumpel, Cygan. Przyjechal
wlasnie z panna znad morza (gdzie pracuje i sie uczy) na
pare dni do domu i nas szuka. Jedziemy po niego, w
samochodzie brakuje juz miejsca wiec zostawiamy gablote i w
stalym skladzie plus Cygan, jego brat i panna brata -
idziemy do knajpy na piwo. W kanjpie ladujemy sie na
zaplecze gdzie stoi stol billardowy, zamykamy drzwi i
wykupujemy 5 gier z gory. Tam puszczamy dyma z koncowki
materialu jaka nam zostala, do palonka pogrywamy w
billard...okazuje sie ze nie jest jeszcze tak zle bo
Cyganowi zostaly jeszcze dwa blanty na skunie z podrozy. Po
wypaleniu, my, ktorzy palilismy troche wczesnie zaliczamy
kolejna bombe tego weekendu. Gra idzie ciezko ale zabawy
kupa, czasem ktos dostaje chwilowego zawieszenia ale tak
generalnie jest zajebiscie, swiat `otacza mnie banka,
kolorowanka`. Strat niewiele, tylko jeden rozbity kufel. Z
knajpy wychodzimy poznym wieczorem, Druli znowy ma kompletna
mase i idzie do domu cos zjesc. My Przenosimy sie do domu
Cygana. Tam na zjazdach ogladamy `Od Zmierzchu Do Switu`
(klasyka po trawie, napewno znacie). Calkiem zwalony z
dziurami wielkosci pilki lekarskiej w mozgu ide do domu, nie
wiem czy cos w domu robie, pewnie slucham muzy do tego
prawdopodobnie cos jem, papierosek i spanko :) I tu
nareszcie nastepuje koniec weekendu, dzisiaj w Poniedzialek
o 6tej rano pobudka do pracy, jeszcze mialem niezle hallo.
Teraz jest juz 14:10 i zaraz zmywka do domu a tam
prawdopodobnie to samo co wczoraj, Cygan stawia...ale, ale
to juz nie weekend tylko szary zwykly tydzien, na bombie :)
- 7243 odsłony