psychodelia jako narzędzie badań?
detale
raporty t.rydzyk
psychodelia jako narzędzie badań?
podobne
Informacja techniczna: karton z puli lubelskiej, z dodatkiem MAOI. Działanie:
t+1h – lekkie i bardzo subtelne efekty somatyczne, nie nazwałbym tego bodyloadem
t+1,5h – pierwsze oddychające przedmioty
t+7h – nadal bardzo silne CEVy, z poziomu 3
t+24h – powrót do trzeźwości (koniec „wszechświatowej harmonii”), ustanie efektów pobudzenia, możliwość zaśnięcia
Raport
Gdybyś mógł puścić Szopenowi jeden utwór, co by to było?
Piszę to pytanie na początku, bo to właściwie jedyna względnie użyteczna rzecz, którą wyniosłem z noworocznej podróży. Myślę, że będę je zadawał od czasu do czasu, kiedy przyjdzie mi ochota szybko dowiedzieć się czegoś sensownego o moim rozmówcy. Ale do rzeczy. Mam nadzieję, że przynajmniej część z nas używa psychodelików dla celów innych niż pooglądanie morfujących twarzy i kolorowych szaleństw za zamkniętymi powiekami. I choć na hyperrealu znaleźć można liczne wypowiedzi osób „doświadczonych“, twierdzących że „poszerzanie świadomości“ to blaga, a w narkotykach znaleźć możemy jedynie szaleństwo, przeczyć temu mogą choćby takie przypadki jak Kary Mulis (http://pl.wikipedia.org/wiki/Kary_B._Mullis) czy Francis Crick (http://pl.wikipedia.org/wiki/Francis_Crick), poważni panowie, którzy nie kryli tego, że Nobla zawdzięczają LSD. Przyznaję, że moje dwie poprzednie podróże (na lubelskim kartonie) spędziłem typowo rozrywkowo, gdzieżby mi tam przeszło przez głowę nastawiać się na zdobycie Nobla! Korzystając z oferowanej przez substancję jasności umysłu biegałem więc po muzeach, zachwycałem przyrodą i architekturą.
Wrócę jeszcze na chwilę do sporu o zawartość kartonu. Znajdująca się na nim substancja, w przeciwieństwie do LSD, nie utrudnia kontaktu z innymi ludźmi (działa dość empatogennie, nie plącze języka) i idealnie nadaje się jako wzmacniacz zachwytu. Podwójna dawka (opisana tutaj: http://neurogroove.info/trip/powrot-dziewczyny-o-kalejdoskopowych-oczach) wywołała silne efekty wizualne (animowanie obrazów, rozpadanie się roślin w figury geometryczne itp.), pozostawiając jednak amfetaminową nadtrzeźwość umysłu. Dla porównania – przy dużo słabszych wizualnych efektach LSD byłem w stanie tylko bełkotać i momentami traciłem kontakt z rzeczywistością, zalewany powodzią napływających myśli i wrażeń.
Pchany chęcią przeżycia głębokiego doświadczenia, zażyłem karton po podaniu MAOI. Zawiodłem się – przedmioty co prawda oddychały, a stojąc przed lustrem czułem się jakbym był bohaterem teledysku „Thursday‘s Child“ Bowiego (http://www.youtube.com/watch?v=8S227FFNwl8 patrz: minuta i 59 sekund), obserwując jak zmieniam wiek, proporcje twarzy, gęstość zarostu i ilość zmarszczek, jednak totalna jasność myśli nie dawała mi nawet przestraszyć się tego dziwnego zjawiska. O tej trzeźwości powtórzę po raz ostatni: ktoś mógłby mi w tajemnicy wrzucić lubelski karton do potrawy i nawet bym się nie zorientował, że coś się dzieje (aby dostrzec oddychanie i morfing twarzy trzeba na nich dłużej zatrzymać wzrok), oczywiście do momentu podjęcia próby zaśnięcia... Nie wyobrażam sobie za to, jak mógłbym przegapić nachalnie surrealistyczną dziwność świata LSD...
Sytuacja zmieniła się diametralnie w momencie wyciszenia się w całkowitej ciemności. Siedem godzin od przyjęcia dawki, za zamkniętymi oczyma nadal pojawiały się trójwymiarowe, pełne żywych kolorów, CEVy. Muzyka psychodeliczna (Entheogenic itp.) wyczarowywała uporządkowane, ruchliwe, symetryczne wariactwa składające się z mniejszych przedmiotów. Była to dla mnie o tyle nowość, że do tej pory widywałem CEVy w postaci kolorowych fraktali nałożonych na ruchome powierzchnie rozmaitości topologicznych, a tej nocy były to kostki do gry, czcionki, klocki, zabawki, narzędzia i tym podobne detale, wszystko to zmieniające faktury, materiały (szkło, plastik, drewno, polerowana stal, chrom), a czasem uzyskujące charakterystyczną kreskę (rysunek w stylu Groeninga, Eschera, Sempego, Bakuły). Po wyłączeniu muzyki, w ciemności i ciszy, byłem w stanie dokonać dowolnej wizualizacji, np obiegu ciepła w pomieszczeniu, choć jestem pewien że kto inny nazwałby to na przykład „liniami energii przebiegającymi pomiędzy przedmiotami i żywymi istotami“. W ogóle o czym by nie pomyśleć, wszystko sprowadzało się do matematyki, każde zjawisko potrafiłem wyobrazić sobie jako wielowymiarową funkcję wielu zmiennych, a że zjawisko A jest całką zjawiska B wydawało się tak oczywiste, jak to, że rękawiczka pasuje na dłoń. Rozbuchana wizualizacja nie ograniczała się do matematyki. Przyłożyłem dłonie do brzucha mojej żony i natychmiast, niczym w termowizji ujrzałem zamkniętą w macicy zwiniętą figurkę dziecka, w brzuchu którego dostrzegłem jajniki, w których spoczywały jajeczka, pełne DNA, opisującego kolejne dzieci i DNA ich gamet, które zawiera w sobie opis DNA gamet ich dzieci, a w nim DNA ich dzieci... z przerażeniem poczułem, że wpadam w wir myślowy, z którego nie będę w stanie się wyrwać. Zapadałem się głębiej. Otoczyły mnie drobne błyski propagujące kaskadowo w różnych kierunkach, nasilające się przy każdym ruchu i rozpalające się gdy zdawałem sobie sprawę ze swojego istnienia. Zapewne była to kolejna wizualizacja – sieci neuronowej mojego własnego mózgu. Jestem przekonany, że właśnie ta właściwość psychodelików – ułatwianie wizualizacji (a nie dostęp do jakichś pokładów duchowych planów energii czy pozazmysłowego postrzegania) – przyczyniła się do odkryć wymienianych na wstępie panów, problem jednak w tym, że utrzymanie umysłu w ryzach, na jednym temacie, jest w tym stanie niezwykle trudne. To jakby siadać z zawiązanymi oczyma na narowistym koniu i liczyć na to, że poniesie nas prosto do odkrycia nowej Ameryki.
Przeszedłem do bardziej wysmakowanej muzyki. Zacząłem od Szopena, który dawał regularne, ale raczej niesymetryczne wizualizacje. Oglądając obrazy tworzone na płótnie mojego umysłu, miałem wrażenie, że jestem od krok od odkrycia (i znów!) matematycznej formuły piękna. Dźwięki Szopena wykreślone w przestrzeni i kolorze były takie oczywiste, takie regularne, że musiał być na to jakiś wzór! Potem przyszła kolej na Björk, najdłużej zatrzymałem się na „Jógą“, z albumu poświęconego islandzkiej przyrodzie. Proces kompozycji muzyki pozostaje dla mnie niezgłębioną zagadką (co oni słyszą? jak oni słyszą?), a połączenie tradycyjnych instrumentów z syntetycznymi dźwiękami przekracza moje zdolności pojmowania. Przez parę minut „Jógi“ przeszedłem kilka stanów emocjonalnych, widziałem stojących nieruchomo Islandczyków, widziałem zderzające się płyty tektoniczne i posępne sosny na wzgórzach. Wiolonczele i kontrabasy opadały na mnie ciężkimi kaskadami, jak fale oceanu liżące brzeg. Cudowna linia melodii smyków dosłownie mnie zmiażdżyła i pozostawiła zalanego łzami i rozbitego psychicznie. Jeśli „Joga“ nie jest hymnem Islandii, to powinna nim zostać... Potem był „Hunter“, który natchnął mnie na rozważania na temat istoty świadomości. Bawią mnie pojawiające się co jakiś czas doniesienia prasowe, że „naukowcy z X odkryli że [nazwa zwierzęcia] ma samoświadomość“. A czemu u licha jakiekolwiek zwierzę miałoby jej nie mieć? To niedorzeczne. Istoty od nas niższe mają tylko mniejszą „intelektualną rozdzielczość“, ale przecież to samo widzą, to samo czują, kierują się tymi samymi popędami i instynktami. Myślą i rozumieją. Zadziwiająca ilość ludzi jest przekonana, że myślenie wymaga opanowania języka, nie zastanawiając się wcale nad tym, jak często myślą używając okrągłych zdań. Oczywiście, dla kogoś, kto uważa, że pies na widok swojego pana macha ogonem ODRUCHOWO, takie rozważania wydają się śmieszne i jałowe, w tamtych chwilach jednak było dla mnie oczywiste że wyruszający na polowanie niedźwiedź nie jest wiedziony tylko instynktem, ale że w jego głowie kłębi się nawał myśli: wspomnień o poprzednich polowaniach, chęć wylegiwania się na słońcu przemieszana ze strachem przed głodem, uczucie troski, jeśli w Gawrze pozostały młode, wkurw na ciężkie warunki pogodowe, zachwyt wiosną, marzenie o kopulacji, ostrożna gotowość...
Potem nastał dzień, a zawarta na kartonie substancja jeszcze długo uniemożliwiała zaśnięcie, w przeciwieństwie jednak do zejścia po bromo-dragonfly, jest to czas pełen cudowności: nie ma już wizuali, jest za to euforia. Euforyczne działanie utrzymuje się wiele godzin na niezmienionym poziomie, po czym nagle urywa się, bez charakterystycznej dla LSD „zanikającej sinusoidy“ (trzeźwości przemieszanej z psychodelią).
Czy mógłbym wynieść coś z tej podróży? Z pewnością, gdybym wcześniej skupił się na interesującym mnie procesie i poznał jego mechanikę oraz matematyczny opis, to nieprawdopodobne wręcz możliwości wizualizacyjne psychodelicznego mózgu pozwoliłyby mi manipulować dowolnymi abstrakcjami i układać je jak klocki. Oczywiście, utrzymanie myślowej dyscypliny i wątku jest bardzo trudne, bo przecież dużo łatwiej i przyjemniej jest dać pochłonąć się muzyce.
I dlatego właśnie, gdybym mógł puścić jeden kawałek Szopenowi, na pewno wybrałbym „Jógę“.
- 35224 odsłony
Odpowiedzi
Gdybyś mógł puścić Szopenowi jeden utwór, co by to było?
Ujarałbym go jak prosiaka, nakarmił ekstazami i wziął na mejdeja :D
A tak poważnie rzecz ujmując klawiaturą i kursorem, na pewno był by to utwór "Splitting An Atom" pana Otta, lub "Smoked Glass and Chrome". Na pewno.
Na pewno zarównież, po raz wtóry Twój TR zasługuje na stronę główną, jako odmiana od tych cholernych, pierwszorazozjadłych, przeciwkaszlowych wypocin.
Salvinoria
dzięki za info. z pewnością
dzięki za info. z pewnością sprawdzę oba utwory (a także ewentualnie inne, jeśli ktoś się jeszcze odważy odpowiedzieć pod tym postem...)
ciekawy tripek mimo pomylenia
ciekawy tripek mimo pomylenia kartonów. Nie wiem co to było ale na pewno nie karton z puli lubelskiej ale widze że bedziesz sie upierał hehe.
W publicznym wyrażaniu
W publicznym wyrażaniu pochlebstw jestem powściągliwa, natomiast w tym przypadku nie mogę się wziąć i wstrzymać. Od jakiegoś czasu śledzą Twoje grafomańskie poczynania i jestem nimi szczerze zauroczona..jeśli o uroku można tu mówić. Jednocześnie jestem z lekka niepocieszona: a) musiałam się zalogować, coby wyrazić swoją opinię b) długo każesz czekać na kolejny wpis (łez ronić nie będę, albowiem warto przeczekać chwile Twojej pismackiej posuchy). Człowieku o wadze 85 kg musisz pisać. W obronie jakości słowa pisanego.. przeciw mętnym, wydumanym, nieumiejętnie ubranym w słowa przemyśleniom, tak miałkim, że liczenie ziaren piasku na pustyni wydaje się zajęciem niezwykle wciągającym wobec czytania tego.
p.s. julie umírá každou noc, XIII.století to wczoraj, dziś puściłabym dziadowi ten starý dům se rozpadá.
Szanowna Pani, w pochłanianiu
Szanowna Pani, w pochłanianiu pochlebstw nigdy nie byłem powściągliwy. Chętnie pisałbym częściej, ale gdy ma się dzieci, okazji do brania narkotyków (tych bardziej wykręcających) jest w roku mniej, niż palców w jednej dłoni. Przy takim poświęceniu wiernej czytelniczki (zalogowanie się), z chęcią uzupełnię blog o pewien zaległy tripreport.
Super raport.
Super raport.
Ja bym mu puścił "Presto" z 12 studiów na pianino Szymanowskiego. Trochę jakby mu pokazywać technologię z przyszłości. Chciałbym zobaczyć jego minę. :D
Z jednej strony dobry pomysł
Z jednej strony dobry pomysł - dać posłuchać coś skomponowane na ten sam instrument. Z drugiej (i jak tak właśnie sobie pomyślałem) - utwór zupełnie inny pod każdym względem robiłby na pewno większe wrażenie.
Dobry tekst.
Cóż, lubię takie pytania "do zastanowienia się", ale dalej ciężko stwierdzić, co ja bym puscił Frediemu...
Być może filmowe i złożone " No.time for caution" - https://m.youtube.com/watch?v=VE7fzHgG-WQ
Ewentualnie requiem dla snu- https://m.youtube.com/watch?v=iYAaN9EMpE0
Zwyczajnie ciekawi mnie, co by pomyślał o muzyce nieco bardziej współczesnej :)
https://youtu.be/0_h4wFXMazk
Rolling Stones "Gimme Shelter
Rolling Stones "Gimme Shelter" (dziś)