prowadzony przez boginię
detale
waga pacjenta: 70 kg
Czas: Równonoc wiosenna,
Nastawienie: ciekawskie :)
raporty brzostan
prowadzony przez boginię
podobne
Podczas jednego z festiwali trafił w moje ręce malutki kartonik, podobno 140µg LSD... słyszałem, że psylocybina i lsd mają tolerancję krzyżową więc postanowiłem zachować tą drugą na inną okazję... coś mi podpowiedziało, że Kwas będzie idealną substancją na powitanie wiosny i okazało się, że przywitaliśmy się w sposób tak interesujący, że musiałem to opisać... no to lecimy:
Wrzuciłem taba pod język o 13:00 razem z dwoma malutkimi listkami szałwii (nie, nie divinorum, zwyczajnej - lekarskiej) i czekałem na efekty. Było to moje pierwsze spotkanie z LSD i znudzony leżeniem i czekaniem zacząłem sprawdzać raz jeszcze po jakim czasie zaczyna działać. Leżałem trzymając telefon nad głową i nagle zrobił się on jakiś dziwnie ciężki... albo ja jakiś słaby... Od przyjęcia minęła niecała godzina. Czułem się jednocześnie słaby i pełen energii, jakby rozwibrowany. Przyglądałem się wzorom i teksturom wszystkiego w moim pokoju po kolei, ale nie zauważyłem niczego niezwykłego.
Zarówno na trzeźwo jak i po różnych substancjach lubię sobie pospacerować, tak też zdecydowałem zrobić tym razem. Zanim się zebrałem (jakoś trudno mi się było zorganizować) było już 1,5h od przyjęcia. Szedłem wzdłuż okolicznych pól niosąc ze sobą berło/różdżkę zdobyte podczas wcześniejszej wyprawy po mleczku kanabisowym i zastanawiałem się dlaczego nie mam żadnych wizuali. Jedynie chmury rzucały jakieś dziwne cienie. Jakby były miejsca wyraźnie jaśniejsze i mroczniejsze... tylko nigdy nie widziałem cienia wiszącego w powietrzu, zwykle musi on na coś padać... Może jednak coś się już dzieje... Spojrzałem w górę i działo się, oj działo! Krawędzie chmur rozpływały się, odrywały, tworząc wirujące spirale. Interesujące...
Przede mną rósł rząd drzew posadzonych na granicy między dwoma miejscowościami, głównie dębów. Nigdy nie zwróciłem uwagi na to, jak bardzo fraktalne są to drzewa. Wyglądały na tyle nienaturalnie w tej swojej symetryczności, że pomyślałem sobie, iż za tą granicą musi być jakaś inna rzeczywistość... Oczywiście postanowiłem to sprawdzić :)
Po drodze moją uwagę przyciągały drzewa i krzewy rosnące przy polnej drodze, którą szedłem, a zwłaszcza rosnące na nich mchy, porosty i co tam jeszcze. Czasami wyglądały jakby oddychały, poruszały się. A nawet kiedy tego nie robiły były fascynujące jak nigdy :) Przyciągała mnie też jemioła, która chciała żebym ją zerwał, ale postanowiłem to zrobić w drodze powrotnej.
Podniosłem jakąś uschniętą roślinkę i ruszyłem w stronę "granicy". Na miejscu, będąc bezpośrednio pomiędzy dwoma dębami rosnącymi po obu stronach, narysowałem moją różdżką linię w poprzek drogi, wziąłem głęboki oddech i przekroczyłem ją. Odwróciłem się, zapiąłem za sobą "przejście" i położyłem roślinkę w tym miejscu aby oznaczyć gdzie znajdę suwak otwierający przejście :D Wiedziałem, że wrócę bezpiecznie, bo ta roślinka będzie tu na mnie czekać :)
Ruszyłem dalej. Niedaleko za granicą leżała pod krzaczorami sterta słomy i pomyślałem, że byłaby idealna do zrobienia Marzanny - w końcu mamy pierwszy dzień wiosny. Poszedłem jednak dalej myśląc sobie jak to wszystko jest dokładnie tam gdzie powinno i że było tu zawsze, tylko tego nie dostrzegałem. Zagłębiłem się w tych myślach, niestety nie wszystkie pamiętam, najbardziej zapadło mi w pamięć to, że "Bariery są tylko iluzoryczne, to wszystko jest częścią jednego, tego samego pola" (głębokie, wiem :) ), a wpadłem na to obserwując linie na polu, którym szedłem, pojawiające się i znikające w zależności od kąta patrzenia. I jeszcze, że nie ważne, jaką drogę wybierzesz, jeżeli znasz swój cel, to dotrzesz do niego niezależnie od wybranej w danej chwili drogi.
Z tych intelektualnych rozmyślań wyrwały mnie sarny przebiegające przez drogę przede mną i wbiegające do lasu. Byłem pewien, że to Bogini lasu i przyrody wskazuje mi dokąd mam iść. Uchwyciłem mocniej moją laskę i ruszyłem za nimi. Gdy szedłem wzdłuż lasu moją uwagę przyciągnął bluszcz pnący się po drzewie. Poszedłem w jego stronę, zdjąłem cieniutką odnogę pnącza z drzewa i owinąłem nią niesione berło. Był to suchy badyl dziewanny z szyszką wetkniętą otwór po korzeniu więc oczywiste, że to właśnie Dziewanna kazała mi tu przyjść i to zrobić :)
Skojarzyła mi się ta laska owinięta pnączem z kaduceuszem i chciałem owinąć ją czymś jeszcze. Siłowałem się z gałązką jeżyny, ale nie mogłem jej urwać. Nagle wpadła mi do głowy myśl, że nie powinienem tego robić. Że przyroda, że moja Bogini Dziewanna daje nam wszystko, a my ją tak źle traktujemy, wykorzystujemy. Przeprosiłem za moje zachowanie. Wybaczyła. Powiedziała, że mogę z niej czerpać, tylko żebym doceniał to co mi daje.
Przysiągłem ją doceniać i jej służyć. Poprosiłem żeby mnie prowadziła i ruszyłem za nią. Zwracała moją uwagę na rośliny, żywe, martwe i zahibernowane. Każda poduwała mi jakieś przemyślenia. I szedłem tak prowadzony przez nią w głąb lasu, przystając od czasu do czasu, zbierając amulety, talizmany. Dary od mojej Bogini. Część z nich miałem złożyć na ołtarzu. Zapytałem gdzie jest ten ołtarz. Odparła, że kiedy go zobaczę - będę wiedział. Szedłem więc tam, gdzie mnie prowadziła.
Na osuniętej częściowo piaszczystej skarpie rosły drzewa, za osuwiskiem teren się obniżał. Po jednej stronie na wzniesieniu był pień po ściętym drzewie, po drugiej wysoka brzoza z dwoma odnogami. Drzewo śmierci i drzewo życia, jak dwie kolumny z masońskich symboli. A za nimi, za wejściem do świątyni drzewo z trzema konarami. Jeden złamany, uschnięty i gnijący, porośnięty grzybami, jeden zdrowy, choć po zimie jeszcze bez liści, i jeden jakby pomiędzy...
Położyłem rękę na pierwszym pniu, zamknąłem oczy, poczułem śmierć i rozkład, zgniliznę. Zobaczyłem jak rozkwita ona pleśnią i grzybami, jak rodzi się na jej resztkach nowe życie, jak karmi kolejne pokolenia. Obszedłem drzewo dookoła i pod zdrowym konarem znalazłem ołtarz. Przy samej ziemi utworzony z grubego, zaokrąglonego korzenia tworzącego płaską półkę z otworem wiodącym wgłąb pnia do wnętrza ziemi. Ukląkłem.
Złożyłem na ołtarzu dary trzymane w garści, wsunąłem pnącze bluszczu w bruzdę w korze i wsypałem zebrane jagody bluszczu i jakieś nasiona w otwór ołtarza. Włożyłem do niego też ten mój kaduceusz, tak że stał pionowo. Zamknąłem oczy i zacząłem medytować. Przy zamkniętych oczach widziałem coś jakby szyszkę złożoną z oczu, ruszającą i się i zmieniającą kształty. Może dlatego, że ostatnim co widziałem przed zamknięciem oczu była szyszka na tej lasce.
Po jakimś czasie rozsiadłem się wygodnie, wyjąłem krakera do naboi z nitro i napełniłem dwa baloniki (między innymi przez nie wyjście z domu mi tak długo zeszło... kompletowałem gadżety :)). Podoba mi się działanie n2o po Marii i gałce, a po kwasie ponoć działa jeszcze fajniej... Potwierdzam. Działa. Wciągnąłem dwa balony jeden po drugim i zrozumiałem tajemnice wszechświata! Niestety niedługo po otwarciu oczu większość zapomniałem, bo zafascynował mnie kawałek opony, a raczej porastające go mszaki... jak pięknie przyroda potrafi się odrodzić... tak więc sorka, ale żadnych kosmicznych sekretów wam nie zdradzę :P
Spędziłem przy ołtarzu jeszcze jakiś czas, po czym zabrałem pałkę kaduceusza i przesiadłem się pod drzewo życia. Tam odpaliłem waporyzator, nabity mieszanką melisy i mięty, bo Maryjka mi wyszła i jednym ziarnem kawy. Porozkoszowałem się smakiem, porozmyślałem, pomedytowałem (z kolejnymi wizualami przy zamkniętych oczach) i czas było wracać.
Od przyjęcia minęły 3 godziny. Znalazłem w kieszeni jedną zagubioną jagodę, dorzuciłem ją więc do wapka zastępując ziarenko, które zgryzłem i zjadłem. (po powrocie wyczytałem, że owoce bluszczu są trujące, ale trzeba zjeść więcej... a ja nie jadłem tylko wapowałem... no w każdym razie żyję :)) Wapnąłem sobie, pożegnałem się ze świątynią i ruszyłem.
Wychodząc ze świątyni zamiast nieść badyla zacząłem się nim podpierać, a że był odrobinę przykrótki jak na mój wzrost przykurczyłem się lekko, zgarbiłem, ugiąłem kolana... zwolniłem kroku i ... stałem się starcem. Szedłem o lasce, kroczek za krokiem i rozmyślałem o tym, jak to życie szybko mi minęło. Jak nie doceniałem młodości i życia w ogóle. Jak to młodzi nie doceniają tego co mają, jak to oni nic nie wiedzą, niczego nie rozumieją... ale nie mnie ich nauczać... ech, takie już jest to życie... Jakie to wszystko piękne!
Wyszedłem tak o lasce, starczym krokiem na pole i zauważyłem, że coś leży nieco dalej. Jakieś szmaty... potuptałem to zbadać. Był to, okazało się, przewrócony strach na wróble. Dwie żerdzie zbite w krzyż, na to narzucona skórzana kurtka i plastikowe wiaderko owinięte turbanem jako głowa. Podniosłem tego mojego przyjaciela, objąłem go, przytuliłem, zaczęliśmy wspominać... Zrobiło mi się smutno, że tak szybko odszedł. Uroniłem łzę, po niej kolejne...
Chwyciłem go za ramiona i wbiłem w ziemię. Wbiłem ten krzyż na moim grobie i zorientowałem się, że to ja umarłem. Opłakałem moją śmierć i pogodziłem się z nią. Wsunąłem mu do kieszeni na sercu te dwa baloniki i kawałek korzenia dziewanny odłamany z mojego berła-badyla, pożegnałem się i poszedłem dalej. Już nie o lasce, już żwawym krokiem.
Uruchomiłem wapka raz jeszcze i wracałem w stronę przejścia między światami. Taką miałem nadzieję, bo szedłem inną drogą, a raczej właśnie nie drogą, którą szedłem wcześniej, tylko przez pola, ale jednak orientację w terenie jako-taką mam nawet pod wpływem, bo wróciłem na drogę akurat niedaleko tej kupy słomy mijanej wcześniej.
Już dochodząc do niej czułem, że nie powinienem się odwracać. Ścisnąłem mocniej pałkę i przyspieszyłem kroku. Powtarzałem sobie, że wysłała mnie tu Dziewanna, że ona mnie ochroni. Im bliżej byłem granicy tym bardziej bardziej czułem, że coś mnie śledzi i nie chce mnie wypuścić.
Chwyciłem garść słomy w wolną rękę. Uwiężę te mroczne siły w marzannę. Złączyłem dłonie owijając środkową część badyla słomą i tak parłem ku granicy. Z każdym krokiem robiło mi się goręcej. Kiedy dotarłem do linii narysowanej na drodze poczułem i usłyszałem potężne podmuchy płomieni za plecami. Przykląkłem przed pozostawioną na granicy roślinką, przytknąłem do niej pałkę trzymaną oburącz i czekałem aż gorące płomienie przeminą. Musiałem je przeczekać.
Nie widziałem ich (a szkoda), ale czułem, wiedziałem, że są prawdziwe. Wiedziałem też, że chroni mnie moja Bogini i koszulka założona na lewą stronę (wspominałem, że ciężko mi szło zbieranie się do spaceru :P). Czułem się jakbym miał na sobie ognistą zbroję. W końcu musiałem się ruszyć.
Szybko podniosłem roślinkę graniczną i dołączyłem ją do marzanny. Chwyciłem ją jeszcze mocniej, rozpiąłem "suwak" w materii dzielącej dwa światy i przeszedłem na moją stronę. Szybko odwróciłem się i zamknąłem przejście za sobą. Nic się nie przedostało, ale czułem, że tu za tą granicą jest jeszcze świat przejściowy ciągnący się aż do tej wołającej mnie jemioły.
Szedłem w jej stronę ściskając marzannę z całych sił. Nie mogłem pozwolić na to żeby mi teraz uciekła i opanowała mój świat! Czułem przyglądające mi się duchy, demony i chuj wie jakie jeszcze ciemne moce czające się w przydrożnych krzakach. Pokazywałem im ściskaną marzannę i straszyłem jej wydając z siebie różne dźwięki. Syczałem na nie i warczałem. Wydawało mi się, że słyszę ich śmiechy. Dotarłem wreszcie pod zwisającą nad drogą jemiołę. Wreszcie byłem bezpieczny.
Stamtąd dostrzegłem trójkę dzieci bawiących się na niezebranych belach słomy nieopodal... Czyli to ich śmiechy słyszałem. Zastanawiałem się przez chwilę czy są prawdziwe czy to jakieś diabełki chcą mnie nabrać. Stwierdziłem, że chyba prawdziwe i że dzieci powinny lubić palenie marzanny... może pomogą mi ją związać sznurkiem z tych snopków... I ruszyłem pewnym krokiem w ich stronę... ściskając usilnie niesiony oburącz badyl opasany słomą... sam nie wiem z jakim wyrazem twarzy... bez słowa...
Dzieci na szczęście rozsądne, dobrze wychowane, jak tylko zobaczyły, że idę w ich kierunku szybciutko się zawinęły i poszły w przeciwną stronę :) No pięknie - pomyślałem - wystraszyłem swoim naćpanym zachowaniem jakieś dzieciaki i teraz będzie cała wioska wiedzieć, że jakiś dziwak się kręci po okolicy :)
Doszedłem jednak do snopków, zdobyłem kawałek sznurka i omotałem kukłę. Teraz mogłem ją bezpiecznie trzymać jedną ręką. Już mi się nie wyrwie. Podniosłem jeszcze kawałek czerwonej szmaty przeoranej przy miedzy i owinąłem nią głowę kukiełki. Zauważyłem, że zgubiłem gdzieś szyszkę, pewnie wypadła gdy straszyłem te demony z krzaczorów. Zastąpiłem ją korkiem z butelki po winie gdy zatrzymałem się przy brzozie, z której zbieram sok.
Stamtąd już tylko kilkadziesiąt metrów miałem do domu. Dzień wcześniej ojciec wypalał gałęzie, miałem więc przygotowany dla marzanny stos, a przy nim widły, którymi rozgrzebywał żar. Ułożyłem kukłę na kupie popiołu i przybiłem widłami. Nigdzie się nie ruszy. Poczeka na mnie. Zjem, odpocznę i przyjdę ją spalić kiedy zajdzie słońce.
W domu Siostra właśnie szykowała obiad. Zdjąłem moją ognistą, lewostronną zbroję, przebrałem się i przyszedłem zjeść pieczony schab ogrom sił woli poświęcając na to, żeby nie dać po sobie poznać w jakim jestem stanie, a było to jakieś 4 godziny od łyknięcia kartonika. Kiedy jadłem Szwagier włączył "Grosza daj Wiedźminowi" więc oczywiście przekonany byłem, że wiedzą jaką walkę stoczyłem i skąd wracam :) Okazało się, że nie wiedzieli :)
Jeżeli ktokolwiek przebrnął przez te hektolitry tekstu, to gratuluję i czekam na opinię... czy ta substancja to aby na pewno było LSD? Ciekaw jestem co sądzą bardziej doświadczeni :)
Później poszedłem jeszcze spalić marzannę i miałem kolejną podróż, ale to może innym razem...
W każdym razie substancję polecam, tylko upewnijcie się, że macie odpowiednią zbroję i nie straszcie okolicznych dzieciaków :P
- 4592 odsłony