niespodziewana wizyta u absolutu
detale
Nie miałem kompana który (która by mnie przypilnowała) co okazało się ryzykiem.
raporty bongoczerwiec
niespodziewana wizyta u absolutu
podobne
Czas - sclerotia zjadłem o 12:10, po godzinie drugą paczkę.
13:00 ładowanie psylocyny w pełni, faktycznie jak czytałem przypomina przyjemne lekkie do średniego upicie alkoholem etylowym, spadek koordynacji, ociężałość, która później mocno dała się we znaki. Usiadłem nad klifem stawu i obserwowałem ryby, które widziałem bardzo dokładnie w niezmąconej wodzie. Powoli nachodziły mnie teraz zupełnie zrozumiałe wyostrzenie postrzegania kolorów, dźwięków i zapachów, piwo bezalkoholowe miało obcy smak, zrozumiałem, że to prawdopodobnie od żucia grzybów i popijania piwem z pół procenta etanolu. Następnym razem napiję się czegoś z 0,000% etanolu (kolejna wskazówka).
Generalnie alkoholikom nie poleca się pić bezalkoholowego, bo to może spowodować zapicie, jeśli ktoś zapomni sobie kim jest. U niektórych jest ryzyko fleszbeku alkoholowego (smak piwa) co może skończyć się upadkiem. Dlatego w pierwszych krokach na i po terapii alkoholikowi nie wolno pić żadnego piwa. Ja piję czasem bo bardzo lubię piwo, ale wiem, że 0,5 % to i tak za dużo. Pojawiają się nudności.
13:30 faza robi się kolosalna - słyszę gości oddalonych 130 metrów ode mnie jakby stali koło mnie, jeden mówi coś o snowboardzie na strercie kamieni i kamyków, nie byłem pewny czy to prawda czy halun, wiem, że to słyszałem. Dźwięki jak szum wiatru, świerszczy, ptaków czy przede wszysktim ludzi łapią wielkie echa i mimo że ciekawie, to brzmią już bardzo dziwnie. Wizja zaczyna się rozmywać i falować o czym tylko czytałem, obiekty zaczynają żyć własnym życiem, falować (nie wiem czemu ktoś pisał, że oddychają, dla mnie nie oddychały ale na pewno falowały), z początku rozbawiony jak dziecię, obserwując piękno świata, zacząłem odpływać w niezaną mi stronę. Sceneria kosmicznie bogata poczęła jawić mi się jako coś nienaturalnego i zacząłem odczuwać coraz silniejszy niepokój. Wiem teraz że był to ten czas, gdy człowieki powiadają, że zaczęli bać się że umrą. Ja się nie bałem, bo okazało się, że faza jest tak kolosalna, że miałem mało czasu bać się czegokolwiek. Przez ten etap przemknąłem, a właściwie przeleciałem z prędkością komety, no cóż wiem jak psylocybina działa i jak wyłączała po kolei części mojego mózgu. Kolory, drzewa, rośliny i rybki pozostały w tyle i właściwie zaczęły znikać z mojego umysłu. Koniec dziecęcej zabawy. Zaczął się trip.
14:00-14:30 nadchodzi szczyt fazy, jedne z najbardziej dramatycznych wydarzeń w moim krótkim życiu. Konfuzja nabiera wyrazu, zaczynam opuszczać świat z którego jestem, co napawa mnie przerażeniem, gdybym był nieprzygotowany mogłoby się to skończyć tragedią. Zaczyna odpływać po kolei wszystko, zacząłem lekko wymiotować i szwędać się po terenie, uczułem znaczne pragnienie i poszedłem szukać strumienia z wodą. Porzuciłem rower i rzeczy, byłem wtedy jak mocno pijany, umoczyłem buty i zacząłęm prezentować się jak pijak na mocnej fazie. Zacząłem tracić kontrolę. Miałem duży problem napić się ze zbyt płytkiego strumienia i nie umiałem teraz znaleźć lepszego miejsca z płynącą wodą (kolejny błąd to brak butelki z wodą na drogę)
ok. 15:00 teraz najtrudniej będzie cokolwiek opisać. Z jednej strony jest dla mnie jasne co zaszło - warstwy mojego mózgu zostały po kolei "odłączane" - najpierw przestałem prawie zwracać uwagę na cokolwiek z bodźców zewnętrzych, mimo że jeszcze widziałem, swiat zewnętrzny począł tracić jakiekolwiek znaczenie, grały we mnie jedynie emocje i myśli o mamie, tacie (z którym mam "trudne" relacje bo też jest alkoholikiem), bracie, o jego synu, moim ukochanym sześcioletnim bratanku. Tracąc kontakt z tym światem łapałem się czegokolwiek, było już bardzo dramatycznie. I tak miałem jednak jednak przenieść się ku doznaniu mistycznemu. Po drodze do niego okazało się, że nie tylko zacząłem znikać jako członek społeczeństwa, rodziny, zacząłem tracić mowę, jezyk, konstrukty myślowe, pamięć, po kolei WSZYSTKO. Osobowość moja poczęła się kawałkować i znikać. Nie było już "mnie". Nie odczuwałem ciała, został tylko mocno "pijany" wzrok, ale już mnie nie było na tym świecie.
ok. 15:20 Niespodziewana wizyta u Absolutu
Kiedy już doświadczyłem śmierci ego, bo mnie już nie było, można by zapytać gdzie do cholery byłem, skoro mnie nie było. Otóż można to nazwać jak się chce, bo żadne słowa na tym świecie nie zbliżą się opisu Tego. Jedni mówią o Bycie, inni preferują Boga, znajdą się się zwolennicy Podświadomości, alter-ego, obcych czy innych cudów. Według mnie miałem zaszczyt (jak miałem jeśli "mnie" już nie było ??), kontaktu z substancją pierwszą wszechświata, wizyty u Absolutu. Teraz warto bym dodał mały szczegół. Znalazłem (ja?) się poza czasem. Nie było czasu. Tak, nie było zwolnienia, przyspieszenia, momentów wieczności. Otóż nie było żadnej wieczności, żadnych momentów, żadnych ruchów czasu czy przestrzeni, żadnej przestrzeni, żadnego czasu. Podkreślę to zdecydowanie, nie było ani świata, ani mnie, ani nawet nie było czasu. Czy było coś ? Tak. Był Absolut, który ja uważam teraz za substancję wszechrzeczy. Czas jest dla mnie teraz tylko produktem, czymś zupełnie nieistotnym i bliskim niemal nieważności, czymś jak produkt uboczny, podobnie jak wszelka materia włącznie ze mną i ogólnie wszystkim co znałem. Czysta świadomość to według mnie dość trafna nazwa na TO. Odczucie mistyczne, które wywarło na mnie niezatarte wrażenie. Otóż, nie da się też opisać radości i wdzięczności z faktu, że dane mi było wrócić do siebie, co okazało się jednak bolesną i bardzo wymagającą lekcją.
ok.16:00 zaczynam odzyskiwać siebie, moje ego powstało z martwych. Wraca moje ciało, moja osobowość. Jakbym narodził się na nowo, świat wydaje się jeszcze dziwnie nieznajomy
w związku z czym czuję się niespokojny, może jak dziecię które z łona matki wychodzi w nieznany i nowy dla niego świat. Koordynacja wolno poprawia się i orientuję się, że pobrudziłem się, żołądek nieco boli, może nie tylko od grzybków, ale też brudnej wody, którą piłem, będąc mocno obezwładnionym. Wróciłem na miejsce gdzie był mój rower, i prawie łzy pociekły mi z racji wdzięczności, że nikt go nie zapierdolił. Gdy oddaliłem się na szczycie fazy, mówiłem sobie, że to nie ważne że ktoś go ukradnie, bo moje doświadczenie było ważniejsze. To była myśl z pogranicza tego i tamtego świata. Później jednak zdałem sobie sprawę, w moim świecie byłbym rozżalony, że byłem tak lekkomyślny. Ta nietrzeźwość była bardzo lekkomyślna. Niepotrzebnie naraziłem się na ryzyko urazów i kradzieży mojego jedynego wehikułu, bo straciłem prawo jazdy z powodu prowadzenia pod wpływem.
Powoli odzyskiwałem przytomność, targały mną emocje, była złość na swą głupotę, mieszająca się złość na grubą niedoskonałość naszego świata (tu moja stała złość na okrucieństwo pseudo-ludzi wobec bliźnich i zwierząt) z nieopisywalną wdzięcznością, że mogę żyć i że "pozwolono" mi wrócić. Zobaczyłem ludzi z dziećmi co z jednej strony mnie ucieszyło, z drugiej jednak zawstydziłem się mojego stanu, byłem bowiem sponiewierany prawie jak w latach mojego alkoholowego trucia, rzut oka wystarczył na moje rozwiązane sznurówki by wiedzieć, że ten pan się napierdolił niewiadomo czym. Podszedłem w inną stronę by napić się wody, przywitałem jakąś kobietę w średnim-późnym wieku, zbierała grzyby.
- Dzień dobry ! - rzekłem niezdarnie pierwsze słowa jakie wyszły ze mnie po podróży z "innego wymiaru", czując rozpaczliwą radość że żyję, znów żyję. - Co dobrego ? spytałem jej.
- Co dobrego? A kilka grzybków (buhahahaha) pod szczytem znalazłam, trochę szyszek.. - rzekła Pani
- Szyszek ??? -spytałem zdziwiony jak pięciolatek który nie wie po co jej szyszki, aby zjeść je?
pomyślałem
- No szyszek.., do stroika. Popatrzyła znacząco.
- Aaaaaaaaa - odparłem dźwięcznie i cokolwiek śmiesznie. Kobieta już widziała, że coś ze mną nie teges i to mnie trochę rozdrażniło. Później zrozumiałem, że ponieważ uczułem te negatywy to jej twarz wydała mi się obliczem wiedźmy, co wtórnie mnie przestraszyło. Poczułem wdzięczność także za ten strach.
ok. 16:30 Jeszcze mocno zmulony, zaczynam zbierać siły na powrót. Jednak skaleczyłem się w piętę i marsz zadawał mi ból. Miałem rower ale jeszcze nie potrafiłem nim jechać Zawitałem do sklepu i jak wysuszony pijak chwyciłem napój, dawno nie byłem tak spragniony. Dziewczyna w sklepie na bank pomyślała, że chlałem To nie był jeszcze koniec fazy, powrót był bardzo wymagający. Chciałem teraz być z ludźmi bo dawali mi poczucie stabilizacji. Teraz czułem to w pełni. Psychedeliki to nie jest zabawa, czułem się jeszcze mocno psychotycznie i niestabilinie. Nie było wcale tak fajnie, ale gdybym miał cierpieć więcej, przyjąłbym bym to tylko z wdzięczności za powrót. Byłem bardzo wyczerpany, fizycznie i psychicznie, dużo bardziej pyschicznie. Mówiłem dzień dobry do staruszków, ale dla mnie oznaczało to nie tyle dzień dobry co "dziękuję, że jestem na powrót częścią tego świata", bo przysięgam że znalazłem się poza nim. Powrót do domu okazał się trudny i dobrze, że była dobra pogoda.
Nie będę już wnikał, ale musiałem poprosić o przyjazd jedną z najbliższych mi osób, bo tak się urządziłem. Po powrocie do domu teraz byłem jedną z najwdzięczniejszych osób na Ziemi, targały mną radość, smutek, miłość, rozpacz, żal, spokój, niepokój ale przede wszystkim nowe spojrzenie, całkowicie nowe, jakiego nigdy nie znałem.
Wnioski końcowe i Epilog
Pierwszy i podstawowy wniosek - do psychedelików trzeba podejść z największą możliwą ostrożnością. Ja byłem zuchwały i mogłem za to słono zapłacić. Drugi wniosek - mimo starań opisania tego doświadczenia, nie da się go żadnymi słowami opisać. Każdy będzie miał swoją wizję. Ja mam teraz więcej pytań niż odpowiedzi, ale zadowala mnie to. Chciałem otrzymać naukę i ją otrzymałem, zostałem wzbogacony o wiedzę o jakiej nie śniłem.
Nie widzę na tą chwilę, a piszę bardzo na świeżo, możliwości abym sięgnął kolejny raz po grzyby czy inne psychedeliki. Przemyślenie tego zajmie mi bardzo długi czas. Jestem jednak niemal pewien, że minie baaaardzo długo zanim zdecyduję się na następną podróż, może nie będę jej nawet potrzebował. To kolejna prawdą którą mi objawiono. Szczerze mówiąc może być tak, że wystarcza tylko jedna podróż. Ja rzuciłem się od razu "w otchłań" , dawką którą przyjąłem byla bardzo duża, niemal heroiczna, byłem bardzo blisko całkowitego odcięcia mnie od zmysłów.
Ludziom którzy przeczytali mój raport radzę ostrożność. Pozdrawiam z głębi mojego serca i umsyłu. Twój/Wasz/Nasz/Jego/Jej/Tego BongoCzerwiec.
- 14071 odsłon
Odpowiedzi
Bardzo dobry TR. Przyjąłeś
Bardzo dobry TR. Przyjąłeś gargantuiczną dawkę, a Grybki odwdzięczyły Ci się podróżą rodem z DMT. Z pracy z ludźmi wiem, że często zapominają nauki (czasami wręcz natychmiastowo), jednak myślę, iż byłeś całkiem nieźle przygotowany i swoją lekcję zapamiętasz na długo. Nie za bardzo się przejmujesz, co sobie ludzie o Tobie pomyślą? Pozdrawiam:-)
To tylko sen samoświadomości.
Przyjął normalną dawkę,
Przyjął normalną dawkę, chodziło mu o trufle.