najdalej i najgrubiej, czyli keta z koksem, mdma i browarami.
detale
raporty tymekdymek
- Koszmarna historia z tramadolem – jak osiągnąłem totalne dno
- WSTYD ŻYCIA: zniszczyłem ziomkowi mieszkanie i paradowałem nago
- Najdalej i najgrubiej, czyli keta z koksem, MDMA i browarami.
- Wszystko jest wszystkim
- Padaczka, urwany film i kara za głupotę
- Zdekszony jak za dawnych lat
- Tramadol, kodeina i nadmiar NLPZ
- 2-CB i marihuana – przyjemne rozczarowanie
- Nie umiałem się zaciągać...
- Mózg wywrócony na lewą stronę i ugnieciony jak ciasto
najdalej i najgrubiej, czyli keta z koksem, mdma i browarami.
podobne
W urodziny około 13:00 przyjechał do mnie diler z zakupami za 150 euro. Od razu po wyjściu z jego auta musiałem zgubić LSD, którego potem naćpany szukałem kilka razy. Może to i dobrze, po takim miksie mogłoby mi już odwalić za mocno... Pominę tutaj pierwsze 10 godzin, podczas których wciągałem tylko sfecony koks i piguły. Przejdziemy od razu do akcji ketaminowych i mieszania. Nie będzie typowo chronologicznie, po prostu zapodam Wam kilka przeżytych filmów, bo to naprawdę dobre hity. Choć ćpałem już prawie wszystko co możliwe, nie miałem pojęcia, że mózg może zrobić takie cuda. Cóż, DMT albo miks DXM z łysiczkami się chowają. Zawsze chyba jakoś inaczej na mnie działały dysocjanty niż na resztę, ale to już jest szalone.
Rzecz dzieje się w małej wiosce w Holandii, w obozie dla pracowników, gdzie mieszkamy w piętnastu domkach po dwa dwuosobowe pokoje. Praca jest jakieś 30 km stąd, a ja tego dnia miałem wolne. Ziomek z pokoju wiedział, że coś ćpam, wciągnął ze mną koks, a pozostałych dwóch chyba nie było. Musiałem o tym wspomnieć, żeby czytający wiedzieli, co poniżej będzie halucynacją XD
Pierwsza kreska ketaminy, na oko może 1/12 tego rzekomego grama, którego dostałem zawiniętego w ulotkę i sam musiałem przerzucić do samarki z coffeshopa. Pierwszą minutę nic nie czułem, więc zdecydowałem się iść na papierosa. Nawet nie spaliłem go do końca, a spostrzegłem, że jestem w całkiem innym miejscu. Mój domek był jedynym w środku lasu, niestety okazał się również połączonym z moim zakładem pracy. No nie, a ja jestem naćpany! Szybko, co tu robić...
Wchodzę do środka i udaję idealnie trzeźwego, choć X siedzi zapatrzony w tableta w salonie i nikt mnie tak naprawdę nie zobaczy przez następne 10 godzin. Wbijam do pokoju i usadawiam się z laptopem na łóżku. Normalnie to za plecami mam okno, po lewej łóżko X, a na wprost dwie szafy i drzwi. Jak zapewne nietrudno zgadnąć, miejsce to wyglądało całkowicie inaczej. Moje łóżko było czymś w rodzaju rusztowania, których tu było pełno. Chyba całe to miejsce (domkopraca) miało dziwne rury i rusztowania zamiast ścian. No nic, siedzę tam i słyszę dookoła dźwięki ze swojej pracy. Rusztowanie się trochę zmieniało, tzn. chyba siedziałem na ruchomej platformie, która mogła się dowolnie przemieszczać w obrębie rusztowania. Dziwne.
Kojarzycie jak przy pierwszych razach z deksem przy zamkniętych oczach fruwa się we wszystkich kierunkach, te doznania fizyczne? W pewnym momencie mialem to samo, ale przy otwartych oczach. Pokój po prostu obrócił się o 90 stopni, grawitacja się zjebała, a ja spadłem z łóżka. Kurrwa, jak ja to teraz naprawię? Choć kojarzyłem, że brałem ketaminę, to wydawało mi się, że to wszystko dzieje się naprawdę. Krzyknąłem do X przez ścianę, żeby obrócił nasz pokój z powrotem. Poczułem jak pokój wraca do swojej pozycji i znowu się przewróciłem. Wracam na łóżko, trzeba wejść na forum. Czytałem Hyperreal przez następne kilka godzin akcji na raty i pisałem głupoty do ludzi.
O kurwa, co się dzieje z tym laptopem? Na moich oczach, ogromne i ciężkie bydle, 18-calowy Asus kupiony piętnaście godzin wcześniej zaczął się przekształcać. Zrobił to później jeszcze kilka razy, transformując między dwoma postaciami. Najlepsze jest to, że robił to na moich kolanach, pół metra od mojej głowy, a ja nawet czułem jak zmienia się kształt i siła nacisku na moje uda. Wow! Nie rozumiem, ale dotykając go podczas transformowania, realnie to czułem rękami. Wtedy pomyślałem, że już nic dziwniejszego mnie dziś nie spotka, haha.
W pewnym momencie musiałem trochę czasu spędzić na zamkniętych oczach, bowiem podróżowałem w tej sieci rusztowań, psując cudze laptopy. Chyba chodziło o to, że mieliśmy się pozbyć wszyscy laptopów uszkodzonych (nikogo oczywiście nie było) i zostawić jeden lub dwa sprawne. Cholera, mój też się psuł. Jakimiś dziwnymi rurami i tunelami doczołgałem się do dziwnego pomieszczenia, w którym nie było nic oprócz ogromnego silnika, zielonych świateł i jakiegoś starego dziada z laptopem. Siłą umysłu jakoś kazałem mu naprawić mojego laptopa i zepsułem jego laptop, szybko uciekając do siebie. Geniusz zła po prostu, no kurwa XD
Potem wciągnąłem jeszcze trochę sfeconego koksu z MDMA i zacząłem pić trzeciego Desperadosa. Jakoś przez godzinę byłem "trzeźwy", a domek z powrotem był normalny. Wydawało mi się, że jestem w innym miejscu, a to, co przeżyłem było naprawdę realne. No nic, pora na więcej ketaminy! W tym momencie w worku miałem jeszcze około 2/3 całej porcji.
Znowu na papierosie spostrzegłem, że jestem w całkiem innym miejscu. Tym razem stałem daleko w lesie, a moja domko-praca była kilkadziesiąt metrów dalej – oczywiście znowu wszystkie inne budynki zniknęły. Podchodzę bliżej i orientuję się, że domek został zburzony. Krzyczę coś do tych ludzi obsługujących te wszystkie koparki, aż tu nagle pojawią się Andre, mój teamleader z pracy. Oczywiście jego też tam nie było, chuj wie gdzie mieszka i nigdy nie miałby po co tu przyjeżdżać. Rozmawiam z nim chwilę, pytając, czy jeszcze będzie praca. Zapytał się mnie, czemu właśnie w niej nie jestem... No to ja mu pokazuję palcem gruzowisko metr od nas i mówię: "a nie widzisz dzbanie, że jest rozjebana?" XD Odpowiedział mi coś, ale już go nie słuchałem.
Zdecydowałem się naprawić domek siłą umysłu i tutaj pojawia się najpiękniejsza animacja, jaką w życiu widziałem. Gruzy zaczęły się unosić i z powrotem formować cały domek (już normalny, taki, w którym mieszkam). Żadne gry, żadne filmy Marvela nie pokazały tego tak pięknie, jak wyrenderował to mój mózg. Wow. Oglądałem to z bliska i wierzyłem, że to wszystko dzieje się naprawdę. No bo przecież żaden narkotyk nie dałby takich efektów, kiedy jednocześnie mogłem w miarę normalnie funkcjonować, co nie? Powoli narastało we mnie przekonanie, że w końcu rozumiem jaki ten świat jest naprawdę i mogę go kontrolować.
Wchodzę do środka. Okazało się, że z salonu zniknęły wszystkie meble i okna, a ściany są brudne i gniją, jakby nikogo nie było tam od kilku lat. O nie! Nagle zrozumiałem, że znowu się przebiłem i zrozumiałem, że ten świat to tylko iluzja... Kurwa... Już miałem trochę dość. Padłem na ziemię jak gdybym dostał młotkiem (zrobiłem to celowo) mówiąc w myślach coś w stylu "dobra śmiało, skończ ten świat, zabierz mnie z tej iluzji, wyjebane mam" itd. xD To, za co kocham dysocjanty to fakt, że nawet w obliczu śmierci i końca świata nie ma się bad tripa tylko coś w rodzaju "a, dobra, spoko"...
Leżę na tej podłodze i powoli zaczynam czuć, jak cały świat się wsysa w jakąś dziurę w czwartym kierunku przestrzennym. Powoli cieszę się końcem, ale nagle myślę sobie, że przecież dopiero kupiłem laptopa i nawet fajnie tu jest. Zostanę. Dobra, wstaję, podnoszę telefon który przy upadku mi uciekł z kieszeni oraz portfel, który znikąd też wziął się na podłodze. Kurde, mam inny telefon! A kij z tym, pewnie jak laptop znowu się odmieni.
Siłą umysłu nakazałem temu miejscu się naprawić. Znowu zewsząd zaczęły przyfruwać fragmenty mebli itd. wielkości 1x1x1 cm i tak płynnie układać i formować salon... Do teraz ciężko mi zrozumieć, w jaki sposób mózg mógł wygenerować tak realne halucynacje... Po minucie przepięknych animacji, wszystko z powrotem było w salonie normalne. Usiadłem przy stole i zacząłem kręcić papierosa. Nie spodobał mi się, więc go zgniotłem i chciałem skręcić kolejnego. I nagle filmu ciąg dalszy, heh.
Okazało się, że duchy natury (!) zabrały mi bletki. Przecież miałem przed chwilą całą paczkę! Siedząc przy stole kłóciłem się z nimi kilka godzin (tj. maksymalnie kwadrans). Mimo, że przed chwilą widziałem tak piękne animacje, to tych duchów wcale nie widziałem. Czułem je, momentami słyszałem, ale żadnych wizualizacji nie uświadczyłem. Tzn. zmieniał się trochę pokój, wydłużał albo kurczył, stół tak samo, ale tych duchów to nie widziałem. Generalnie to przez ten czas siedziałem przy tym stole prężąc się i robiąc miny do "duchów", co musiało wyglądać jak sranie w majty przy stole, heh. Wówczas X gdzieś zniknął albo już spał w naszym pokoju.
No nic, bletek nie miałem. Zacząłem chodzić po domu, sprawdzać plecak i szafę po piętnaście razy i szukać tych cholernych bletek. Koniec końców ukradłem X kilka papierosów, które schowałem do kieszeni kurtki (od powrotu z poprzedniej fajki cały czas ją miałem na sobie). Potem znowu szukałem jakichś starych bletek, no bo przecież może znajdę choć pojedynczą gdzieś w ubraniach lub w pralce, czemu by nie... Pierdolone duchy natury, zacząłem je wyzywać, aż w końcu zdecydowałem się je unicestwić siłą umysłu... Nie będzie mi tu żaden Wicher czy inny Tajfun życia rozpierdalał, co to to nie...
Przypomniało mi się, że ukradłem X kilka papierosów. Zajrzałem do kurtki, wszystkie były popękane... No tak, musiały się rozwalić jak zapoczątkowałem apokalipsę. Chronologia się nie zgadzała, ale to nieistotne, przecież kontrolowałem świat siłą umysłu. No jakoś tych papierosów naprawić nie umiałem (nie próbowałem). Znalazłem na stole jakieś 0.15 g ketaminy i dotarło do mnie wówczas, że wrypałem już prawie wszystko. Otworzyłem kolejne piwo, ukradłem X kolejne papierosy i poszedłem zajarać. Wróć, stop. Jestem w samych gaciach, muszę się ubrać. Moja ulubiona koszulka okazała się mieć około dziesięciu dziur na głowę i ręcę, nie umiałem jej ubrać, więc ją podarłem. Wówczas myślałem, że to nie moja koszulka (ale X też nie) więc przecież niczyje to mogę niszczyć. W razie czego później naprawię...
Wróciłem i wciągnąłem ostatnią kreskę, była już jakaś adziewiąta rano. Cud, że nikt mnie nie widział ani nie znalazł tego całego ćpania wszędzie porozrzucanego... Wróciłem do łóżka, a laptop znowu zmieniał kształt. Przed zaśnięciem przyszedł do mnie jakiś duch z rodziny tych duchów natury, wkurwiony, że zabiłem mu bliskich. Nie wiedziałem jak go zniszczyć, więc poprosiłem aby wszedł do muszli klozetowej na chwilę. Udusił się albo utonął jak sikałem. No nic, dokończyłem piwo i w ostatniej chwili przypomniałem sobie, że muszę ten świat odmienić z powrotem na normalny, bo przecież jak X się obudzi albo Y i Z wrócą z pracy to nic nie zrozumieją. A mają mnie nie budzić! Coś tam krzyknąłem i zamknąłem oczy.
Oprócz tego wszystkiego, laptop miał pęknięty i rozlany ekran i dopiero dotykanie go i klikanie losowo go naprawiło. Oprócz zgubienia LSD, obudzilem się z lekko obsranym tyłkiem i jak wychodziłem to odwalałem zawsze coś. Oddając rower pod domek koordynatora parku przewróciłem wszystkie rowery jak domino (co zdarza mi się i na trzeźwo) a także okazuje się, że kogoś poznałem i nie pamiętam, bo mnie witali obcy dzisiaj.
Potem miałem jeszcze niesamowite CEV i spotkania z istotami wyższymi, ale kij z opowiadaniem, bo przecież to potrafią dać wszystkie psychodeliki. Subiektywnie wszystko trwało kilka miesięcy, pominąłem tutaj np. kilka dni czołgania się rurami czy zwiedzania podziemi (to już było na zamkniętych). Oczywiście zdarzało mi się mieć dalsze loty, ale to nigdy przy otwartych oczach, chodząc i funkcjonując w miarę normalnie, oglądając te wszystkie animacje z bliska, takie płynne, piękne, magiczne... Bez wątpienia będę wracał do K raz w miesiącu.
- 6125 odsłon
Odpowiedzi
Niezle niezle ja dzis
Niezle niezle ja dzis pierwszy raz koda fajna jest ale nie wiem jak sie mozna w to wjebac :D wrzucilem do tego dmx 200 i niestety licho tez 1 raz cos mi sie wydaje ze ja to bym musial od razu w 600-700 celowac za to 150mg kody porobilo prawilnie :D i bez kody na poczatek najlepiej. A jak ketamine tera ogarnac ? :D j PRV