majówka
detale
majówka
podobne
Słowem wstępu, czyli geneza spotkania.
Pomysł na zorganizowanie majówki, na której spotkaliby się użytkownicy hyperrealowego kanału irc, wyszedł na długo przed jego realizacją. Zaproszone zostało wiele osób, dojechać udało się szóstce, razem z naszym gospodarzem czyli Angelusem i jego bratem J. było nas osiem osób. Ci z was, którzy odwiedzają czasami #hyperreal, na pewno kojarzą takie nicki jak bebe, kaPo, czajnik, fr22, MrBlueberry, Angelus czy tehacek ; ) W takim właśnie składzie spotkaliśmy się w środę 30 kwietnia, w celu przełożenia internetowej znajomości na realne kontakty i wspólnego spędzenia czasu w otoczeniu różniastych używek.
Ten trip-raport, będzie pisany przez kilku świadków tamtejszych wydarzeń, dlatego nie opiszę wszystkiego po kolei , pozostawiając pole do refleksji reszcie ekipy. Najpierw pozwolę sobie w skrócie opisać co brałem kolejnych dni, jakie uczucia mi towarzyszyły i co mi najbardziej utkwiło w pamięci. Potem może skupie się na jednej, konkretnej fazie.
Chapter I: tehacek
Na miejsce spotkania dotarłem około 17. Razem z Angelusem odebraliśmy z PKP resztę ekipy, po czym udaliśmy się do domu gospodarza, zahaczając po drodze aptekę. Pierwsza rzecz na miejscu – piwko i fajka pokoju. Nie wiedzieć czemu wszyscy oprócz czajnika odmówili palenia, dlatego też zrobiliśmy 2-3 lufy sami z czajnikiem (który już wcześniej był w całkiem niezłym stanie). Nie wiem ile czasu minęło, ta ilość spalonej mj zamieszała mnie bardzo mocno, w każdym bądź razie po kilku chwilach reszta imprezowiczów zaczęła mi dawać mnie lub bardziej subtelne znaki, że czas na gotowanie metkatynonu. Zabrałem więc z plecaka zestaw małego lekomana i udałem się do kuchni. Pięć porcji metkatu z acataru udało się zrobić względnie szybko, jedynie pierwsza porcja wyszła nieco mętna, dlatego dla dobra ogółu poświęciłem się i go wypiłem. Co było potem? MDMA? Chyba nie wyczułem zbyt mocno zjedzonego groszka. Zbliżał się późny wieczór, wydaje mi się, że kiedy metkat odpuścił, ratowałem się fuką. Do godziny 2 wciąż rozmawialiśmy, wtedy to czajnik i kaPo postanowili zjeść DOC, a MrBlueberry 4-aco-dmt, ale mam nadzieję, że oni sami opiszą swoje wrażenia. Niedługo potem poszedłem z bebe do wolnego pokoju, gdzie udaliśmy się na zasłużony spoczynek, jednak jak nie trudno się domyślić, trudno było mówić o śnie (nie wiem co sobie myślicie, ja mówię o pobudzeniu amfetaminą).
Ranek – zupełnie rozmyty, wydaje mi się, że dopiero około godziny 14 wyszliśmy z łóżka. Amfetamina? Chyba tak. Kodeina? Tak, zdecydowanie ja i bebe piliśmy kodeinę (ja 300mg, bebe 150), ja tuż po rozpoczęciu jej działania zjadłem groszka. Działanie tego mixu okazało się niewiarygodnie wręcz przyjemne – opiatowe ciepło i miękkość w połączeniu z euforią i delikatną stymulacją xtc zrobiło ze mnie chodzący magazyn ciepła, miłości i szczęścia. Co dalej? Trudno powiedzieć… Ah, do brata Angelusa – J. przyszli znajomi, rozpoczęło się kulturalne spożywanie bimbru. Co prawda nie zamieniłem z nimi zbyt wiele słów, przysłuchiwałem się momentami rozmowom i uważam, że są naprawdę pozytywnymi ludźmi, jeśli przez przypadek to teraz czytają, to serdecznie pozdrawiam. Noc – ekstaza i wędrówka do raju. Piątkowy poranek – fr22, czajnik i kaPo, zdecydowali wracać do domu. Amfetamina przed ich odjazdem, razem z Angelusem odwieźliśmy ich na PKP, a następie odwiedziliśmy pobliskie apteki. Acatar x2, Antidol 15 x3. Po powrocie do domu zrobiłem 2 syntezy metkatu i przefiltrowałem kodeinę. Po spożyciu specyfików udaliśmy się do pokoju z TV. Angelus i jego brat, którzy raczyli się marcepanem cały czas rozmawiali, J. był wyraźnie wystrzelony metkatem, natomiast ja i bebe położyliśmy się na kanapie i oddaliśmy się błogiemu opiatowemu odlotowi. Kilka godzin później przyszła pora na posiłek – grzanki, po 2 kieliszki bimbru na trawienie i podkład pod ostatni wspólny wieczór – około 400mg białka na głowę. Amfetamina podziałała na nas w dziwny sposób – czuliśmy narastającą euforię, przypływ energii, jednak mimo iż mieliśmy ochotę coś robić, nie wiedzieliśmy za co się zabrać. Siedząc z bebe nieopodal centrum zarządzania muzyką na jednym krześle, oboje przeżywaliśmy chwile pełne euforii i radości, zwykłe uśmiechy, całkiem normalny dotyk, sprawiały wielką przyjemność. Śpiewaliśmy sobie piosenki, o dziwo oboje zrobiliśmy to w całkiem niezły sposób :) Także ta noc nie została przez nas przespana, ponownie zahaczyliśmy o raj. Ranek – pożegnanie, smutek ale i radość z przeżycia tak świetnego zdarzenia i spotkania wspaniałych ludzi.
Jako że, podczas spotkania i zażywałem żadnych psychodelików, nie będę się rozwodził na działaniem dragów, pozostawię pole do popisu kaPo, czajnikowi, MrBlueberremu i fr22. Ode mnie o tyle, wiem że to niewiele i tak na prawdę mało mówię, ale pozostawmy pole do popisu innym.
Pozdrawiam
czajnik(of)
Pobudka o 4 rano. Tak, wiem- przejebane. Idąc na przystanek zajarałem fifke, co by się w autobusie nie nudziło. To był zły pomysł. Droga się strasznie wlekła. Po drugie marihuana wpływa na mnie zawieszająco (?!) Ale co ty byś zrobił, mając przy sobie 5g zajebistego skuna ;) Mniejsza z tym, co działo się w autobusie. W sumie nic się nie działo. Zawiesiłem się na szybie i tak przez całą drogę do Częstochowy, gdzie miałem się spotkać z kapo i fr22. Dworzec, czajnik i papierosy. No to czekamy. Rozglądam się na prawo i lewo, mierząc wzrokiem każdego przechodnia. Nagle patrzę, a tu idzie dwóch typów. Jeden mi przypomina kapo. Patrzę się na nich, oni na mnie, powoli skręcając w moim kierunku. „To wy?” – „Czajnik?” No to jedziemy! Ale najpierw fr22 musi iść po kase. Luzik, mamy przecież pół godziny do pociągu. W tramwaju zaproponowali kupić proste wina :D Dojechaliśmy do miejsca, w którym pracuje frezer, przy okazji spotkaliśmy Kata (być może kojarzycie go z irca). I tutaj zaczęły się problemy, ponieważ szef frezera musiał jechać do banku po kasę, a pociąg tuż tuż. Więc w tym czasie postanowiliśmy z kapo iść po wina. Oczywiście kupiliśmy najtańsze, Byki za 3,50. No to po byku na łeb :D. Zgranie idealne, wracaliśmy z winami i fr22 już czekał. Teraz tylko bieg na przystanek tramwajowy. Powiem wam, że ćpuny nie mają kondycji. W tramwaju obstawiamy zakłady, czy zdążymy. Udało się! Jest nasz pociąg. Oczywiście zajebany. Udaliśmy się do wagonu przed lokomotywą i mieliśmy zajebiste miejsce z widokiem na szyny i zapachem z kibla. Ledwo co wsiedliśmy, fr22 zaproponował spróbować Byka. Smaczne było. Siarka rox. Co teraz pytacie? Ktoś musiał zaproponować rozpalenie korka :D
Tak, to był czajnik. Wina poszły zanim się obejrzeliśmy. Droga upłynęła na słuchaniu psychodelicznej muzyki (Dj Szyna). Jedziemy sobie spokojnie, a tu nagle dzwoni bebe. Okazało się że jadą z MrBlueberry tym samym pociągiem co my! Mało tego, słychać ją, jak gada przez telefon. No to jesteśmy prawie w komplecie. Idziemy zapalić korka do kibla! Trzeba się jakoś przywitać :D Być może byłem najebany, i mi się zdawało, ale każdy miał ucieszoną miche(a co, płakać mieliśmy?). Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce. Na dworcu już czekał Angelus z bratem i tehacek. Niestety, dalszą część imprezy pamiętam jak przez mgłę. Wina + thc dały w łeb. W domu Angelus ugościł nas zajebistym browarem „Kasztelan”. My tu gadu gadu, a ktoś rzucił hasło ‘metkat’ i tehacek miał przejebane. Zaczęła się produkcja. W kuchni burdel jak cholera. Wszędzie poniewierają się puste paczki po lekach i ćpuny. Dla mnie niestety zabrakło kotka więc musiałem się zadowolić Władkiem, którego przegryzłem pixami. Od wtedy już niewiele pamiętam. Bardzo niewiele. Wiem, że namawiałem kapo na DOCa, który czekał w moim portfelu na swoją kolej. Zgodził się, więc zjedliśmy po kartoniku. Ekipa się podzieliła. W pokoju, który teraz mogę określić jako ‘mordownię’. Zostali w niej ‘upsychodeleni’, czyli ja, kapo, (DOC), MrBlueberry (4-ACO-DMT) i brat Angelusa (DXM). Byliśmy skazani na płytę, którą nagrał tehacek. Normalnie wyjebana kaszanka, co tam wrzucił. Idealna muzyka do stanu w którym byliśmy. Muzyka leciała dość głośno, a nikt nie był w stanie podejść do komputera. Było bardzo kolorowo. Jedna rozkmina goniła drugą. Doznałem oświecenia około 3 razy. Potem faza zaczęła przybierać mocy i zagotowało się w żołądku. Dobrze że się ogarnąłem i nie narzygałem w pokoju. Wyszedłem na balkon (bez barierek) i zaczęło się robić bardzo nieprzyjemnie. Faza przybrała na mocy dużo, very dużo. Myślałem że się uduszę, rzygałem, nie ogarniałem i jednocześnie musiałem się pilnować, żeby nie spaść na łeb. Sytuacja powtórzyła się kilka razy. W fazę doca, nie będę się wgłębiał. Powiedzmy że TAK MNIE KURWA ROZJEBAŁO ŻE MI KAPCIE POSPADAŁY. Nie dość że miałem dziurę w głowie, to jeszcze w skarpetce. Sponiewierka na maksa. Przypalaliśmy co jakiś czas buszka i tak zleciało do rana. Faza oczywiście w pełnej mocy. Raz intensywniej, raz troszkę mniej. Zawiecha, zawiecha i jeszcze raz zawiecha. Następny dzień spędziliśmy z kapo umierając w mordowni. Potem dorzuciłem pigułkę i usnęło mi się. Piątek upłynął pod znakiem zejścia i jajecznicy. Musiałem niestety wracać do domu, z powodu kurek, które bardzo za mną tęskniły. O mały włos, a odjechałby mnie pociąg w Warszawie. Jebane przesiadki i jebana zawiecha. To by było na tyle z mojej strony. Pozdro dla ekipy z tego dnia :-*
bebe
Na wstępie zaznaczam ze ciężko pisać tr z kody, fuki czy metkata, więc opisałam co tam sobie przeżyłam, a żeby nudno nie było to i parę ciekawych sytuacji
Majówka zaczęła się dla mnie już przed wyjazdem, od rana tysiące smsów i telefonów nie wiem dlaczego akurat do mnie, gdyż nie ja tu byłam odpowiedzialna za organizacje (o ile ktokolwiek był) nawet pod prysznicem miałam 'hotline'.
godzina wyjazdu – 15, lecz już o 13 ojciec chciał mnie wystawić na dworzec 'co bym się nie spóźniła' żyjący w niewiedzy ze jadę na ćpuńskie spotkanie.
O 14.20 miałam ujrzeć Jagodzianke w okolicy dworca centralnego, specjalnie wcześniej cobyśmy zahaczyli o aptekę oraz zakupili odpowiedni papierek upoważniający do przejazdu. Ciekawostka był fakt iż na rozkładzie pociągów nie istniał żaden jadący do Łowicza, a taki był nam potrzebny, lecz uśmiechnięta pani w okienku wytłumaczyła nam ze to taka wiocha ze tam wrony zawracają więc nie mamy się co przejmować ze ktoś pominął taka stacje w rozkładzie. Bilet zakupiony, dotarliśmy na odpowiedni peron, oczekiwanie z tłumem ludzi i czarne myśli co do obecności wolnych miejsc w przewoźniku polskich kolei państwowych. Odpowiednie ustawienie zaraz obok wejścia przyczyniło się do znalezienia wolnych miejscówek i szybkiego ich zajęcia przez Nas. W miłym towarzystwie, przy rozmowach o wypadkach kolejowych dotarliśmy do wyżej wymienionego Łowicza w którym mieliśmy przesiadkę. Przy spóźnieniu 20min również mieliśmy czarne myśli co do w ogóle obecności pociągu na peronie, ale dało rade, pociąg był, kapo czajnik i fr22 byli w nim tez, ale niezauważeni przeszliśmy obok, po 10 min jednak okazało się ze siedzimy obok. Fajka pokoju wypalona w kiblu z czajnikiem i Jagodzianka była odpowiednim sposobem na przywitanie oraz rozładowanie emocji jaki mi towarzyszyły tej podróży gdyż na prawdę nie lubię jeździć pociągami . I tak milo i wesoło dojechaliśmy na miejsce, chwila czekania na Jarka (brata Angelusa) samego Angelusa oraz tehacka.
Mile uśmiechy, cześć cześć i już byliśmy zapakowani w dwa samochody gotowi na dojazd do miejsca zamieszkania gospodarza. Po drodze jeszcze rajd po okolicznych aptekach, i tak świetnie przygotowana cala wataha bezpiecznie przedostała się na miejsce zabawy.
Przywitani w domu piwem 'kasztelan' hucznie rozreklamowanym przez obecnych mieszkańców mogliśmy wygodnie zasiąść w kręgu i rozważać prawdę życia i społeczeństwa czyli po prostu integrować się. (w ubraniach oczywiście bez żadnych podtekstów) W tym składzie już wszyscy mieli oczka niczym kreciki i w tym stanie udaliśmy się do kuchni by oglądać sztuczki magiczki w programie 'gotuj metkat z tehackiem'.
Zrobiony mix czyli THC + metkat oraz dropsik podrzucony przez Jagodzianke zadziałał dość intensywnie, i siedzenie na kanapie nie było najzwyklejsza rzeczą jaka jest siedzenie na kanapie było to coś w rodzaju 'siedzenie na kanapie będąc ućpanym' Nie da się opisać mego stanu, było miło BARDZO ot co.
W tym momencie przyznaje ze moja pamięć zaczyna napotykać dziury, i mogą być małe problemy w ułożeniu wszystkiego chronologicznie.
Znalazłam się na górze wraz z tehackiem zasiedliśmy do muzycznego centrum sterowania światem znanego inaczej jako komputer, gdzie działanie wyżej wymienionego mixu odczułam w pełni. (w mojej pamięci również) Nie pamiętam jak nie pamiętam kiedy ale nagle wszyscy znaleźli się tez na górze, wtedy to zapaliliśmy jeszcze parę lufek i zgarnęłam kreskę miejscowego białego towaru który przyznaję nie był dobrej jakości. Faza podtrzymana, było ciekawie, na szczęście nie upodliłam się psychodelikami jak większość obecnych więc w ogarniałam sytuacje. Zmęczenie oraz kończące się działanie wszelkich substancji spożytych na miejscu przyczyniło się do decyzji o położeniu się. Z nadzieja na sen grzecznie udałam się z tehackiem za rączkę do wolnego pokoju gdzie snu szybko nie zaznałam, nie mówiąc już o okrzykach czajnika zza ściany (cytuje: 'o kurwa' - czajnik) oraz odgłosach wylatujących wymiocin z jego organizmu. Nie dało się spać a tym bardziej spędzić kilka romantycznych chwil.
Sen przyszedł chyba nad ranem a wstaliśmy w okolicach 14-15. Oczom mym ukazał się syf, melina, rozwalone ćpuny po różnych miejscach domu.
Kanapka, prysznic i kreska motywacji w proszku, później koda, chociaż mieszanie tych dwóch substancji nie wydawało mi się początkowo dobrym pomysłem, jednak wyszło dość mile połączenie, pewnie przez to że proszek nie był dobry. Wieczór ten w mej pamięci nie pozostawił wiele śladów, jakiejś specjalnie wielkiej fazy nie miałam, było milo, spokojnie, nic wielkiego. Noc – feta znów nie dała spać, albo to wina osoby która leżała obok :)
Dzień planowanego wyjazdu został przełożony na dzień następny, wyjechał tylko czajnik, fr22 i kapo. Zostaliśmy, więc na dobry początek dnia znów koda, leżenie na kanapie w pozycji 'na precelek' i cieszenie się każda chwila. Działanie określam jako słabe lecz odczuwalne, później obiadek i większa ilość motywacji w proszku, pomogła mi ona pozmywać tez tego dnia, a ogólnie nie było co robić. Wieczorek już nadchodził, mile chwile pod znakiem muzyki i fuki, myslę że przez to zmęczenie organizmu każda substancja działała na mnie 2x bardziej. Noc – wyżej opisany przez tehacka raj jest trafnym określeniem :)
Poranek dnia ostatniego – trzeźwość, zielona herbata, papierosy. Pożegnanie, smutek, ale tez radość z tak mile spędzonego długiego weekendu.
Dziękuje Wam misie za te dni, było super :) i liczę na powtórkę
fr22
30 kwietnia
Wczesny poranek. Leniwie i ciepło zapowiadający się dzień zwiastuje owoc oczekiwań każdego z nas. Okazja by w końcu się poznać, po kilku miesiącach ircowej 'znajomości' ;)
Uczucia, oczekiwania? Niecierpliwość, strach. Okazja po raz pierwszy w życiu, by przekonać się, czy wirtualne znajomości można przenieść w świat rzeczywisty.
Po spotkaniu z kapo i wypaleniu 'fajki pokoju' z lekką nutką niepewności wsiadamy do autobusu wiozącego nas w kierunku pierwszego punkty zbiorczego.
Po godzinie docieramy do 'checkopinta' gdzie bez problemu rozpoznajemy czajnika i dokonujemy niezbędnych zakupów na drogę ( wino, fajki itp.). Czas w pociągu upłynął nam szybko, najpierw na konsumpcji 'żulerskich' win, a później poprawinami czajnikowym ziołem, które zapewne potrafiłoby zaskoczyć swa jakością niejednego doświadczonego rastamana.
Po szybkiej przesiadce i telefonicznej interwencji Angelusa okazuje się ze jedziemy jednym pociągiem z bebe i MrBlueberrym! Zajebiście! Krótki telefon i 'ekipa dojeżdżająca' w komplecie... Początkowo lekkie skrępowanie i cisza, połączona z wymianą dziwnymi, nie do końca ufnymi jeszcze spojrzeniami,
po chwili zmiana w luźną, przyjacielską atmosferę (nie ukrywam że sporą w tym rolę odgrywało ziółko ;)).
Kilka rozmów i oto jesteśmy! Punkt docelowy! Stacja #hyperreal!
Po dość suchym emocjonalnie powitaniu z Angelusem i tehackiem (podyktowanym pośpiechem i ogólnym chaosem organizacyjnym) kurs zakupy! Po odwiedzeniu kilku aptek szczęśliwi mogliśmy już jechać do miejsca docelowego.
Na miejscu, po dokładniejszym zapoznaniu się z ekipą, tehacek aka alchemik wziął się za hurtowe robienie metkatu. Szybkie wypicie bez chwili zastanowienia i równie szybkie efekty. Prawie natychmiastowa przyjaźń do całego otoczenia, naspidowanie i euforia nieporównywalna z niczym, co do tej pory próbowałem (w koncu noob w stymulantach ;) ). Jeszcze zanim substancja zdążyła się na dobre rozgościć w naszych organizmach trzeba było 'poprawy' w postaci mdma i czajnikowego zielska.
Minęło kilka chwil, a poczułem, jak energia rozpiera mnie od wewnątrz. Spoglądam na Angelusa, który krótkim uśmiechem daje mi do zrozumienia, że wyglądam już na ładnie porobionego ;) nagle zaczynam czuć się strasznie 'rodzinnie', tak jakbyśmy znali się od lat, jakbyśmy wspólnie chodzili i spędzali dzieciństwo w piaskownicy, jakbyśmy byli grupką najlepszych przyjaciół, którzy dla chwili oderwania się od złego świata wyskoczyli na wspólną majówkę. Nachodzi mnie tysiące przemyśleń... fala niesamowitych przeżyć umysłowych połączona z rozmowami na najprzeróżniejsze tematy. Od razu daje się poznać, ze brak jest jakichkolwiek barier, czy to ze względu na wiek, czy zainteresowania. Masa śmiechu i radości.
Po kilku godzinach, gdy substancje zauważalnie zmniejszyły swe działanie, każdy skierował się ku z góry upatrzonym pozycjom / substancjom ;D
Dziękuję sobie, ze nie dałem się skusić na żaden z proponowanych mi tego wieczoru psychodelików, jako iż były to wyłącznie research chemicals i każdy z podróżników odczuł spore efekty uboczne, podczas gdy ja najspokojniej w świecie, po ciężkiej, zafundowanej mi przez pkp podroży delektowałem się wspaniałymi, podbitymi przez chemię snami.
31kwietnia
Hucznie obchodzimy przyjazd Normana ;)
1 maj
Poranna pobudka rozpoczęta przez czajnika i jego kultowe już 'o kurwa!'.
Blueberrego już nie było. W ciężkim ponoć stanie Angelus odwiózł go na ciopąg...
Szkoda wielka, 50mg aco-dmt zmiażdżyło go do tego stopnia, że nie był w stanie z nami pogadać ubiegłego wieczoru
Zwał po DOC. Tak. Czajnik i kapo wyglądali tragicznie, widać było po nich ze wracają z wielkiej psychodelicznej, wyniszczającej podróży. Po części im zazdrościłem, lecz widząc to, jak cierpią upewniłem się, że podjąłem odpowiednią decyzję, rezygnując z kartona. W zamian za to Angelus poratował mnie z rana klatką zimnego piwa i krechą 'prundu' ( którego notabene próbowałem też po raz pierwszy )
Tego dnia kilkukrotnie zdążyłem się opić do nieprzytomności i otrzeźwieć, dzięki najprzeróżniejszym gościom i trunkom wizytującym dom Angelusa.
Bardzo miło wspominam noc. Nie licząc krótkiej wizyty tehacka i bebe z łupem wojennym (akcja 'napad na lodówkę') spędziłem ją praktycznie w samotności. Po raz pierwszy miałem okazję poznać pełną moc mdma.
Pochłonięty całkowicie przez muzykę dałem się ponieść każdemu beatowi. Każda nuta była emocją, każdy utwór zapraszał w podróż. Nawet nie wiem kiedy, znalazłem się na środku pokoju, tańcząc i ciesząc się każdą chwila, pozostając przez kilka dobrych godzin napędzony szczęściem spowodowanym przez wybuch serotoniny
Nad ranem niestety znaczne pogorszenie nastroju i przemyślenia typu „co ja tu kurwa robię”. Na kilka godzin zniknęło pojęcie rodziny. Przez kilka godzin jedyną osobą której ufałem, bylem ja sam.
2 maj
To już jest koniec?
Kilka odespanych godzin i szok. To już czas wracać... Już? Ciężko uwierzyć jak to zleciało. Jeszcze pierwszy wspólny posiłek by bebe ( jajecznica z cebulą bez cebuli) i pora się zbierać... ciepłe pożegnanie i nasza trójka ( ja kapo i czajnik) wracamy do domu. Powrót każdy spędził w swoim przedziale, po drodze raz tylko paląc wspólną fajkę na do widzenia.. Nie miałem tego nikomu za złe.. Zmęczenie robiło swoje, a i każdy miał czas by poukładać trochę myśli.
- 28763 odsłony
Odpowiedzi
heh
tehacek, i gdzie sie podziały te czasy ;p?
frame ;]