[lsd-25] - mentalne wycieńczenie
detale
Główne miejsca: Osiedle kumpla i okolice, las, park miejski, własne mieszkanie, centrum miasta.
Marihuana - wiele razy
Gałka Muszkatałowa - 3 razy przed każdą dawką kilkumiesięczna przerwa
DXM - raz
raporty prodigy
[lsd-25] - mentalne wycieńczenie
podobne
Wstęp
Czekałem, czekałem... I się doczekałem, wszedłem w posiadanie tejże legendarnej substancji 16 grudnia, postanowiłem, że 18 rozpocznę tą podróż, która może wszystko odmienić... Dobra starczy tego pitolenia wstępnego, przejdę od razu do konkretów
18 Grudzień 2016
T-1h(Godzina 9:00)
Budzę się, ogarniam się, myślę, że to już dzisiaj. Uprzedniej nocy mało co balowałem na śląskim rap festivalu, wiedząc, że dziś czeka mnie długa i mocna podróz, samopoczucie bardzo dobre, ekscytacja przed tym co ma mnie spotkać. Ok. godziny 10 rano zarzucam karton na jęzor z myslą, co się stało, już się nie odstanie.
T+0-1h(Godzina 10:00-11:00)
Trzymając i przerzucając papierek z języka pod i na odwrót co jakiś czas biorę prysznic, ubieram się i jestem już gotowy, kartonik połykam. Z mieszkania postanawiam, że wyjdę dopiero, gdy zauważę coś nietypowego. Po ok. 30 minutach wpatrując się w jedno miejsce przez kilkanaście sekund zauważam minimalne "pulsowanie". OK! Jedziemy z tym. Wychodzę na przystanek autobusowy zakupując w kiosku po drodzę bilety, nigdy nie jeżdzę na krzywy ryj pod wpływem, mimo to jebane konduktory pojawiają się tylko wtedy, gdy akurat raz na ruski rok nie mam biletu, coż, życie jest brutalne :D. Sprawdzam na smartfonie jak wygląda moja morda - wyraźny "kwaśny" uśmiech, czułem ogólnie że powoli leje na wszystko. Piszę do ziomka zwanego dalej jako "G.", który miał być moim opiekunem przez najbliższe 2h aż helikopter się rozkręci, żebym nie złapał złej jazdy(wydawało mi się, że to wystarczy...), że będę u niego przed 11. Zauważam, że mentalnie są już niezłe zmiany, jakbym się spizgał, jedzie sobie tramwaj, a ja podniecony jak nigdy "Ale ten tramwaj zajebiście wygląda jaa, taki czerwony i gruuuuby" :D . Nadjeżdza Autobus. Pakuje się do środka, próbuje skasować bilet, a tu kasowniki zablokowane... a to jebane konduktory na bank były... Idę do kierowcy i informuje o sytuacji. Odblokowane. Kasuję bilet, siadam i oddaję się efektom.
Jakoś w połowie drogi przy zatrzymaniu na przystanku wpatruje się w asfalt. Zauważam, że wyraźnie zaczyna falować i "rozwarstwiać się" jakby jego powierzchnia była zrobiona z kilku cieńkich warstw. Już wtedy wiedziałem, że będzie grubo. Z każdym kolejnym przystankiem było to widać coraz wyraźniej. Dojeżdzając do przystanku docelowego, pojawił się pierwszy wizualny efekt, który troszkę mnie przestraszył, to co autobus minął było jakby wsysane w jeden punkt, trwało to może 2-3 sekundy po tym jak zdałem sobie sprawę, że nie ma się czego bać. Wysiadam z busa a tu szok, w jednym momencie cały obraz już zaczał łagodnie falować, gdzie się nie spojrzałem, wszystko falowało, mentalnie zaczynało być coraz grubiej, a to dopiero 50 minut, domyślałem się, co będzie dalej :D. Zanim doszedłem pod klatke od G. napisałem mu żeby wychodził, ja za to nie mogłem stać w miejscu, chodziłem 10 metrów tam i spowrotem nie dowierzając w to, co się dzieje, ogarnęła mnie czysta euforia. Kumpel wychodzi, ruszamy od razu do pobliskiego lasu.
T+1-2.5h(Godzina 11:00-12:30)
Idziemy. Mijam drzewa, które w tym stanie wydawały mi się takie nadzwyczajne, choć były łyse. Wszystko wydawało się nadzwyczajne, mimo to klarowność umysłu była bardzo dobra. Kolory lekko się wyostrzyły, choć to bez szału. Przechodzimy koło domków jednorodzinnych, gdzie zacząłem pierdolić o tym jak wspaniale sa pomalowane, a jaki ten marmuryt zajebisty, a jak ta babka dobrze zrobiła, że schody solą wysypała itp farmazony. Dochodzimy do lasu przechodząc po drodzę przez jakieś zadupie(od pewnego momentu nie za bardzo poznawalem okolice mimo, że znam ja prawie jak własną kieszeń), tam to już mogłem się całkowicie oddać psychodeli. Zmieniając obiekt obserwacji występował taki zajebisty efekt wizualny przypominający "ładowanie się" obrazu, strasznie mi się to spodobało. Łyse korony drzew tak pięknie falowały, kora oddychała niemal realistycznie, obraz wyostrzył się masakrycznie, jednocześnie będąc rozmytym przez falowanie, błąkaliśmy się jeszcze z godzine po lesie, ja odleciałem na grubości w kwaśny falujący świat, potem wychodzimy do parku, gdzie już chodzili ludzie, mimo to nie zwróciłem w ogóle na to uwagi, jak nigdy nic, co chwilę się zatrzymując i podziwiając drzewa, jakbym widział je po raz pierwszy. Wchodzimy do Biedronki, bo chciałem zakupić chusteczki, nie mogłem ich znaleźć, koniec końców G. musiał mi pomóc, wkurwiało mnie strasznie że wszedłem do sklepu, zacząłem więc się patrzeć na ceny z rabatem, które były intensywnie zielone i czerwone, no kontrast jak chuj. Po odczekaniu do kolejki G. dostaje telefon żeby przyszedł wcześniej do pracy o pół godziny(miał mieć na 13) a było coś koło 20 po 12. Potem już nie mogłem się z nim dogadać, strasznie nienaturalne wydawało mi się jego zachowanie, że pędzi jak dziwka do miecza do swojego obowiązku, zmuszony byłem przejść przez teren, który nie nastawiał optymistycznie, obskurne kamiennice i wszędzie smród wszelakiego menelstwa, jednak jeszcze przechodząc przez tą dzielnice był przy mnie G., którego obecność sama w sobie pozwala mi się delektować... Delektowałem się jeszcze z 10 minut, po czym dotarliśmy do miejsca rozstania się, było gdzieś już w pół do pierwszej. G. powiedział bodajrze, żebym skręcił w lewo i szedł prosto(albo na odwrót - szedł prosto i skręcił w lewo, sam nie wiem...). On za to poleciał szybko na chatę a potem do roboty.
T+2.5-4h(Godzina 12:30-14:00)
Tutaj już całość obróciła się o 180 stopni. Zostałem sam jak palec, momentalnie przestałem czuć się bezpiecznie... Przeszedłem z 15 metrów, po czym kompletnie straciłem orientacje w terenie i chuj, że znałem dość dobrze tą okolice, w końcu zatrzymałem się stanąłem, patrzę się we wszystkie kierunki i w głowie miałem tylko jedną myśl - GDZIE JA KURWA JESTEM!? Nie wiedziałem kompletnie gdzie jestem, po co, gdzie mam iść, nie pamiętałem co G. mi powiedział, mimo, że mówił to minutę temu. Zaczęła się ostra jazda, falowanie przybrało ostro na mocy, cały obraz zaczął wręcz tonąć w wyginających się obiektach, dzięki bogu, że nie doszły do tego fraktale. W końcu wracam do miejsca w którym się rozstaliśmy, co było hardokorowym wyzwaniem. Poszedłem w końcu w którymś kierunku, bodajrze za śladami G. choć pewny nie jestem bo miałem wrażenie że jestem w nieznanym mi mieście, nie wiedziałem ile czasu dokładnie się błąkałem. Kolejnym blędem, który popełniłem, była myśl, żeby to wszystko się skończyło, albo chociaż osłabło na silę, niestety taki chuj, czekało mnie jeszcze conajmniej 6h ostrej pizdy, jak dobrze mi było wiadomo z lekcji teorii(a przeorałem naprawdę wiele), cała magia kwasu to to, że jeśli się chcę żeby puścił, to nie puści. Idąc wpisuje w necie na fonie, jak zbić faze po kwasie, oczywiście nie znalazłem odpowiedzi, bo znalezienie czegokolwiek graniczyło z cudem. Minęło ledwo może z 10 minut, a ja już miałem dość. Nie wiem ile jeszcze się błąkałem i nie wiedziałem gdzie jestem, ale w końcu dotarłem do ronda, gdzie już miałem pewny punkt odniesienia, gdzie jestem. Udaje się na naszą "palarnie" czyli w krzaki, chcę usiąść, po 10 sekundach zacząłem czuć jakbym zaczął tracić siebie, po prostu jakbym zaczął znikać. Wystraszyłem się i poszedłem stamtąd. Błąkałem się jeszcze długo kompletnie bez celu i to było najgorszą bolączką, dotarło do mnie jak bardzo spierdoliłem, że nie zaplanowałem tego tripu, nie miałem kompletnie żadnego celu. Chodziłem tak nietypowo, że ewidentnie było widać, ze jestem pod wpływem, ot tak z dupy zszedłem z chodnika przy ruchliwej ulicy, podchodząc do ogrodzenia, zaczął na mnie szczekać pies pilnujący tego terenu, zrobiło mi się gorąco i wróciłem na chodnik. W końcu dzwonie do drugiego kumpla, znanego dalej jako "M." i mówię mu jak się ma sytuacja, bardzo mi to pomogło, że miałem z kim pogadać, stwierdziłem, że druga osoba na pewno pomogłaby mi ogarnąć banie, jednak lipa, M. jest na uczelni i nie wróci prędko. Jestem w ciemnej dupie jednak z humorkiem sobie z nim pogadałem. M. musiał przerwać rozmowę powiedział żebym zadzwonił za chwilę. Wpisywałem jeszcze kilkukrotnie magiczną frazę pt. "Jak zbić fazę po kwasie" - bezskutecznie. Wracam na "palarnie" i dzwonię do M. zanim odebrał pomyślałem że już w dupie mam te wizuale i jak faluje to niech faluje, byle mózg dał mi odpocząć. Podczas rozmowy żartowałem sobie z mojej sytuacji i mówiłem mu, że już generalnie nic z tego nie wykrzesam, zmarnowałem bezpowrotnie potencjał tej substancji. M. musi kończyć, wraca na wykład. Ja jeszcze siedzę i myślę co tu zrobić, sprawdzam godzinę 13:30 myślę, czy może nie wrócić do tego lasu, chociaż teraz jestem w zasadzie w lesie... W końcu pizgawica jaka była zmusiła mnie do powrotu na chatę, wiedziałem, że to chyba najgłupszy pomysł jaki mógł mi wpaść, ale olałem to, poleciałem na busa, oczywiście zgubiłem bilet na kurs powrotny, musiałem go kupić u kierowcy, jednak nie było to dla mnie żadnym problemem. Usiadłem i patrzyłem się ciągle w jeden punkt, falowanie zdawało się wtedy mniej męczyć banie.
T+4-5h(Godzina 15:00-16:00)
Krótko po 15 wróciłem do mojej klitki. Jak się okazało ten pomysł był jeszcze głupszy niż myślałem, wchodzę do mieszkania, rozglądam się. Wszystko wygląda rodem z Max Payne'a dwójki z rozdziałem ze snem, tyle, że było super wyraźne. Piszę do G. ten w robocie i nie potrafi dowierzyć, że tak mocno mnie porobiło. Mózg już powoli odmawiał posłuszeństwa, nie dawał rady, gonitwa myśli wykańczała mnie, kłade się i patrze się w żarówki, oczy nie reagują na światło, ale to chyba był jedyny patent, który uspokajał falowanie, nie mogłem jednak patrzeć się w nieskończoność. Próbuje pisać na telefonie, zawszę to zmniejszało banie po palonku, tutaj jednak nie dalem rady patrzeć w trzęsącę się jak galareta literki dłużej niż 5 minut. Zamykam oczy, jakieś pojebane ultra-kolorowe złożone z fraktali CEVy, było gorzej niż z otwartymi, odpuszczam. Próbuje puścić jakąś muzę, która mnie uspokoi. Nic z tego, dzwięki sprawiały tylko większą torturę i obciążenie dla mózgu. Idę do kibla i patrzę w lustro, wyglądałem okropnie, poczułem się jak rasowy ćpun, zastanawiałem się co ja odpierdalam? MJ? To nic w porównaniu do LSD, a nazywa się ją Narkotykiem? Smiechu warte... Stan w którym byłem nie przypominał mocą nawet pierwszych upałów zielonym, nie było sensu tego porównywać. Odpuściłem. Wracam na kanapę. 1.5h przeżywałem istną męczarnie. Do tego po drodzę zacząłem myśleć już o śmierci przez znany klasyk "Zostanie mi tak na zawszę." przez mózg przetoczyło mi się setki ostrych mindfucków, zapamiętałem tylko jakiś odrażający ryj jakiegoś dziada który wyimagowałem sobie przez 2 sekundy, do teraz go pamiętam. Zupełnie nie mogłem tego zrozumieć, ale to chyba lepiej. Miałem tyle szczęścia, że potrafiłem przy tej ostrej jeździe wbić sobie do łba, że to tylko kwaśne myśli i w końcu ustąpią, pragnę też dodać, że kiedyś marzyło mi się zjeść od razu 2 kartony - wtedy pomyślałem, że chyba bym już z tego nie wyszedł, jednak trochę rozsądku w tej głupiej dyni mam. Przed 16:00 stwierdziłem, że oszaleje w tej chałupie, jeśli z niej nie wyjdę. Piszę do G. że idę do centrum, sam mi polecił ten pomysł, chociaż i tak wiedziałem, że już nic mi nie pomoże. Ciągle chciałem mieć przy sobie opiekuna i uznawałem to jako jedyne antidotum. Jednak nie było opcji na to. Zatem wstaje, ubieram się, otwieram drzwi, wychodzę, zamykam drzwi, wychodzę na dwór, idę... A tu nagle jeb! Siedzę dalej w tej samej pozycji z telefonem w ręku? Kurwa mać? Sen na jawie? Totalny mindfuck.
T+6-8h(Godzina 16:00-18:00)
Jest już półmrok, tym razem już rzeczywiście wstaje, ubieram się, otwieram drzwi, wychodzę, zamykam drzwi, wychodzę na dwór, idzie sąsiadka z psem na smyczy, ten o mało co nie rzucił się na mnie, szczekał jak pojebany, odskoczyłem. Całość trwała kilka sekund. Stwierdziłem że jebnięte stworzenie, w ogóle, że nic się nie stało. Idę w stronę centrum do którego piechotą było jakieś 30 minut, jednak na kwasie to i mógłbym przejść nawet 20km, nie czułem w ogóle zmęczenia i poczucia dystansu jaki muszę przejść, a z reguły jestem leniwą osobą jeśli chodzi o chodzenie. Szedłem, tak po prostu, staralem się nie myśleć, zauważyłem, że wizuale trochę osłabły na mocy, peak zdawał się kończyć, trochę mi ulżyło jednak po głowię ciągle krążyło jedno: "Niech to się skończy tu i teraz!". Po drodzę spotykam znajomego z roboty, skończyło się tylko na przywitaniu. Dochodzę do centrum, w którym przez całe 2h nadal błąkałem się bez celu, wszyscy ludzie w około, widziałem, że oni mają jakiś cel, są tu po coś, ja nie mogłem od 13:00 znaleźć oazy spokoju. Naszły mnie wtedy refleksje, zdałem sobie sprawę że dragi wcale nie dają geniuszu, że to jakie życie prowadzę, wynika z nieznajomości innego życia, że pojmowanie świata z głęboką analizą szczegółów nie ma zupełnie żadnego sensu, wszystko to banał, świat składa się z samych banałów. Ludzie podniecają się światełkami zdobiącymi centrum, nie myślą o tym co będzie za chwilę, są tutaj i teraz, przeszłość nie ma sensu, ponieważ już była, przyszłość dopiero będzie i jest niepewna. Cieszą się teraźniejszością. nie da rady opisać tego dosłownie a opisałem tylko małą część tego, co pojąłem, ale przez tamten moment przemyślałem więcej rzeczy niż kiedykolwiek w życiu, ba, nie przemyślałem - Ja to dosłownie poczułem! Mimo tego że mój mózg był już mentalnie wyćieńczony cieszyłem się, że coś(oprócz tej chorej jazdy) wyciągnę z tej podróży. Udałem się na dworzec kolejowy do McDonalda, kupując mój ulubiony przysmak McWrap, po raz kolejny, bez problemu mogłem zachować absolutną klarowność umysłu, chociaż po mordzie to ewidentnie było mnie widać, głównie z powodu tego specyficznego uśmiechu, oczy mam ciemnobrązowe więc źrenice praktycznie niewidoczne. Działanie zdawało się słabnąć, jednak działo się to tak powoli że wciąż miałem wątpliwośći czy rzeczywiście słabnie. Wracam z dworca prosto do domu, piszę też po drodzę do M. czy nie dałby rady wpaść, okazuje się że nie ma takiej możliwości, no nic, sam przeżyłem już tyle to i przeżyje to do końca. Nagle mnie oświeciło, piszę do G. że jeśli skończy wcześniej, żeby przyjechał, wręcz go o to błagałem, okazało się że ruchu na sali nie mają to i wyjdzie około 19:00. Wracając do domu falowanie otoczenia ostatni raz w tym dniu przybrało na mocy, że obejmowało całe otoczenie, pewnie z tego względu że znowu zapragnąłem, żeby puściło :D, idąc pod górkę, zdawało mi się że idę z górki. Stojąc na światłach jakaś para(mężczyzna i kobieta, nie żadne tam homosy) dziwiła się dlaczego przy zielonym świetle dla pieszych samochody wjeżdzają z jednej ulicy znajdującej się "z tyłu" na skrzyżowanie i przecinają przejście dla pieszych. Stwierdzili bardzo wulgarnie, że jest to sparchane... Cóż, dowiedziałem się o nich przynajmniej jednego faktu, że prawo jazdy jest dla nich magią z kosmosu :D. Dochodzę do mieszkania.
T+8h-13h(Godzina 18:00-23:00)
Wracam do domu, już bardziej spokojnie, czułem że dzisiejszej nocy nie prześpię, zacząłem się do tego denerwować, bo jakoś nie odczuwałem żeby zaczęło puszczać, czy do rana wytrzeźwieje. Znowu ogarnęły mnie złe myśli, ale nie trwało to długo. G. miał przyjechać po 19:00 stwierdziłem że poczekam. Lufa z materiałem była już naszykowana, choć bałem się tego zaaplikować, nie miałem pojęcia jak zareaguje pomimo wypaleniu hurtowych ilości i eksperymentów z Makumbami, waporyzacją. G. przyjeżdza ok 19:30, odczuwam mocną ulgę. Chciałem mu o tym wszystkim opowiedzieć, jednak nie mogłem pozbierać myśli do kupy, wieczorem wypaliłem minimalną ilość brokuł(jakieś pół lufki), pomogło. Obraz zaczął się już uspokajać, z G. praktycznie w ogóle nie rozmawiałem, chciałem, żeby tylko został najdłużej jak może, potrzebna mi była druga osoba jak cholera, wiedziałem już że po coś tutaj jestem że jestem z kimś, a nie sam. Dałem radę ogarnąć banie, skaczące literki na ekranie telefonu jak wcześniej były męczące, teraz nawet ciekawie to wyglądało. G. zawinął się do siebie na chatę o 21:30, nie chciał siedzieć w takiej bezsensownej ciszy, zdaje się że nie rozumiał, przez co przechodziłem(dodam, że ma 500% mojej tolerancji na wszystkie substancje które testował to i 3 te same kwasy ledwo co go porobiły), znowu zostałem sam, ale już nie czułem się z tym źle. Dopaliłem jeszcze trochę weedu, ale już nie poczułem nic. O 23:00 poszedłem drzemać do rana. Z tego mentalnego wycieńczenia nie dałem rady zasnąć nawet na 5 minut.
T+19h(Godzina 05:00)
Budzę się, przez cała noc miałem wyraźne, aczkolwiek bezsensowne sny, właściwie w ogóle nie spałem, tylko raczej czuwałem, czułem się zmęczony, ale w końcu byłem szczęśliwy, wszystkie efekty ustąpiły, wszystko wróciło do normy, poczułem ogromną ulgę, i byłem dumny z tego, że przetrwałem ten mentalny 10-godzinny wpierdol.
Zakończenie
Więc... Od razu mogę powiedzieć, zmieniło się moje podejście do dragów, z pewnością nie dotknę mocniejszych psychodelików, nie ma mowy. Do tego mocno chcę ograniczyć spożycie ziółka, które jak sam się przekonałem nie ma nic wspólnego z narkotykiem, od czasu tripu zapomniałem jak smakuje alkohol, z czego się cieszę, bo to chyba największe gówno(nie licząc DXM, po którym miałem więcej rzygania, jak działania psychoaktywnego) które spożywalem i to nie tak dawno w nadmiernych ilościach. Zrozumiałem, jak bardzo lekceważąco podeszłem do tej podróży, miejsc w których miałem tripować kompletnie nie zaplanowałem. Myślałem, że pójdę do lasu i jakoś to będzie, w efekcie planowałem trip na tripie co było czystą głupotą. Dodam że 2 dni później chwyciła mnie ostra grypa(pisząc ten raport właśnie się kuruje) to pewnie przez to że zrobiłem z 10km tego dnia przy ostrej pizgawicy a już wcześniej coś mnie zbierało. Magiczny pierwszy raz nie wyszedł, lecz nie zniechęciłem się do tej substancji, doświadczenie powtórzę, lecz w dokładnie zaplanowanym miejscu, w ciepłe lato, przy mocnych promieniach słonecznych, przy zielonym lesie, przy brzegu jeziorka, przy sporej ilości wolnego czasu... I przedewszystkim, nie samotnie :). Do tego raczej zdecyduje się na coś o raczej lżejszym działaniu. Myślę o analogach 1P-LSD lub AL-LAD, ale to jeszcze daleka przyszłość, całe pół roku przedemną. Mam nadzieje że lizergamidy przy drugim razie pokażą swoje prawdziwe, pięknę oblicze.
- 13863 odsłony
Odpowiedzi
Zazdroszczę, że trafiłes na
Zazdroszczę, że trafiłes na konkretny papier. Ja muszę ciągle kalibrować odpowiednią dawkę, bo dostaję kartony, na których kwasa jest tyle, co kot napłakał.