jak ketą spuentować wieczór
detale
raporty eutanazjusz
jak ketą spuentować wieczór
podobne
Spisanie tego krótkiego tripraportu uznałem za stosowne jako, iż było to moje pierwsze zetknięcie z Ketą, w dodatku w anturażu imprezowym. A ponieważ niewątpliwie wielu podąży jeszcze obraną przeze mnie ścieżką, przeto pozostawię po sobie ten lichy pomniczek by i oni z mego doświadczenia zaczerpnąć mogli przed swym debiutem.
Wieści o możliwości zawarcia tej nowej znajomości dotarły do mnie z pewnym wyprzedzeniem. Stąd też debiut swój poprzedziłem rzecz jasna odpowiednią lekturą. Bez zbytniego przesadyzmu ale by wiedzieć ogólnie czego się spodziewać. Przeczytałem więc, że K "wyciąga z ciała", że kwaśna lecz inaczej, że trwa około godziny i że znakomicie niweluje skutki mdma i gdy to odpuszcza wtedy serwować należy. Przytaczam te informacje by móc je za chwilę potwierdzić bądź obalić.
Nad samą imprezą zajmującą mnie bez reszty od 22 do około 6:40 dnia następnego rozwodził się nie będę, nic tu szczególnie niesamowitego. Ot takie tańce na dwóch (podwójnych ponoć w dawce i działaniu - prawda) dropsach oraz jednej kapsułce z czystym mdma. Bez alko i niko. Nie było potrzeby. O 6:40 wraz ze znajomym (tu dla potrzeb tekstu zwanym P.) zalegliśmy na chillu by rozkoszować się końcówką ekstazy. P. tego wieczora przebył taką samą drogę jak ja. I tu padł pomysł z mej strony by pociągnąć temat serwując sobie na dwóch nieco ponad 300mg anestetyku dla koni. Skuszony tak przedstawioną propozycją P. nie wahał się. Spożyliśmy doustnie - wcierając w dziąsła i popijając wodą. Smak kwaśny, raczej paskudny. Ciężko stwierdzić jak szybko weszło gdyż pigułowy afterglow jeszcze miał się dobrze jednak bez zwątpienia stwierdzić mogę iż było to kwestia jedynie kilkunastu minut. Fazy przeszły płynnie. I tu z przyjemnością potwierdzam przeczytaną uprzednio informację. Keta skasowała negatywne efekty zjazdu pigułowego. Nie było smutku, przygnębienia, spadku formy. Natomiast to co przyszło w zamian cięzko opisać. Faza z gatunku tych kwasiastych, jednak z zupełnie innej parafii. Nie doświadczyliśmy pokaźnych wizuali na miarę kwasa czy dmt jednak kłamstwem było by uznać, że wszystko było jak zwykle. Zapanowało zdumienie, że wszystko dookoła jest jakie jest. Muzyka, choć słyszalna wyraźnie, stała się jakby przepuszczana przez filtr, jak zza kotary. Tekstury, ludzie, światła, wszystko nabrało jakby dodatkowej głębi. Czuliśmy się wyciągnięci na margines rzeczywistości i pozostawieni tam w roli jej biernego, zdumionego obserwatora. Tak, zdumienie jest tu najtrafniejszym słowem czemu zresztą ja i P. dawaliśmy raz po raz wyraz komentarzami "co jest k..a grane" i "gdzie ja k...a jestem". Rzeczywistość się nie zmieniła. To my odjechaliśmy od rzeczywistości ze znaczną prędkością. Czytałem, że przy znacznych dawkach można wyjść z ciała. Jest to dla mnie jak najbardziej wyobrażalne i możliwe. Dodam, iż prowadzenie konwersacji i jakakolwiek interakcja z otoczeniem jest możliwa choć nie ma się ku temu ciągoty. Z pewnością K języka nie rozsupła, o nie. Za to jakąż przygodą było przejść się kilka metrów! Po godzinnej fotelizacji konieczność zwleczenia odwłoków zderzyła nas z całą mocą działającej K. Iść się nie dało. Musiałem zawrócić. Tu pragnę obalić twierdzenie, że K działa krótko. Główne natarcie może i owszem. K zresztą alteruje poczucie czasu, choć nie aż tak drastycznie jak LSD. Zmęczenie całonocną balangą na dropsach też pewnie swoje zrobiło. Dość jednak powiedzieć, że gdy opuściliśmy przybytek około 9, poprzedzając wyjście kilkoma buchami mixu ziele/hasz byliśmy spizgani jak złoto. I dobrze wiedzieliśmy czym, bo impreza całonocna i palenie nam przecie nie obce. Po dwóch i pół godzinie faza, choć nie tak już intensywna trwała w najlepsze. I gdyby nie głos odpowiedzialności nakazujący regenerację organizmu pewnie dalej można by się zdumiewać. Udałem się zatem do domu i tu wspomnieć muszę o sporym minusie K jakim jest potężna deprawacja snu. Po każdej hulance organizm mój zapadał w kilkunastogodzinny sen bez najmniejszych przeszkód. Tym razem nawet z pomocą melatoniny udało mi się wpaść jedynie w bardzo płytki rodzaj snu na jawie którym regenerowałem się dzień po oraz dwa dni po. Czyli dwie doby po impro nie mogłem porządnie pospać. Szczerze wyznać muszę, iż po zabawie zakończonej w niedzielę rano udało mi się w pełni zregenerować dopiero około środy. Za autentycznością tych informacji niech przemawia też fakt, ze P. doznał dokładnie takich samych wrażeń. Mówię tu zarówno o czasie trwania, tripie "wyciągającym z rzeczywistości" jak i deprawacji snu. (kolega się również do środy regenerował).
Ogólnie trip oceniam jako znakomity. Zdecydowanie polecam jako puentę post-ekstatyczną. Należy jednak nastawić się na konkretne przemielenie, zarówno w trakcie jak i przede wszystkim po. Być może jest to jednak kwestia jednorazowej, sporej skądinąd dawki? Inny kolega równolegle przez cały wieczór maczał paluszek w woreczku i fazę z natury miał podobną choć znacznie rozcieńczoną. Zatem entuzjastom gładkiego zapoznania pewnie lepiej tą metodę polecić.
eutanazjusz
- 8420 odsłon