sylwestrowy nexusflip z ketaminą
detale
15 mg 2C-B
2x 40mg ketaminy
2 kawałki brownie z dużą zawartością THC
Nastawienie na dobrą zabawę, wysokie poczucie bezpieczeństwa.
MDMA zażywane głównie w domu z partnerem lub na domówkach z przyjaciółmi, ok 5-6 razy w roku
2C-B zażywane kilkakrotnie na imprezach psytrance
Ketamina używana kilkakrotnie sama, kilka razy na zejściu MDMA
THC używane często (kilka-kilkanaście razy w miesiącu)
Poza tym doświadczenie z LSD, grzybami psylocybinowymi, difenidyną, changą
sylwestrowy nexusflip z ketaminą
podobne
Plan na tegorocznego sylwestra był ambitny. Sporo już przeszliśmy wspólnie jako grupa, sporo przeszedł każdy z nas osobno, próbowaliśmy już różnych substancji i różnych miksów, ale nexusflipa – jeszcze nigdy. Żeby było weselej, postanowiliśmy doprawić go ketaminą – ot, przyprawa, która w ciekawy sposób podkreśla smak głównego dania.
Impreza rozpoczęła się koło 20. Przygotowaliśmy sobie stół z przekąskami, zimne napoje, pokój “main” z muzyką do tańca i pokój “chill” wypełniony całkowicie kanapami i materacami. Wszędzie porozwieszaliśmy materiały w mandale i inne indyjskie wzory, powiesiliśmy światełka, jeden z kolegów nawet przyniósł swój sprzęt do pokazów laserowych i zapewnił nam najpiękniejsze świetlne widowisko świata. Byliśmy podekscytowani i nawet osoby, które wcześniej znajdowały się w emocjonalnym dołku dały się zarazić dobrym humorem. Set – doskonały, setting – doskonały.
O 21.30 rozpuściłam 120 mg MDMA w szklance toniku (tonik świetnie maskuje gorzki smak) i wypiłam duszkiem, reszta ekipy również spożyła swoje porcje. Zabawa się zaczęła.
Ponieważ około godzinę wcześniej zjadłam kawałek brownie z dużą zawartością THC, emka weszła we mnie jak w masło. Obyło się bez obecnego zazwyczaj niepokoju i uczucia „nosi mnie, nie mam co ze sobą zrobić”, płynnie przeszłam ze stanu lekkiego zjarania w stan wszechmiłości, rozpuściłam się w tańcu – muzyka z musicalu Hair napełniła mnie dziką radością. Było to wspaniałe uczucie, które pomimo sporego doświadczenia z tą substancją było dla mnie nowe – zazwyczaj bowiem wieczór z MDMA łączył się dla mnie z topieniem się w łóżku/materacu/kanapie i brakiem jakiejkolwiek ochoty na wstanie. Tym razem jednak o dziwo wypełniała mnie energia i chęć do skakania, płynięcia w muzyce, odnajdywania rozkosznej frajdy w każdym ruchu.
Inni dookoła też byli już ewidentnie pod wpływem – wszędzie dookoła było słychać zapewnienia szczerej przyjaźni i wymianę komplementów. Czułam się trochę nieswojo – o dziwo tym razem nie miałam ochoty na rozmowy, nie miałam ochoty słuchać, jaka jestem wspaniała, tylko tańczyć, zatracać się.
Stan ten trwał jeszcze jakiś czas. Przed północą wszyscy zebrali się na mainie, aby złożyć sobie życzenia. Otworzyliśmy jedną wspólną butelkę prosecco i symbolicznie każdy napił się łyka. Złożyliśmy sobie wyjątkowo wylewne i pełne miłości życzenia.
Niedługo potem kolejne osoby zaczęły czuć, że działanie empatogenu słabnie, co oznaczało, że pora dorzucić 2C-B. Nasz nexusflip miał być wykonany metodą Alexandra Shulgina, nie byłam tylko pewna, czy przez „dodać na zejściu MDMA” miał na myśli pierwsze oznaki słabnięcia działania substancji, czy też pierwsze oznaki jego zaniku. Jako kierownik vibe'u zadecydowałam jednak, że to pierwsze będzie chyba lepsze.
Każdy miał uszykowaną porcję 15 mg proszku w roztworze gotowym do wypicia, każdy zażył swoją porcję kiedy uznał to za stosowne.
Doświadczenie, które zaczęło się krótko po tym, było całkowitym zaskoczeniem – efekt okazał się całkowicie wyjątkowy w swoim charakterze, inny niż każda z tych substancji osobno. Czułam nadal wszechogarniającą empatię, ale doszły do tego niesamowite efekty wizualne, których nie doznałam jeszcze nigdy wcześniej po żadnej substancji. Światło rozmywało się w pewien szczególny sposób, tworząc niesamowite efekty smug, rozmyć i neonowych błysków. Jak to zwykle mam po nexusie, nie odczułam typowego dla typowych psychodelików mindfucka – aż do pewnego momentu.
Poszłam odpocząć na chillu i zatopiłam się w muzyce. Wokaliza w utworze „The great gig in the sky” brzmiała tak erotycznie, że miałam wrażenie, jakby ktoś robił mi dobrze. Rusałka, dla której było to pierwsze doświadczenie z tą substancją, wyglądała, jakby cała stała się rozkoszą i dryfowała gdzieś w odległym wszechświecie. Czułam się, jakbym rozpływała się w plastrze miodu – było jednocześnie tak słodko i przyjemnie, ale też lepko i wszechogarniająco, momentami czułam potrzebę chwilowego odpoczynku od tego stanu.
W pewnym momencie podszedł do mnie Wiking i zapytał, czy widziałam Delfina, bo chyba trochę za mocno mu weszło. Udaliśmy się na dół celem sprawdzenia sytuacji, faktycznie Delfin siedział przy stole dosyć przerażony i wyglądał, jakby potrzebował pomocy. Stwierdził, że weszło mu to mocno kwaśno. I machnęłabym na to ręką, bo przecież nie stanie mu się nic złego, nie zażył przecież nic niebezpiecznego, gdyby nie to, co powiedział chwilę później:
- Tej substancji nie da się przedawkować, prawda?
Zmroziło mnie.
- Co masz przez to na myśli? - spytałam. - Zjadłeś tylko tę porcję, którą dla ciebie przygotowałam, prawda?
Delfin spojrzał na mnie skruszony i przerażony i wydusił z siebie:
- Chyba wziąłem jeszcze dorzutkę z własnego zapasu.
- To znaczy ile? - starałam się zachować spokój, żeby nie zdenerwować go jeszcze bardziej, ale już czułam, że moje serce zaczyna bić jak oszalałe.
- No nie wiem... Łyka. Chyba 20 ml.
Dokonałam w głowie szybkiego rachunku. Co prawda każdy miał swoją substancję rozpuszczoną w innej proporcji, ale większość zrobiła to w proporcji 1 ml – 10 mg. Czyli 20 ml, to... 200 mg. Nogi się pode mną ugięły. Gdyby stało się to z kwasem – nie ma problemu, nie da się go przedawkować. Ale praktycznie nie istnieją raporty z zażycia tak dużych dawek 2C-B. Alexander Shulgin nigdy nie przekroczył 100 mg, a i to zrobił przez pomyłkę i początkowo był przerażony, że umrze.
W mojej głowie właśnie zaczął się rodzić scenariusz potencjalnego pogotowia lub zgonu i chyba jedyne co uratowało mnie przed wpadnięciem w panikę był fakt, iż był to właśnie Delfin – osoba mająca wieloletnią historię zażywania wielu potencjalnie niebezpiecznych substancji w bardzo głupi sposób, a jednak jakoś nadal żył. Ochłonęłam i postanowiłam po prostu mieć go na oku w razie czego.
Przez kolejną godzinę chodził z miejsca na miejsce, pytał czy wszystko ok, przepraszał i znowu pytał, czy wszystko ok i kiedy mu to zejdzie.
Inni ludzie tańczyli, uprawiali seks, zwierzali się sobie i generalnie świetnie się bawili.
Jak się później okazało, w zasadzie nie stało się nic gorszego niż bad trip. Po prostu będąc tak głęboko zanurzonym w psychodelicznym świecie nie był w stanie poprawnie się skomunikować i jak się okazało nie zażył 20 ml, lecz 20 mg – co w połączeniu z pierwszą dawką 15 mg stanowiło ilość potężną, lecz nie niebezpieczną.
Kiedy poczułam, że wszyscy są bezpieczni i dobrze się bawią, wróciło dobre samopoczucie. Pomimo rozkręcającego się na fest bólu głowy i resztek żalu do Delfina za nieodpowiedzialność. To był dobry moment, żeby doprawić wieczór ketaminą. Chwilę wcześniej zjadłam kolejny kawałek brownie z THC. W towarzystwie kilku osób (reszta czekała na swoją kolej aż my będziemy już komunikatywni i ruchliwi – dla bezpieczeństwa) donosowo około 40 mg i udałam się na dół celem położenia się na kanapie. Nastawiłam jedną z moich ulubionych płyt – ATYYA – Depth Perception.
Doświadczyłam już wcześniej kilkakrotnie ketaminy na zejściu MDMA, jednak połączenie jej z emką i 2C-B było całkowicie inne. Zamiast słodkiego zapadania się w chmurkę nieważkości doznałam rozwarstwienia świata – dosłownie widziałam wszystko w taki sposób, jakby ktoś pokroił rzeczywistość na plastry. Przejście z jednego plastra do drugiego wydawało się niezwykle trudnym zadaniem. Album, który znam na pamięć i który daje mi zwykle przyjemne odprężenie, brzmiał całkiem obco, bas grzmiał i wypełniał wszystko, jakby zaraz miał mnie zgnieść. Resztką sił wstałam, żeby przełączyć muzykę – to było naprawdę trudne. Miałam wrażenie, jakbym znowu płynęła przez lepki plaster miodu i byłam ciężka, taka ciężka. Określenie kierunku i zorientowanie się gdzie jest góra, gdzie dół, gdzie przód, a gdzie tył i co ja do cholery robię było niezwykle wymagające. W końcu dotarłam do stacji sterowania muzyką i czując pustkę w głowie wybrałam album „Muladhara Yoga Dub” Desert Dwellers, mając nadzieję, że to dobry wybór i nie będzie to przytłaczające.
Kolejną godzinę spędziłam na zmianę leżąc na kanapie i nie zmieniając swojego punktu położenia mając wrażenie, że partycypuję w każdym miejscu imprezy, a momentami udało mi się nawet wstać i pobujać do muzyki – bo trudno nazwać tańcem podrygiwanie ciałem, które waży tonę i sprawia wrażenie kawałka drewna. W mojej głowie dziwne wizje goniły dziwne wizje. W pewnym momencie miałam wrażenie, jakby moja świadomość miała za moment się odłączyć i przyjęłam ten fakt z pewną ulgą. Czy byłam u progu słynnej dziury? Trudno powiedzieć, pewnie kiedyś się przekonam. Wkrótce rzeczywistość zaczęła wracać do normy (a przynajmniej jej zjaranej wersji), zdecydowałam się na dorzutkę wielkości około 50 mg, która zapewniła mi kolejną godzinę całkiem przyjemnego zapadania się i bujania do muzyki. Projektowane przez lasery widowisko świetlne na suficie całkowicie mnie pochłonęło i nie mogłam wyjść z zachwytu nad jego pięknem i zdolnościami artysty, który je stworzył.
W końcu nadszedł dziwny, nieprzyjemny moment, kiedy wszelkie pozytywne elementy działania substancji zniknęły, pozostawiając jednak nadal srogie uczucie bycia nietrzeźwym. Na tym etapie (minęły 24 godziny bez snu i około 12 godzin imprezy) czułam się wyczerpana, w mojej głowie w mózg wwiercało się tysiąc młotów pneumatycznych i z tęsknotą myślałam o tym, jaka w końcu będzie chłodna trzeźwość.
Po odespaniu na szczęście obyło się bez większych nieprzyjemności – poza lekkim osłabieniem i znużeniem, a dwa dni później typowym dla czasu po emce uczucia bylejakości. Zawdzięczam to pewnie przede wszystkim zastosowaniu wielu metod redukcji szkód w trakcie zabawy, takich jak suplementacja witaminy C, kwasu alfa-liponowego i magnezu, podjadanie owoców i picie elektrolitów, soków i wody kokosowej. Fakt, że ilość obecnego na imprezie alkoholu była symboliczna też na pewno pomógł w uniknięciu nieprzyjemnych skutków ubocznych.
Podsumowując, było to bardzo fascynujące i pouczające doświadczenie. Na pewno je powtórzę, następnym razem pewnie jednak w mniejszym gronie, bo wśród 18 kochających i kochanych osób trudno skupić się na własnym doświadczeniu, energia rozprasza się po całej grupie, a chęć zadbania o bezpieczeństwo każdego uczestnika utrudnia pozwolenie sobie na odlecenie trochę dalej. Mam nadzieję, że Delfin dostał nauczkę od wszechświata i więcej się tak nie zachowa.
- 20824 odsłony
Odpowiedzi
Szalejesz dziewczyno. Moim
Szalejesz dziewczyno. Moim zdaniem byłaś o włos od k-hole, a w zasadzie już tam byłaś. Odczucia plastrowania rzeczywistości, czy znaczącego odcięcia funkcji motorycznych, jak i olbrzymie trudności z ułożeniem sensowniejszego zdania, niż: "nie umiem ręka" oraz rozmowę szeptem z osobami z innego pomieszczenia miałem po mixie 80 ug LSD + około 250 mg MDMA + (?)g koksu + wszystkie blanty świata + ketamina, a zaraz po tym wpadłem w czarną dziurę. Myślę, że był to bardzo podobny stan do opisanego przez Ciebie. Włącznie z tym, że gdybym nie był z ludźmi, którzy ledwo emkę ogarniają i cały czas potrzebowali mojej obecności, to też mógłbym dużo dalej polecieć... Chapeau bas przed koleżanką. Zawodowa psychonautyka:-)
Dobry raport z wyczuwalną gonitwą zdarzeń.
To tylko sen samoświadomości.
O kurczę, myślałam, że mój
O kurczę, myślałam, że mój miks mi trochę zrobił źle na głowę, ale Twój to już w ogóle ciężki kaliber!
Dziękuję, mam nadzieję, że kolejne raporty będzie się czytało jeszcze lepiej ;)
Wycieczka pod granicę, ale
Wycieczka pod granicę, ale bez żadnych uszkodzeń;-). Może zrobię TR.
Chętnie poczytam, pisz częściej:-)
To tylko sen samoświadomości.