santa muerte
detale
LSD - raz.
DMT - ten TR
SD - susz - trzy razy
SD - 10x - raz
santa muerte
podobne
Zdarzenie miało miejsce ponad rok temu, w czasie trwania wakacji.
Wszystko to co zawiera poniższy TR zdarzyło się w ciągu 30 minut.
Zbieżność osób i nazwisk przypadkowa.
Przejdę od razu do rzeczy bez zbędnego pitolenia. Na początku z moją opiekunką zapaliliśmy po nie dużej ilości MJ. Szczerrze mówiąc, miałem nadzieję, że polepszy to moje nastawienie i drobny strach, który gdzieś tam kołatał mi się po głowie. Nie pamiętam ile dokładnie przyjąłem DMT, mogło to być ok 50 mg, może nawt 60 mg tematu.
Wziąłem wdech chmurki zawierającej DMT prosto z tak zwanej Maszyny własnej roboty. Za pierwszym razem nie udało mi się wciągnąć całej zawartości z buteleczki. Musiałem się spieszyć bo już odczuwałem „wchodzenie” substancji – wibrujący obraz oraz poświaty dookoła przedmiotów. Kolejny wdech, w tym momencie butelka została mi już zabrana z rąk bo i tak zaraz bym ją upuścił. Ja sam opadłem na poduszkę i zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki wdech, wypuściłem powietrze a trip zaczął się na dobre. Przestałem odczuwać moje kończyny, moje zmysły, nie wiedziałem czy oddycham czy nie, nie miało to żadnego znaczenia ponieważ… umierałem. Byłem przekonany o moim nadchodzącym końcu. Widziałem zamykające się figury geometryczne, jakby modele takowych robione przez dzieci na lekcje matematyki. Wszystkie w wyraźnych kolorach zieleni, czerwieni oraz czerni. Zamykające coś co było dla mnie istotne. Wszystko miało wyraźne wręcz komiksowe kolory i wciąż odczuwałem istnienie jakiejś mocy czy nawet osoby (zakapturzonej postaci), która jest za to odpowiedzialna, to nie było przyjemne. Wiedziałem, że jestem niczym, nikim i nie istnieję. Jest tylko moja świadomość, w dodatku ograniczana przez tę złą moc. W końcu zamknęły się krańcowe ścianki figury, która była ostatnia. Ostatnim obrazem jaki pod nią został ukryty, było oko. Prawdopodobnie w tamtym momencie, moje ciało zaczęło wykonywać odruchy wymiotne (dowiedziałem się później tego od opiekunki). Nie zwymiotowałem ale moja świadomość poczuła się lepiej – chociaż wciąż byłem przekonany, że nie mam ciała. Ale jak tak teraz się nad tym zastanawiam, równie dobrze to mogłem być ja powracający do swojego ciała. A ten odruch był pierwszą reakcją zaraz po wejściu i przywróceniu funkcji życiowych. Jak gdybym pozbył się przez ten odruch jakiejś złej mocy, złego ducha. Możliwe, że narodziłem się na nowo. Odczuwałem jakąś centralną siłę, gdzieś w mojej głowie, potem nadałem jej miano „Centro-Szczyt„. Był to świetlisty rdzeń odpowiadający za wszystko co dzieje się w umyśle. W przebłyskach czucia moich kończyn, coś paliło mnie wewnątrz głowy i pod twarzą - promieniowało na resztę organizmu. Otworzyłem oczy. To co widziałem dookoła mnie było nie do końca wyraźne i bardzo geometryczne, powiedziałbym „kwadratowe”, jak gdyby za wszystkie moje rzeczy w pokoju odpowiadał designer firmy Apple;) Oprócz tego, każda rzecz promieniowała jakąś niezbadaną niebieskawo fioletowo zieloną energią. Zacząłem co jakiś czas zamykać po czym otwierać oczy. CEVy przypominały trochę te po LSD, tworzące się zupełnie z niczego figury i wymiary, zjadające siebie nawzajem „węże” i fraktale. Jednak za każdym takim przymknięciem oczu nie wytrzymywałem za długo, odczuwałem dyskomfort a wręcz mdłości. Może to dlatego, że efekt DMT powoli ze mnie schodził. Wreszcie wszystko zaczęło wracać do normy, w pewnym momencie nawet się zdziwiłem – zniknęły wibracje i energie. Myślałem, że OEVy już minęły gdy nagle świat zmienił paletę barw, na tę jak się okazało - właściwą. Mogłem już poruszać kończynami aż wreszcie uniosłem się do pozycji zbliżonej do siedzenia, wreszcie wstałem. Popijałem dużo wody.
Wniosek? To przeżycie, mimo tego, że znacznie krótsze od tripu po LSD, uznaję za znacznie bardziej intensywne, indywidualne, poniekąd może i mistyczne. Tej ostatniej kwestii chciałbym się właśnie przyjrzeć pod koniec tego trip raportu. Oczywiście, to było niesamowite czuć… nic? Mieć wrażenie bycia nikim i niczym, ten moment gdy świat jaki znałem zaczął zamykać się jakby w sobie a może wewnątrz mojego umysłu. Istniała tylko moja świadomość. Żadne słowa jakie znam nie są w stanie tego opisać. Z drugiej strony, wiem dobrze, że DMT jest substancją chemiczną. Oddziałuje na pewne receptory w taki a nie inny sposób. Gdybym miał znaleźć argumenty za tym, że to tylko psychodelia a nie jakiś łącznik z kosmosem, na pewno podał bym fakt, że każdy z nas przyswaja jakąś wiedzę, obrazy, informacje w trakcie swojego życia. Nie musimy ich pamiętać ale wiadomo, że wszystko zostaje gdzieś „zapisane” w mózgu. Działanie DMT te obrazy „odkopuje” i powoduje właśnie taką a nie inną wizję. W tym momencie jednak pojawia się pewne pytanie, jak by wyglądał Trip osoby, która np. NIGDY wcześniej nie przeczytała żadnego trip raportu. Druga sprawa, jeśli umieramy, nasze ciało przestaje mieć swego rodzaju „napęd”. Zakładając jednak, że wtedy świadomość przechodzi w stan „astralny”, nurtuje mnie pytanie, co ją napędza? Zachęcam do dyskusji :)
- 9632 odsłony
Odpowiedzi
z rzeczy juz widzianych,
z rzeczy juz widzianych, powiadasz? A to nie jest przypadkiem tak, cos mi w zakamarkach pamieci swita, ze nawet u osob niewidomych od urodzenia sajkodeliki generuja wizje?
Niektore rzeczy juz z nami po prostu sa "odgornie", jak np wrazenie barwy, itp, umysl nie poznaje ich z tyle z doswiadczenia, co z siebie. Gdzie by mial nie pojsc, to dalej umysl, klatka wzorowana chyba wstega Mobiusa, czy jak mu tam bylo.
Już tu mnie nie będzie. Perm log out.