samotnie lecz w grupie
detale
Hasz - kilkanaście razy
Kodeina - kilka razy, nie liczę :)
DMX - jeden jedyny raz
Mefedron - zarzucony kilka razy
Alkohol - rzadko, bardzo rzadko
Etylofenidat - raz, mała dawka
Czerwony granat ( podobno na mdma, ale jak to bywa z pigułkami nigdy nic nie wiadomo :x )
Syntetyczne kanabinoidy - raz
25C-Nbome
25B-Nbome
25I-Nbome
25D-Nbome
5-Meo-Malt
4-Cho-Met
Wszystkie kwasy zarzucałem po kilkanaście razy
Było jeszcze kilka innych proszków, których nazw nie znam
raporty anonimowyrmf
samotnie lecz w grupie
podobne
Nie będę się przedstawiał, nie o to tutaj chodzi. W każdym razie muszę zaznaczyć, że moje życie jest dziwne, mimo dobrej sytuacji materialnej, sporej ilości znajomych, jestem osobą samotną. Nie, nie jest to żadna przechwałka. Mam jednego zaufanego przyjaciela (niech będzie S). Ale do rzeczy.
Całość miała miejsce w ferie zimowe, drugi tydzień lutego. Nadszedł dzień urodzin mojego kumpla. Zaprosił kilku znajomych na posiedzenie "przy winylu" u siebie w domu. Jest on jednak poniekąd przeciwny trawce, więc nie chciałem go irytować w dniu urodzin. Generalnie, zadaje się w większości z ludźmi, którzy na swój sposób narkotyków nie tolerują. No ale cóż, każdy ma swoje zdanie, trzeba to uszanować. Była godzina 18:30. Zadzwoniłem do kumpla, który miał kapsułki z kryształami. Jest to mój dobry znajomy(niech będzie X), więc gdy przyjechałem do nie go po to, zostałem przy okazji na herbacie. Długo nie myśląc od razu połknąłem brązowawe kryształki w żelatynowej "otoczce" (była to dawka około 120mg, dla mnie wystarczająca). Całość ładuje się dobre pół godziny, a że dobrze nam się rozmawia to posiedziałem trochę u niego. Spaliłem papierosa. Rozmowa się kleiła, trochę się pośmialiśmy, ponarzekaliśmy. W końcu poruszyliśmy temat prawa jazdy, które próbujemy zdać od dawna, no ale cóż, trochę brak chęci i motywacji. Zacząłem opowiadać mu właśnie o tym, jak dzowniłem kilka dni temu, aby umówić się na egzamin, gdy nagle.. BUM. "Ej, starczy, czekaj, bo mi ta ema wjechała. Zapomniałem o czym mówiłem." - Powiedziałem z lekkim już uśmiechem i nieogarem. X tylko popatrzył i zaśmiał się. "No właśnie widzę, głąbie" - zażartował sobie, po czym nalał mi kolejny kubek herbaty. Jak to zwykle była przy wejściu, nieogar zawsze jest, lecz po kilkunastu minutach mija. Powiedziałem, że na mnie już czas, bo urodziny kumpla już trwają, a jednak nie chciałem tam przyjść z długim opuźnieniem. Zaczęły pocić mi się stopy i dłonie. Wychodząć z klatki schodowej zostałem już sam na sam z własnym mózgiem. Wiedziałem, że ta podróż będzie magiczna (do domu kolegi miałem kawałek drogi). Tuż po otworzeniu drzwi poczułem niesamowicie przyjemną falę zimnego wiatru. Czułem się dobrze, nawet bardzo dobrze. Zawsze lubiłem zarzucać coś, by pochodzić i porozmyślać. Tak. Kocham odmienny stan świadomości, świat dla mnie jest zbyt smutny żeby nie urozmaicać go i koloryzować. Wtedy zacząłem myśleć nad piosenką. Nie chciałem włączać czegoś, co by mogło mnie przygnębić. Olśnienie. Michael Jackson - Billie Jean ! Zniecierpliwony zadzowniłem tylko do S, że już zmierzam do nich. Dodałem jeszcze, że jeśli nie dojadę za półtorej godziny, to ma dzwonić. Zawsze wolę tak powiedzieć, bo nigdy nie wiadomo co może strzelić osobie, która aktualnie jest w innym, lepszym świecie. Patrzę na tablice rozkładu jazdy - 6 minut. A co tam. Poczekam, mam czas na wszystko, teraz nie liczy się nic. Nie przeszkadzają mi mokre od potu ręce, jest cudownie. W słuchawkach włączył się refren. Nie mogę powstrzymać się od czegoś co można uznać za taniec, choć nigdy nie potrafiłem się dobrze ruszać do muzyki. No ale mdma z każdego zrobi tancerza :> No ale bez przesady, zawsze w głowie powtarzam sobie, że jestem na ulicy, tu są inni ludzie, dla których to niekoniecznie jest codzienne zjawisko. Ale trudno, wystukiwania rytmu stopą i cichego śpiewu nie można powstrzymać. Nagle dzwoni telefon. S dzowni, ze podjedzie po mnie w umówione miejsce, bo woli żebym dotarł jak najszybciej i bezpiecznie. Wsiadam w autobus. Prawie pełny, są wolne miejsca, lecz wolę stać. Zmieniam piosenkę na Maggot Brain - Funkadelic (jak nie znacie, to od razu sprawdźccie, idealna do wszystkich tripów). Podróż mija wolno, lecz szybko. W głowie mam tylko rytmiczne dźwięki, niczym się nie przejmuje. Jestem wolny od wszelkich zmartwień, od wszystkiego. Liczy się tylko ta chwila, chcę ją wykorzystać. Bawię się. Naprawdę dobrze się bawie. Nigdy nie powiedziałbym, że muzyczne beztalencie, może czuć taki rytm. Witam się z S. Wsiadam do auta, prowadzi nasza koleżanka. Jeszcze przed tym wpadłem szybko na stację kupić gumy do żucia, bo zaciśnięta szczęka nie jest jednak przyjemna na dłuższą metę. Wsiadam do auta, S od razu mówi, że widzę, że już się dobrze bawie. Koleżanka się zaśmiała. Jedziemy. Beztrosko, czuje się z minuty na minutę co raz lepiej. Załadowało się idealnie, nic mi nie przeszkadza, ból brzucha nie dokucza. Dojeżdżamy na miejsce. Moje oczy są czarne. Przed autem palimy jeszcze papierosa. "M, tylko nie odpierd*laj krzywych rzeczy, bo wiem jak się czujesz" - powiedział do mnie S. Jest on moim częstym kompanem w przeróżnych tripach. Dzisiaj jednak odmówił. Wchodzimy do środka. Czuje się dobrze. Mdma lubi ciepło, więc mieszkanie, stół, jedzenia, mnóstwo picia, dobra muzyka. Generalnie super klimat. Alkoholu nie pije, jest dla mnie zbyt płytki. Po przywitaniu się ze wszyskimi, złożeniu zyczeń ziomkowi nalewam sobie szklankę Coli. Idealnie smakuje. Siadam na krześle. Rozmawiam. Śmieję się, opowiadam. Było około 11 osób, starzy kumple spotkali się. Siedzię przy stole, lecz moje nogi nie chcą siedzieć. Cały czas podrygują, skaczą, tupią rytm, ale robię to tak, aby nie zwracać za bardzo uwagi. Czuje się idealnie. Nie myślę o problemach. Wspaniały klimat, rozpalony kominek, stwarza atmosferę w której się rozpływam, z której nie chce wychodzić. W końcu kolega obok, mój stary dobry kumpel od trawki, z którym nie rozmawiałem bardzo długo zaczął zapytał się mnie co u mnie. Lecz nie mogłem się skupić, byłem w transie muzycznym. Patrzę mu się w oczy, próbuje się skupić, lecz nie mogę przestać kiwać do rytmu głową. Ci co brali znają te uczucie :> W końcu ziomek patrzy i mówi "Kur*a, co Ty tak podrygujesz ?!" Już wtedy wiedział, że coś jest na rzeczy. Wiedział, że biorę takie rzeczy. Uśmiechnął się, praktycznie roześmiał i już do końca posiadówy patrzył na mnie z ogrmonym bananem na twarzy. Oczywiście nadal spocony, lekkie drgawki, trzęsące się dłonie to u mnie norma. Generalnie całe towarzystwo ma mnie tam za "ćpuna", w pozytywnym znaczeniu. NIe pochwalają tego, lecz nie dyskryminują mnie za to. Rozmowa się klei, wszyscy w dobrym humorze, wszyscy wspominamy dawne czasy. Nie do końca da się opisać stan po zażyciu mdma, jest to zbyt cudowne i oryginalne, żeby dobrze to określić. Empatia, euforia, pobudzenie, chęć rozmowy, chęć kontaktu było wszystkim tym, co w głowie aktualnie miałem. Peak już minął, lecz nadal czuje się wpsaniale. Nie chcę, aby ten stan się skończył, nie chce wracać do szarej rzeczywistości. Po wypaleniu kilku papierosów, po kilku szklankach Coli impreza zaczyna się kończyć. Czułem się ciągle tak samo, po prostu rozmawialiśmy w zajebistej atmosferze. Nie będę przytaczał cytatów, bo w sumie nie ma takiej potrzeby. Palę, rozmawiam, piję. Niczego więcej w tamtym momencie nie potrzebowałem. Było wspaniale, ale wszystko musi się kiedyś skończyć. Mdma trzymało mnie około 4 godzin, potem tylko lekki, lecz przyjemny zmuł.
Nie namawiam do brania, lecz trzeba spróbować, żeby mieć prawo się wypowiadać. Tak to podsumuję. Był to jak najbardziej pozytywny trip. Pierwszy raz opisuję tu moje przeżycia, miałem ochotę sprawdzić, czy moje indywidualne odczucia na temat wszelkich psychoaktywnych substancji będą odebrane pozytywnie i przyniosą chociaż namiastkę zaciekawienia w czytaniu. Na razie spadam, pewnie jeszcze kiedyś się tu pojawię :) Open your mind, peace !
- 8306 odsłon