popadam w obłęd
detale
raporty floy
popadam w obłęd
podobne
To mój drugi w życiu bad trip z MJ, chociaż wydawało mi sie, że jest to niemożliwe w warunkach w jakich zapodałem inhalację. W skrócie - nie lubię palić w towarzystwie, bo właśnie w taki sposób doznałem naprawdę nieprzyjemnego bad tripa i od tamtej pory wolę robić to gdy jestem sam. Kiedy jestem sam faza jest znakomita, bądź po prostu łapie mnie zwykła zamułka. Tym razem było inaczej...
Cała sytuacja miała miejsce wczesnym latem 2014 r. Zdałem sesję i oddałem drugi rozdział mojej pracy magisterskiej, z którą walczyłem 2 tygodnie. Kosztowało mnie to dużo stresu, a do tego niedługo miałem wyprowadzić się ze stancji, oczywiste więc, że miałem zamiar tego dnia polecieć grubo. Dziewczyna wyjechała na weekend, a stancja była wolna, więc o żadnym przypale nie było mowy (czasem, kiedy palę w niepewnym warunkach - np. w domu, gdy rodzice są za ścianą doznaje uczucia niepokoju, który dominuje fazę). Nie żeby moja dziewczyna miała coś przeciwko, ale mimo wszystko wolę, jak nie ma jej w pobliżu.
Tuż po 16 wszystko było gotowe - czteropak żubra z biedry chłodzi się od rana, paczka fajek, jakieś ciastka i kabanosy na gastrofazę. Przygotowuję prowizoryczne bongo - butelka i sreberko poszło w ruch - nakłuwam dziurki szpilką i wypalam "ustnik" zapalarą. Ok, sprzęt gotowy, otwieram szufladę i wyjmuję z tajnego pudełka MJ. Muszę podkreślić, że zdobycie zajęło mi trochę dłużej niż zwykle, a zapas się wyczerpał szybciej niż zakładałem, więc byłem na sporym ciśnieniu. W końcu aż 1.5 miesiąca przerwy, nic dziwnego więc, że ogarnęło mnie zniecierpliwienie i lekkie podniecenie - Tak! W końcu będę mógł się spokojnie spizgać. W torebce trochę mniej niż 2 giety. Odmierzam około połowę, mieszam z tytexem i całkiem pokaźny stosik ląduje na papierze. Okej - otwieram okno, siadam wygodnie, zapuszczam mojego kochanego Pink Floyd i odpalam World of Warcraft. Uwielbiam rypać w WoW-a, kiedy jestem zbakany. Przytulam pierwszą porcję w płuca i trzymam kilka sekund - niedługo bo dym zaczyna gryźć. Potężna chmura unosi się pod sufit. Patrzę na zegarek - 16.03. Zawsze sprawdzam nim zacznę, żeby nie pogubić się w czasie. Loguje się na serwer i wrzucam kilka kolejnych porcji. Znacząca uwaga jest taka, że choć paliłem w życiu już bardzo dużo i nieobce są mi sytuację, kiedy w ciągu 2 tygodni nie było dnia, żeby nie być na bombie to z reguły nie są to duże porcje. Teraz było inaczej - 1g to dla mnie sporo, ale tego dnia chciałem mocniej niż zwykle. W końcu warunki były idealne - co mogło pójść źle...?
Ok, włącza się luźny klimacik. Czuję szybsze bicia serca i cięższą głowę. Dosłownie parę minut pykam w WoW-a i jest zajebiście. Nagle wywala mnie z serwera. K*rwa co jest? Nie mogę się zalogować, hmmm. Wbijam na forum i przewijam stronę na czat żeby spytać czy to serwer padł czy mi neta ucięło. "Neta mi ucięło" - chciałem to napisać na forum. Dopiero po chwili doszło do mnie jaki to bezsens - jak mogło mi uciąć neta skoro przeglądam stronę internetową? Nieogar przyszedł szybciej niż zwykle. Czekam na jakieś info, kiedy serwer wstanie, ale nie ma odpowiedzi. Niedobrze, miałem plan, żeby przegrać całą fazę - nie chciałem tripować słuchając muzyki co zwykle robię, ale bardziej przymulić się i pokręcić bekę grając z totalnym nieogarem. Doszło do mnie, że w takiej sytuacji nie mam planu B. Nie wiedziałem co robić. Najpierw położyłem się ze słuchawkami na uszach - maggot brain zwykle zapewnia mi dobry lot, ale dziś jakoś do mnie nie trafił. Zaczynam się kręcić po kuchni. Robię herbatę - nie, nie mam na to ochoty. Zapalę szluga? Też nie chce, suszy mnie w mordzie. Wrócę z browarkiem do kompa, serwer pewnie dawno już stoi. Te kilka chwil, które minęło na pójście do lodówki po piwo i tępe patrzenie w okno wydawało się niczym 10 minut. Choć nie powinienem być zdziwiony (w końcu zaburzenia czasu to normalka), to trochę zaniepokoiło mnie to, że jest 16.07. Jak to? AŻ TAK mnie wzięło? Siadam na krześle. Wstaję. Co ja robię? Kurwa, ogarnij się chłopie, nierób z siebie niemoty. Zrób coś! Ale co? Co mam robić?!! Włączam youtube i próbuje skupić się na głupich filmach. Też lipa. Wszystko co robię od razu mnie nudzi i denerwuje. Wszystko przez ten zasrany serwer, czemu jeszcze go nie włączyli?? Totalnie zgłupiałem, na siłę chciałem się czymś zająć, więc poszedłem pod prysznic. WTF? Po chuj teraz się kąpie? Wracaj do pokoju debilu. Jeszcze to pogubienie się w myślach mogłem ogarnąć, zadarzało się już przecież nie raz. Ale to pogubienie się w myślach za chwilę miało się przerodzić w koszmar.
Próbuję włożyć szczotkę do zębów w pudełko ochronne, które wypada mi z rąk i wydaje oropny dźwięk odbijając się o kafelki. Naprawdę nieprzyjemny, ciągle to słyszę, ale nie rozumiem o co chodzi. Czy to echo tak niesie, czy mi coś odjebało, a może tylko mi się wydaje że to słyszę, bo wcale nie chce tego słyszeć. A jeśli tak jest to to czego nie chce, będzie się działo. Przeraziłem się, staram się szybko wyjść z łazienki i spoglądam na chwilę w lustro. Ja pier*olę takich małych i czerwonych oczu nie miałem jeszcze. Na zegarku 16.11? Masakra jak ten czas wolno leci, a faza rozkręca się z każdą sekundą staje się mocniejsza. Skoro z każdą sekundą, a peak osiągne pewnie gdzieś za pół godziny to jak będzie ona duża? Przeraziłem się nie na żarty. Staram się oderwać od tej rozkminy i przeglądam zdjęcia na komputerze, które kojarzą mi się ze szczęściem - przyjaciółmi, wakacjami itp. Ich twarze są dziwne, inaczej je odbieram niż zwykle. Na jednym ze zdjęć jest brat ze swoją znajomą - dupeczka 10/10 mucha nie siada. To właśnie wtedy, kiedy ona była miałem pierwszego bad tripa. Bałem się wtedy, że powiem jej coś zboczonego i skopromituję się przed towarzystwem. Pamiętam jak walczyłem sam ze sobą, żeby nic do niej nie mówić i stojąc przy balkonie chciałem skoczyć (1 piętro) żeby przed nią uciec i nie musiec do niej nic mówić. W tym momencie nadszedł kolejny bad trip...
Patrzę na jej zdjęcie i słyszę imitację jej głosu w głowie "co tam znowu do mnie przyszedłeś? wiedziałam, że wrócisz, wtedy mi się nie udało, ale teraz masz przejebane". Patrzę na okno (3 pietro) no kur*a pięknie... Ogarnęła mnie panika, że za chwilę wyskoczę przez okno, bo ona mnie do tego zmusi! Wtedy jej się nie udało, ale teraz mam trzykrtonie mocniejszą bombe a do tego jeszcze czeka mnie peak! Dochodzę do wniosku, że straciłem kontrolę nad ciałem. Czułem, że nie steruje już rękami i nogami, a ruchy wykonuje przez sugestie. Myśląc o skoku czuję, że zaraz wstanę i to zrobię, zupełnie nad tym nie panując. To już nie był lęk, tylko totalna panika. Postanawiam ewakuować się z mieszkania i wyjść na dwór - na ziemię, z której nie będę mógł skoczyć. Staram się szybko zawiązać buty, ale nie wychodzi mi to. Jebać to, muszę jak NAJSZYBCIEJ stąd wyjść. Wychodzę na klatkę. Czegoś zapomniałem - klucze, nie zamknąłem mieszkania. Ale nie chcę tam wracać, bo się boje. Niech to szlag, szybka rozkmina i wiem, że nie mogę zostawić mieszkania otwartego. Wchodzę do pokoju, zgarniam klucze, rzut oka na biurko. Butla jeszcze lekko dymi, dookoła rozsypany susz. Niedobrze, muszę to posprzątać, ale szybko. Panika sprawiła, że bałem się, że wszystko teraz będzie źle. Moi współlokatorzy mieli wrócić po 22 ale kto wie czy zaraz nie wrócą, w końcu mogli zmienić plany, a nie wiedzą, że palę. Skąd mam wiedzieć, że nie zadzwonią na psiarnię? W sumie są w porządku, ale nic nie wiadomo! Zaczeły mnie nękać takie myśli, które na trzeźwo wydawałyby się idiotyczne, ale teraz właśnie te idiotyczne myśli były najbardziej słuszne. Łapię jeszcze słuchawki i browara żeby mnie tak nie suszyło. Jestem już na dworze, chociaż zejście schodami 3 pięter wydało się jak zejście z 10 - schody nie chciały się skończyć. Browar w ręku, idę w pobliski lasek, gdzie w miarę jest bezprzypałowo. Chcę spić najszybciej jak się da, obawiając się niebieskich emisariuszy. Dziwnie się pije. Kiedy przybliżam puchę do ust, płyn rozlewa się w gardle inaczej niż zawsze. Dobra, nieważne, spadam z tego kurwidołka. Co chwila zmieniam miejsce, bo czuję, że jestem już w nim za długo i zwracam na siebie uwagę, choć naprawdę minęły jakieś 30 sekund. Idę przez miasto i staram sie nie patrzeć na ludzi. Oni WIEDZĄ że jestem naćpany. Na pewno to wiedzą. Zadzwonią na psy. Na pewno to zrobią, zresztą i tak jakaś stara rura się już pewnie spruła, że pije bronxa w krzakach i niebiescy już jadą! Idę chyba zygzakiem i rozkminiam że najlepei jak pójdę na stadion. Tam mnie nie znajdą. Ale chwila, którędy? Jak stąd dojść? Ogarnjij fazę człowieku, znasz to miejsce, musisz iść w prawo i przy dworcu skręcić. Zrobiło mi się lepiej, że zaczynam cokolwiek ogarniać. Idę, idę, idę. Gdzie ten stadion? Patrzę na nazwę ulicy - Polna. WTF ? Skąd Polna przy stadionie. Jeszcze raz analizuję trasę, wydaje mi się że stoję już tak 5 minut i robię z siebie debila. Nie, to nie ta droga, powinienem pójść w lewo zamaist w prawo. A może jednak dobrze idę i za płotem będzie skręt na dworzec? Panika nasiliła się a do tego doszła rozpacz, że straciłem teraz zupełnie orientację. Nie wiedziałem jak mam dojść w jedyne miejsce, które wydawało mi się bezpieczne. Pomyślałem, że jakbym teraz zobaczył radiowóz to dostałbym zawału. Serce auomatycznie przyspieszyło i teraz to naprawdę myślałem że zejdę. Zawiesiłem się na chwilę i myślę, że już widziałem ten obraz. No tak, jasne że widziałem, przecież byłeś już tu nie raz, przecież tu mieszkasz. Ale czy na pewno? A jeśli ten obraz zawsze się tak powtarzał i teraz będzię chronicznie stawał mi przed oczami? Na serio pomyślałem, że oszalałem. Obawy, że "to się nigdy nie skończy" albo "już mi tak zostanie na zawsze" pewnie przeszedł każdy choć na chwilę, ale w tym momencie pomyślałem, że to koniec - przegrałem życie. Odjebało mi. W końcu niektórym zawiesza się kwas, mi się zawiesi na pewno MJ. Staram się uspokoić i myśleć racjonalnie, ale się to nie udaje. Nie oszalałem, przecież towar był czysty, wiem to na 100% a 1g to dla mnie dość dużo, ale niektórzy przecież palą po piątce i wracają do normalności. Każdy lot chociaż nie wiem jak ciężki był to musi się skończyć miękkim lądowaniem. Oczywiste prawda? Wtedy nie było to takie oczywiste. Wydawało mi się, że coś "pękło" jakieś połacznia między neuronami, synapsami, cokolwie to było, to już jest nieodwracalne. Przyszło mi do głowy, że będę robił chore rzeczy w tym chorym stanie i za chwilę rzucę się na kogoś mordując go brutalnie w celu jakiegoś rytuału. POMOCY! Błagam, niech to się skończy. Muszę uciekać od ludzi bo komuś stanie się krzywda. Nie moge iść na satdion, muszę wracać do mieszkania. Patrzę na komórkę - minęło dopiero 20 minut od pierwszego bucha, mimo że wykonałem tak wiele czynności. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że zwariowałem.
Mimo wszystko wracam do mieszkania. Nawet nie próbuje włączyć WoW-a żeby zobaczyć czy działa. Odpalam Unreal Tournament i strzelam do botów. Ginę na najprostszym poziomie. Koniec tego, kładę się na łóżku. Muza jaka leci to kawałek echoes od pink floyd. Oddaje się tej muzyce a w myślach MJ mówi do mnie "spokojnie, odpręż się, nie ma czegoś takiego jak bad trip, to siedzi w twojej głowie, zaufaj mi" No tak, a jeśli kłamiesz? Ja ci zaufam a ty mnie zdradzisz i trip się pogorszy. Czuję jakbym płynął (echoes to piosenka o życiu na dnie oceanu). Słyszę każde pociagnięcie gitary , którego dotąd nie było. Słyszałem wszystko na granicy percepcji i nie wiedziałem czy to mój skrzywiony umysł sam robi takie numery czy tak będzie już zawsze. Teraz spadam w dół, jakbym szybko jechał windą. Otwieram oczy żeby sprawdzić czy na pewno leżę na łóżku, czy skoczyłem przez to jebane okno. Inaczej czuję włosy, mam wrażenie, że włosy na rękach są bardzo długie i białe, że poruszają się jak macki, albo trawa na dnie oceanu. Docieram do momentu, w którym do piosenki dodany został śpiew waleni. Przerażający odgłos nawet na trzeźwo. Wyłączam to. Wpada mi myśl, że skoro śpiew waleni to minęło co najmniej 10 minut piosenki i niedługo zacznie się opadanie fazy. Bynajmniej. Peak jeszcze nie nastąpił. Chciałem sprawdzić która godzina dokładnie i widzę, że 3 nieodebrane. Nie wiem czy oddzwonić - to ziomek dzwonił, może gadka z jakimś człowiekiem mi pomoże. Nie mogę odblokować fona bo zamiast sunąć na touchpadzie w prawo to sunę w lewo, co zamiast odblokować telefon to włącza mi aparat. Chyba z 3 razy powtarzam czynność ale udaje się. Dzwonię do zioma i co parę słów zawieszam się. Nie wiem co mam mówić, irytuje mnie to. Wydaje mi się, że mówie bardzo cicho, ale jeśli podniosę ton to zacznę krzyczeć. Ogólnie ziomek dzwonił spytać czy jestem w mieście. Gadka szmatka, koniec rozmowy. Chyba wypadło dobrze, chyba nie dałem poznać po sobie, że jestem zbakany. Chyba, ale czy na pewno? Peak powinien już być dawno a faza schodzić. To że tak się nie działo tylko pogłębiło moją panikę. Wracam do kompa i na YT wpisuję "co mówią zjarani" z kanału abstrachuje.tv. Zobacze czy też tak się zachowuję. Nie wytrzymałem 30 sekund. Nie chcę już być zjarany. Wracam na pulpit. Na tapecie piękny las. Zawsze na fazie zachwycam się drzewami. Ich monumentalnością i pięknem. Podziwiam je. Tym razem wpadła mi głupia myśl. Drzewa przecież też żyją. Skoro reagują na tempraturę i rosną to na pewno żyją. Ale co to za życie - nie można się nawet ruszyć. Czy one widzą? A jeśli to ludzie po śmierci przemieniają się w drzewa lub kamienie i tak trwają później przez wieku bez żadnego sensu? Czy ludzkie życie w ogóle ma sens? Chyba nie, wszystko jest bez sensu. Łapię się za głowę i czuję w uchu, że coś tam siedzi. Jakiś robal chyba, ale jaki wielki. Macam ręką, tak naprawdę tam siedzi. Nie wydaje mi się, że tam jest, ja go czuję ręką. Biegnę do łazienki, żeby sprawdzić w lustrze po czym czuję, że to co było robakiem to po prostu słuchawki, które miałem na uszach oglądając abstrachuje. Zupenie o tym zapomniałem... Nie ma robaka, wszystko jest w porządku. Sprawdzam WoW-a. Działa! O losie tego mi było trzeba. Uspokoiłem się, chociaż dalej miałem chore rozkminy i zawiechy, przez co gra mi słabo szło. W dodatku na czacie koleś mial nick "Jaramzwiadra". Poczułem się dziwnie, co za poryty zbieg okoliczności. Idę po drugie piwo, bo sahara w gębie. Nie wiem czy to piwo pomogło, w każdym razie faza zaczęła maleć a ja ogarniać znacznie więcej. Przedewszystkim zniknęły obawy o chorobę psychiczną i wysiadłem z karuzeli firmy "zostanie mi tak na zawsze". O 17.40 już całkowicie kontrolowałem fazę, ale bałem się robić cokolwiek innego niż grać. Wolałem się skupić tylko na tym. Po 3 godzinach z fazy nie było już nic.
Ogólnie faza była bardzo nieprzyjemna i prawie 1.5 godziny przeżyłem w stanie ciągłego niepokoju, strachu, który potrafiłem zlokalizować, ale nie potrafiłem go zwalczyć. Na pewno nie przestanę palić. Po tym wydarzeniu jarałem już nast. dnia, ale 1g to dla mnie za wiele, choć niektórzy mogli by pęknąć ze śmiechu, że taka dawka kogoś przerasta.
- 22345 odsłon
Odpowiedzi
Ciekawe. Gdyby nie długość
Ciekawe. Gdyby nie długość fazy, zakładałbym że trawa była zmieszana z syntetycznym kanna. Ale może była?
Też mi się wydaję że mogła
Też mi się wydaję że mogła być domieszka jakiegoś syntetyka. Te paranoje że WIEDZĄ są charakterystyczne dla MJ, ale to splątanie i "przerost" fazy wydaje mi się są sprawą syntetyka. Ja nieraz paliłem po gramie ganji, raz zapaliłem 2 małe buchy jakiegoś towaru od znajomego (podejrzewam że z dodatkiem syntetycznych kannaboidów) i był to chyba najmocniejszy trip. No nie licząc debiutu.
W sumie nie dziwię się, że
W sumie nie dziwię się, że Cię to trochę przerosło. Od 1,5 miesiąca nie paliłeś, czyli Twoja tolerancja spadła do zera przy czym zapomniałeś jak to jest na MJ. I jak zapaliłeś nagle taką dużą dawkę to po prostu zgubiłeś się w myślach.
Hmm.. cechą charakterystyczną syntetyków jest krótki czas działania ok 30m-1h. Ale jeśli jesteś pewny tego co miałeś to to był widocznie dobry towar :D
Jaremu
Co wy ludzie tak zaraz jak
Co wy ludzie tak zaraz jak bad trip to na pewno syntetyki? Przeżycia z trip raportu są mi bardzo dobrze znane (no może poza chcią skoku z 3 piętra), ja miałem bad tripy na marihuanie na długo przed erą syntetyków, wcześniej niż one pojawiły się na rynku. Z resztą odrzucam opcje ze czułem się źle przez trefny towar ponieważ inni co palili to samo czóli się w porządku.