pech i głupota na psychodelicznych obrotach
detale
Etizolam - 10 mg (w rozłożeniu: 2-1-1-2-2-1-1)
pech i głupota na psychodelicznych obrotach
podobne
O tym, jak wy***ano mnie w kosmos, mimo że sam do tego zmierzałem, w zgoła innym jednak znaczeniu. Karton zażyty z intencją wybrania się na podróż daleko poza ordynarność tzw. rzeczywistości w trakcie tripa przyciągnął na mnie czy ewokował toksyczną dozę głupoty i pecha.
Czytelnika przestrzegam, że sam tekst w dużej mierze opiera się na relacjonowaniu wydarzeń zachodzących podczas tripa; innymi słowy - w poniższej opowiastce nad relacją ze zmienionego stanu świadomości przeważa raport ze splotu przykrych incydentów. Uznałem jednak rzecz za wartą zapisu – nauczka, jaką dostałem nie staje się bowiem mniej istotna z uwagi na jej przykrość.
***
Po przebudzeniu tj. o godzinie 11-tej łyknąłem 2 mg etizolamu. Biorąc kąpiel zauważyłem, że poszczególne bodźce zmysłowe i zarodki myśli rozwarstwiają mi się na odrębne poziomy. Szło to w parze z rozchodzącymi się trasami moich myśli, które na poły z własnej intencji ucinałem, zanim mogły się rozwinąć. Nie jestem przekonany czy mogę to określić rodzajem dysocjatywnego roztargnienia, w każdym razie miałem spore problemy z wyjściem z łazienki. Szum wody w zepsutej spłuczce w jakiś dziwny sposób zakłócał moje postrzeganie, miałem wrażenie, że to może być swego rodzaju ściekowy przekaz, także odlepienie zastygłej świadomości od tej groteski było trudne, ale to była dopiero zapowiedź paskudnego spektaklu.
Połówkę dwumiligramowego kartona 25b-nbome przyjąłem w mieszkaniu między godziną 16tą, a 17tą. Kawałek, którego słuchałem w tym momencie to Szron - Black Prophecy. Może tylko mi się wydaje, że to jungowska synchroniczność, w świetle dalszych wydarzeń. Synchroniczności w tym pojęciu to intruzje przestrzeni w kontrastujący z nią wymiar czasu. Czas, jaki dzieli lub łączy poszczególne przypadki, w których można dopatrzeć się wspomnianego zjawiska, może stanowić wskazówkę do uzyskania szerszego wglądu w procesy „bezprzyczynowe”. Przy nieco innym S&S pewnie bym się nad tym bardziej zastanowił, ale tym razem nie miałem okazji. Dalsze wydarzenia sprawiły, że siłą rzeczy musiałem próbować trzymać się tzw. Rozsądku. Efekty moich upośledzonych starań zachowywania się i myślenia trzeźwo okazały się paskudne. Mimo to jednak przez znaczną część czasu zachowywałem się lekkomyślnie i arogancko, o czym jednak za chwilę.
Jakiś kwadrans od ulokowania kartona na dziąśle, wyszedłem z towarzyszem na autobus do centrum, celem pozałatwiania kilku spraw. Już w busie poczułem dosyć intensywny boadyload, dezorientację, rodzaj odpłynięcia, ale wskazujący na to, że zaraz można będzie walnąć jakąś percepcyjną czy behawioralną gafę. Wraz z tym szły rzecz jasna w parze znaczna intensyfikacja barw oraz wibrująca i pulsująca zarazem energia wyczuwana w światłach ulicznych, neonach, już po opuszczeniu busa odbijająca się chaotycznie i różnobarwnie na twarzach i postaciach mijanych osób narodowości i ras wszelakich. Po jakichś tam perypetiach usiadłem na ławce w centrum i poczułem, że napór zbyt licznych bodźców jest nieprzyjemny; przechodzący tłum, wydawane przezeń odgłosy, czy nawet przedmioty, jakie niektórzy ze sobą przenosili, a które wydawały mi się groteskowe i absurdalne, jak zresztą wszystko w tamtej chwili. Pod wpływem dokuczliwego dyskomfortu poczułem, że powinienem znaleźć sobie bardziej odpowiednie miejsce, innymi słowy: spróbować poprawić zjebany od początku s&s. Cóż, realizacja tego zamiaru była tamtego wieczoru niewykonalna. W sklepie po 5 minutach gapienia się ze zdziwieniem na wielobarwny i wielokształtny tłum oraz produkty opakowane w jaskrawe, krzykliwe, plastikowo-gumowate powierzchnie (bynajmniej w ten sposób je widziałem) powiedziałem w końcu koledze, że jest mi niedobrze (bodyload przejawiający się poprzez zwiększoną potliwość dłoni, mdłości, duszność i specyficzny ból nóg, który odczuwam do tej pory, gdy piszę ten akapit tj. 8h od przyjęcia kartona). Tak więc wychodzę, opuszczam na 15 minut przyjaciela i idę do mieszkania, które jeszcze do wczoraj wynajmowaliśmy, a z którego pozostało nam wziąć ostatnie rzeczy i oddać klucze.
Kiedy napiszę, że miejsce to jest przeklęte, nie będę się nawet opierał na swojej opinii, bo pomijając przemawiające za tym przesłanki, które sam dostrzegłem, dwie inne osoby, które przewijały się tam przez lata, mówiły mi osobiście o tej klątwie, bez cienia dystansu i z przestrachem na twarzy. Kwestia tego, czy potrafimy wyczuć negatywną aurę jakiegoś miejsca lub osoby jest dyskusyjna, dlatego pozostawię to w tym miejscu. Wracając do rzeczy - od lat wydarzały się tam dziwne incydenty, jazdy kryminalne, pechowe wypadki itp. Idzie to w parze w obskurnością tej sadyby. Po wejściu jebnąłem się na materac, zapaliłem fajkę i starałem się jakoś ograniczyć mindfuck. Po chwili na tle brudnej ściany o nadgniłej, odpadającej tapecie, zacząłem dostrzegać nie tyle łagodne (w porównaniu do tych po 2mg 25b podbitych 25mg 3meopcp) fraktale – lecz coś jakby tętniącą w jednej ze ścian siatkę komórek, poprzecinanych zarysami jakichś hieroglifów czy run, jednakże byłem zbyt daleki od ich odczytania. Światło straciło logiczną strukturę, stając się jakby żywe i eterycznie falujące delikatnymi barwami. Próbowałem podchwycić trochę pozytywnej energii na skutek tych estetycznych kontemplacji, ale chuja to dało, także sięgnąłem po kolejną niebieską pastylkę z etizolamem. Same wizuale oceniłbym jako plus minus mocne, ale tylko w kategoriach (czy w stosunku do) tego, co otrzymujemy na innych kartonach z serii 25x-nbome. Pewien czas temu 25b zażyte w tym lokum i uprzednio podbite 3-meo-pcp wyrżnęło mi już z łomotem w czaszkę; wtedy ponadto wizuale potrafiły mnie zaabsorbować do stopnia, w którym odbierałem je całym sobą, a wszystkie „normalne” zmysły zdawały się być daleko transcendowane i zamrożone - o tym akurat jednak pokrótce w innym raporcie. W tym wypadku wizualizacyjnie nadal było bardzo specyficznie, co najlepiej zrozumiałyby osoby potrafiące rozpoznać różnicę między 25b, a innymi psychodelikami.
W każdym razie już po krótkiej chwili było trzeba było się zbierać. Towarzyszyło mi wrażenie, że dłuższe pozostanie tam co prawda wpłynęłoby na specyfikę tripa, ale zwiększając jego ciemne wibracje. Po wyjściu zmierzaliśmy do marketu, po drodze do którego zauważyłem murzyna, który przechodził obok nas parę minut wcześniej, gdy oddawaliśmy klucze do mieszkania poprzedniemu właścicielowi. Zauważyłem, że mi się przyglądał i teraz odwzajemniłem spojrzenie. W tamtej chwili przy nim była jeszcze biała dziewczyna, wyglądająca na cokolwiek mocno zniszczoną dwudziestolatkę. Coś mnie tknęło i spontanicznie zapytałem negra (raczej nie wolelibyście widzieć jego twarzy pod wpływem 25b) czy nie mógłby mi pomóc w kwestii ogarnięcia brauna / helupy. Odparł twierdząco. Towarzysząca mu dziewczyna powiedziała, że organizuje all sorts of drugs i wklepała mojemu przyjacielowi swój nr do kom, jednakże z 1-cyfrową pomyłką, jak się dowiedzieliśmy niebawem. Prowadzili nas przez ciemny, długi, wąski zaułek.
Mimo, że moja percepcja była bardzo odległa od zbalansowanej i dającej jakikolwiek gwarant nieomylności w interpretowaniu tego, co się dzieje - czułem się lekko podekscytowany całą sytuacją, tak jak zawsze, gdy poznaję - a już zwłaszcza w ten sposób – nowe źródło. Radość i optymizm wzięły się też z tego, że już poprzednio myślałem o tym, że może pech mnie w końcu opuści. Brauna nie widziałem od ponad 2 tygodni, także powoli budziła się już we mnie infantylna radość. Zastanowiło mnie, że dziewczyna pytała czy jestem z Luton. W dalszej kolejności oboje mnie pytali "how long have you've been smoking this stuff?" Odparłem po prostu „I don’t smoke it. I inject it” ale chyba znaczyło to dla nich tyle, co jakbym powiedział, że walę po kablach (tak, bo to ważne i czysto polskie hasło, o tym na samym końcu). Wymieniłem morfinę, fentanyl i tego typu rzeczy. "That's no good" i „be careful” czy coś w ten deseń, ale zauważalna była zmiana ich stosunku do mnie. Dziewczyna powiedziała, abyśmy poczekali w tym wąskim zaułku, oni zajdą w dwa miejsca i wrócą jak najszybciej. Najgorsze było jednak to, że wręczyłem jej 40 funtów, w tym 20 pożyczone od towarzysza, który jeszcze przez najbliższy kwadrans zdawał się być kontent z całego spotkania, jako że laska mówiła mu, że ma dropsy, mdma i tego typu tegesy. Po 15 minutach czekania nakręcały się negatywne odczucia, ale ciągle nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo i idiotycznie dałem się skroić. Generalny bad feeling, przefiltrowany przez bycie na psychodelicznej pizdzie zaczął przybierać na sile, tym bardziej, że podany nam nr okazał się niewłaściwy tzn. wybrakowany o jedną cyfrę. Dojadłem etiozolam – ze skutkiem w postaci większego uspokojenia czy też kontroli, ale z zauważalnym osłabieniem cz. efektów 25b. Mijał czas, a urocza parka nie wróciła. Względna poprawa nastroju prędko znikła, gdy tylko zostałem sam i dotarło do mnie, że najprawdopodobniej pierwszy raz w życiu dałem się tak naiwnie wyfrajerzyć. Miotałem kurwy, kopałem ściany, ogrodzenia i cegły, krążyłem obsesyjnie w kółko tego tunelu, w końcu za sprawą dezorientacji przestrzennej z grubymi problemami dotarłem do sklepu, gdzie miałem spotkać się z kompanem. Pomogłem mu ogarnąć zakupy (tyle co przeszkodziłem) i wyciągnąłem flotę z bankomatu, ale nie ogarniałem się na tyle, by od razu zwrócić mu przedgodzinną pożyczkę na interes-kurwa-życia, tym bardziej, że mieliśmy następnie razem wrócić do naszego obecnego mieszkania. On jednak wsiadł w jakiś okazyjny bus, a ja miałem czekać 45 minut na swój, w związku z czym podładowałem sobie telefon i poszedłem z piwem do parku. Energia wreszcie sprzyjała tego typu decyzjom, tzn. mimo wszystko wciąż odczuwałem satysfakcję z włóczenia się, choć była w tym zapewne jakaś doza niemniej naiwnego niż moja wtopa przeświadczenia o wykonalności czegoś w rodzaju zemsty (sic).
Na miejscu zaczepiło mnie dwóch kolesi, ze standardowym pytaniem w tym otoczeniu i o tej porze, mianowicie: „Do you smoke weed?”. Opowiedziałem im, że ktoś mnie wychujał i jestem wkurwiony, powiedziałem też że jestem na kwasie. Niższy i =ekhm= ciut bielszy z tych 2 typów sprawiał wrażenie lekko jowialnego, czy tam po prostu osóbki o radosnym usposobieniu, ale ja w swojej najwyraźniej nie/godnej pożałowania głupocie odebrałem to w ten sposób, że jest zadowolony z faktu pozyskania dobrego klienta, tymczasem zapewne był rozbawiony spotkaniem takiego cudaka; zresztą przypuszczał że mam plecak pełen piwa. Zauważył rozmiar moich źrenic i zaczął robić jakieś ziomalskie gesty; obiecywał mi sute torby brauna i wróżył dobrą przyszłość naszej współpracy. Tutaj wtrącę drobną uwagę – przypuszczam, że moja nadmierna ufność była wynikiem działania 25b, w jakiejś mierze empatogennego. Nie było to relacjowane mi przez 2-3 znajome osoby poczucie wszechmocy (godmode), ale przez myśl nie przechodziła mi obawa, że coś może mi się nie udać. Czułem się swobodnie i miałem ochotę kontaktu z ludźmi, która w tzw. normalnym stanie świadomości jest mi bardzo odległa, podobnie jak ufność względem innych.
Podeszliśmy we trójkę na skraj parku. Knypek miał skoczyć na 2 minuty do jakiegoś mieszkania 20 metrów dalej. Czekałem z jego ziomem przez 15 minut. Stwierdził, że zaczyna się martwić i pójdzie sprawdzić, co się dzieje. Wklepany mi przez nich nr tel. okazał się – bingo! – fałszywy, tzn. przynależący zapewne do dziewczyny Polaka, który zaszedł za skórę kurduplowatemu wesołkowi, jak zacząłem przypuszczać po fakcie, dzwoniąc parokrotnie na ten nr. Mniejsza jednak o to. Czekałem jeszcze moment, wtem spostrzegając szybko umykające dwie spierdoliny ludzkie(?), z którymi do czynienia miałem poprzednio. Praktycznie biegli i to z kierunku, w którym miało się znajdować mieszkanie dostawcy. Mówili nerwowo że był tam wjazd psów, cały towar zwinięto, a oni muszą się zaszyć oraz żebym przedzwonił za godzinę – tym razem otrzymałem działający numer i po raz kolejny wziąłem to za dobrą kartę (sic!). Skończył mi się kredyt na telefonie i tyle z tego póki co wynikło. Tak więc porobiony tym mutantem wśród nbome’ów zostałem wyjebany na 80 funtów. Nie ważne czy potraktuję to jako pierwszą brutalną lekcję tzw. życia na obczyźnie – już dawno spostrzegłem, że ktoś lub coś predestynowało mnie na specjalistę od złych decyzji. Ciężko mi tylko sprecyzować cóż takiego we mnie przyciąga ten cały syf i karze mnie za beztroskę zwłaszcza wtedy, kiedy najbardziej mnie to może zapiec. Dosyć jednak tych smętów, pozostało mi tylko zrelacjonować dalszy pobyt w parku i być może rzucić kilka dodatkowych spostrzeżeń.
Nastrój miałem cokolwiek straceńczy, ale paradoksalnie czułem się swobodnie. Wpierw usiłowałem jeszcze jakoś prostować sprawę, dzwoniąc do znajomego dilera, który mieszkał nieopodal. Wiedziałem, że zna się z dwójką moich „nowych przyjaciół”, bo zdążyłem to zweryfikować jeszcze w rozmowie z nimi. Nie dał się namówić na wyjście przed drzwi i porozmawianie ze mną, mimo że wcześniej zwykł mnie nazywać przyjacielem. Przyjacielsko zerknął na mnie przez okno i się schował, toteż podziękowałem mu uprzejmie za wsparcie i wróciłem do parku, gdzie zaczepiłem trzech młodzieniaszków palących jointa przy jednej z ławek.
Próbowałem się dopytywać czy nie znają, nie wiedzą czegoś nt. lub chociaż nie kojarzą dwójki typków, którym pozwoliłem się zmyć ze swoimi pieniędzmi. Reakcje oscylowały pomiędzy przestrachem, a rozbawieniem. Poczęstowano mnie ziołem i informacją, że „takie jest życie”, na co odparłem, że wiem co nieco na ten temat. Po niespójnej i niewiele wartej wymianie bzdet na temat narkotyków jeden z koleżków wskazał mi dresiarza stojącego jakieś 50m. dalej i gestykulującego coś w moim kierunku. Oddaliłem się więc od młodzieży i zapytałem faceta o co chodzi, z początku mamrocząc coś po angielsku, na co ku mojej uciesze odparł „do you speak London, kurwa?”. Nie bardzo byłem w stanie rozpoznać jego intencji i chyba działało to w dwie strony, natomiast na pewno rozpoznał, że jestem mocno zrobiony, bo wprost o tym powiedział. Po wstępnej wymianie zdań („powiedz, ziomek, jaka jest faza po kwasie? Pogryzłbyś drzewo?”), świeżo poznany chłop, którego imienia już nie pamiętam, zachęcił mnie abym podszedł z nim do grupy Polaków siedzących w kółeczku na ławkach w rogu parku. Ich ciekawość i dobry humor potrwały na tyle długo ile zajęło mi wyjechanie z paroma zdaniami o moich dzisiejszych przygodach, w tym nie omieszkałem wspomnieć o heroinie. Nie chciałem być prowokatorski, po prostu miałem na wszystko wyjebane. Jeden z ziomali niezmiernie się zbulwersował na wieść o tym, że przybłęda w mojej osobie „wali heroinę po kablach” i zaczął mi grozić. Nie podjąłem rękawicy – powiedziałem, żeby wyluzował i że szanuję jego opinię. Być może wyglądałoby to inaczej gdyby nie liczba obserwatorów i nie mój stan, ale między bogiem, a prawdą (czy innymi podniosłymi bredniami) zwyczajnie nie czułem się urażony, ani zainteresowany kontynuowaniem wątku. Niespiesznym krokiem udałem się wydać ostatniego funta na piwo ze sklepu parę kroków za bramą parku, po czym wróciłem przechodząc ponownie tuż obok gromadki rodaków-robaków. Jak się zdaje mój niedoszły „prześladowca” rzucił za mną: „Żeby żyłka ci nie wyskoczyła!”, a typ, który mnie zapoznał jako pierwszy życzył mi „na farta”. Nigdy wcześniej ludzie tak często nie życzyli mi szczęścia jak w przeciągu ostatnich tygodni i mało kiedy tak niewiele go miałem.
Trudno mi było w tym wszystkim pomieścić relacje z samych efektów 25b jako takich, ale trzymało mnie jeszcze długo, mimo że sukcesywnie dorzucałem etizolam – po powrocie w okolice mieszkania włóczyłem się po jeszcze innym, obskurniejszym i nieuczęszczanym o tak późnej porze parku: stanie za obskurnym załomem muru na podniesieniu i patrzenie w rozległą ciemność, ale przede wszystkim gwiazdy, zwłaszcza najjaśniejszą ze wszystkich licznych tej nocy na nieboskłonie – Syriusza? Gwiazdę Psią czy Polarną? Złowiłem jej chaotyczne przesuwanie się, zmianę blasku, następnie rozdzielenie na dwie widmowe kule, błyszczące szeroko swoimi ostrymi i nierealnymi promieniami.
Konkluzja?
- Mimo przećpania w przeciągu ostatnich 5 lat masy wszelakiego rodzaju zmienników stanu świadomości, nadal wychodzę na naiwną pizdę. Oczywiście miejscowego motłochu nie porównałbym z kompanami, z którymi <pomagaliśmy> sobie we wzajemnym dobrym ulokowaniu się w świecie chemicznej, opiatowej czy psychodelicznej błogości. Tamtego wieczoru na moją idiotyczną łatwowierność i nieostrożność znacznie rzutowało działanie kartona (poczucie swobody, brak lęku i trzeźwej podejrzliwości przed poznanymi ludźmi), co i tak jest kiepskim usprawiedliwieniem.
- Drugiego wieczoru po opisanych wydarzeniach, skontaktowałem się z dziewczyną, która miała mi ogarnąć hel. Najwyraźniej rzeczywiście policja zwinęła towar, gdy poszli go odebrać, do tego samego miejsca, co następni dwaj dile. Panienka rzekomo uciekła na pewien czas z Luton. Wstępnie zadeklarowała, że się ze mną skontaktuje wraz z powrotem w okolice. W świetle tego możliwe jest, że i za drugim razem mogłem zostać nieintencjonalnie oszukany, ale nie robię sobie nadziei na odzyskanie czegokolwiek… poza zdrową dawką rozsądku.
- 25b-nbome to najbardziej wymagająca względem użytkownika subst. psychodeliczna spośród kilkunastu, z jakimi miałem kontakt.
- 11717 odsłon
Odpowiedzi
Ulala.
Wpadłam na Twojego tripa szukając różnicy między o 25i-nbome a normalnym Lsd-25.
No i w sumie nadal nic o tym nie wiem, chociaż wydaje mi się,że raz pochłonęłam to coś w przeświadczeniu,że to normalny kwasek. Różnica odczuwalna.
Ps. co za dupki z nich !
Pozdrawiam :)
' Right here and now, one quanta away, there is raging a universe of active intelligence that is transhuman, hyperdimensional, and extremely alien .. '