o dwóch takich, co zjedli grzyby
detale
raporty ctrl.alt.delete
o dwóch takich, co zjedli grzyby
podobne
Wiek: 19
Doświadczenie: LSD, Psylocybina (3 raz), LSA, Ecstasy, DXM, THC, Calea Zachatechichi
Wrzucone: 2,2g suszonych Psilocybe Semilanceata + iMAO
Set&Setting: Grzyby wrzucone ze Shroom Jokerem. Zima. Słoneczny dzień. Najpierw w domu, niedługo później podróż miastem do pobliskiego lasku, tam kulminacja, następnie powrót w okolice zamieszkania.
Byłem niesamowicie radosny tego dnia, wręcz podniecony faktem, że dostałem 150 grzybów w środku zimy. Tęskniłem już za nimi.
(godzinę przed zażyciem) Dzwoni budzik. Godzina 07:30. To już dziś. Oto dziś dzień, w którym znów poczuję magiczną moc psylocybiny. Wypijam napar z ruty stepowej i w szybkim tempie oraz niesamowitym podnieceniu pakuję plecak do podróży czekajac, aż zjawi sie Joker.
(godzina 0) Wreszcie się doczekałem. Zjadamy grzybki omawiając szczegóły wyprawy. Za miejsce docelowe wybralismy znajdujący się nieopodal las. Na łonie natury, w odcięciu od cywilizacji. Kilkanaście minut po spożyciu dostrzegłem obłęd w oczach mojego towarzysza. Zaczyna się. W pełnym biegu narzucamy kurtki i buty, po czym opuszczamy lokum.
(godzina 0,5) W drodze mielismy spore problemy w komunikacji, ponieważ kiedy mój stan się rozkręcał, kolega był już na 3 plateau. Jednak po niedługim upływie czasu dołączyłem do niego i znaleźliśmy wspólny język. Odbyliśmy niecodzienną wycieczkę przez miasto, zmierzając do celu. Wyśmiewalismy mijających nas ludzi. Te wszystkie twarze, na których wymalowane było ciężkie życie oraz skażenie cywilizacyjne. Miejsce miało także sporo bliżej niezrozumiałych zachowań (typu "profilaktyczny" przysiad na środku ulicy).
(godzina 1,5) Wreszcie wyrwaliśmy się z tego wyścigu szczurów. Przed nami otworem stanęły zaczarowane wrota do lasu i w tym momencie działanie 4-PO-DMT osiągnęło apogeum. Wszystko było w nadmiarze wyraziste, każdy najmniejszy szczegół stał się dostrzegalny gołym okiem. Czułem się jak we śnie;
cały ekran otoczony był mgiełką, w środku ja i reszta grzybowego świata. Spacerowałem tak sobie, co chwila ziewając i dyskutując z przyjacielem. Im głębiej wchodziłem w las, tym bardziej stawałem się jego częścią, jednym z elementów tego cudownego miejsca, które właśnie poznawałem inaczej.
Byłem przesiąknięty euforią. Najmniejszy powiew wiatru, chrupiący pod nogami śnieg, te wszystkie pojedyńcze, małe gałązki, które dotykałem. To wszystko dostarczało mi ogromnej radości i podniecenia. Wszystko, piękne i żywe. Las mnie pożądał, tak jak i ja jego. Naszła mnie silna potrzeba podziękowania Jokerowi, gdyż to dzięki niemu poznałem potencjał psychodelików. Podpłynąłem zatem do niego i wygłosiłem oficjalne przemówienie. Oto jego fragment:
"Pragnę powiedzieć, że jestem ci dozgonnie wdzięczny, że pokazałeś mi, jakie cudowne możliwości niosą nam te substancje. Rozpatruję różne sprawy z innego punktu widzenia, mogę doświadczać tego, co chociażby w tej chwili przeżywam. Czuję wspólnotę z tym miejscem. Jestem bratem tych roślin, synem natury". Jego serdeczny uśmiech, spotęgowany mocnymi wizualami dodał mi jeszcze więcej ciepła i euforii. Ruszyliśmy dalej.
(godzina 2,5) Po chwili wędrówki znaleźliśmy się na niewielkim wzgórzu, gdzie na jednym z drzew wystrugane były imiona dwojga zakochanych i magiczne słowo "miłość". Wymieniliśmy parę poglądów i indywidualnych wspomnień na temat miłości. Niesamowitego ogromu pozytywnych emocji dostarczało mi każde słowo, każdy kolejny krok, każda następna chwila w tym magicznym lesie.
Postanowiłem prowadzić. Włączyłem MP4 i gdy tylko usłyszałem pierwsze brzmienia całe moje ciało zadrżało z rozkoszy. Wystąpiła też swojego rodzaju synestezja; czułem się słuchaną przeze mnie muzyką i płynąłem po śniegu wraz z basem w utworach Papriki Korps. Znalazłem się na rozdrożu. Na ścieżce po lewej stronie dostrzegłem kilku spacerujących ludzi, za to po prawej stronie było pusto. Moim oczom chylił się korytarz brzóz, zapraszających mnie w swoje strony. Skręciłem więc w prawo. Wyłączyłem czasoumilacz, nasłuchując odgłosów lasu. Wzamian kolejne drzewa odsłaniały przede mną następne fragmenty drogi, kusząc mnie coraz mocniej swym nadprzyrodzonym pięknem. Zdjąłem czapkę i rękawiczki, aby poczuć na skórze dotyk mrozu. Przepływała przeze mnie natura wraz z nieopisanym ciepłem, którego nigdy wcześniej w życiu nie odczuwałem. Na tamten moment byłem absolutnie spełniony. Nic więcej nie było mi potrzebne do pełni szczęścia. Odwróciłem się, żeby powiedzieć kamratowi o tym, jak mi dobrze, lecz nie dostrzegłem go tam, gdzie być powinien... Całkowicie zniknął mi z pola widzenia. Szczerze mówiąc, dzięki temu poczułem się nawet lepiej, nie potrzebowałem nikogo. Miałem poczucie, że on też się o mnie nie martwi. Pewnie za kilka godzin spotkamy się u mnie w domu i opowiemy sobie wzajemnie o swoich przeżyciach.
(godzina 3) Krążyłem zatem samotnie pomiędzy drzewami, smakując każdej chwili tego stanu. Przechodząc przez czarodziejską kładkę nad nieskażoną ludzkimi stopami naturą, zachciałem opisać to, co widzę i czuję. Włączyłem zatem odtwarzacz i rozpocząłem nagrywanie mojego monologu. Nie byłem jednak w stanie dobrać odpowiednich słów, więc po 3 minutach jąkania sie wyłączyłem sprzęt. Te przeżycia zostaną tylko dla mnie, na zawsze w pamięci.
Postanowiłem przysiąść na ławce, która niesamowicie przyciągnęła moją uwagę, ponieważ była jedynym miejscem, gdzie mogłem usiąść. Wyjąłem z plecaka zeszyt z długopisem, papierosy i kocyk. W mojej głowie powstała nawałnica myśli. Chwilę później pojąłem wszystko. Odczułem sens bytu ludzkiego oraz to "w jaki sposób ciało wplata się w naturę". Przyniosło mi to niezmierzoną radość i dumę, jednak po raz kolejny nie mogłem tego w żaden sposób wyrazić. Poczułem się smutny, że nie mogę zostawić sobie na później tych wyjątkowych chwil. W głowie miałem wtedy mocną potrzebę edukacji, która jest we mnie do tej pory. W pewnym momencie zatraciłem swą osobowość. Nie była to dysocjacja, lecz dziwne, bardzo subtelne odczucie, jakby coś przemaglowało moje ego i odłożyło na swoje miejsce w nowym, lepszym wydaniu.
(godzina 4) Uderzyło we mnie przekonanie, iż od tej pory zmianą ulegną niektóre elementy mojego życia. Wkrótce po tym doświadczeniu gonitwa myśli przeplatanych emocjami zaczęła mnie przygniatać. Nie dawałem sobie z tym rady, nie wiedziałem co robić, a domyślałem się, że to zalążek bad tripa. Musiałem zrobić coś z tym chaosem w mojej głowie, nie dawałem jednak rady. Postanowiłem zmienić setting. Spakowałem zatem plecak i ruszyłem dalej. Nie wiem ile czasu tam spędziłem. Może była to godzina, ktorą odczułem jak rok...
Kilka kroków dalej malowała się przede mną sympatyczna, spokojna ścieżka. Dochodząc do niej spostrzegłem, zaplątanego w myśli i szamański taniec z kindybałem* Jokera. Na jego twarzy łatwo było dostrzec serotoninowy grymas. Dotarło do mnie, że właśnie się odnaleźliśmy i w tejże chwili psychikę przepełnił zachwyt. Uściskalismy się i zaczęliśmy opowiadać sobie wzajemnie o indywidualnych przeżyciach. Pokazałem mu drogę, która szedłem.
Idąc podziwialiśmy "megatrójwymiarowość" całej okolicy, opowiedziałem mu także o moim starciu z samym sobą, a także o tym, co z tego wynikło. Spacerowaliśmy sobie jeszcze jakiś czas, kontemplując każdy aspekt tego mistycznego odurzenia, dotykając wszystkiego i rzucając się z radości w aksamitnie białym śniegu. Wróciliśmy nad moją czarodziejską kładkę. Przystanęliśmy tam i zaczęły się rozmyślania nad bliską przyszłością.
Przyszło nam do głowy, jak możemy się wyzwolić od cywilizacji. Każdy myślał i mówił o naszych niepowtarzalnych Tatrach. Zrodził się pomysł wyjazdu na 2-3 tygodnie w jakieś nieuczęszczane miejsce (np. Bieszczady) z jeszcze jednym młodym psychonautą. Budujemy szałas i odcinamy się od zepsutego świata. Szum wody, odgłosy budzącego respekt lasu i trzech grzybiarzy w koło ogniska przed szałasem. Tak, zrobimy to...
(godzina 5) Nasza podróż dobiegała końca. Pora opuścić święty ołtarz. Z każdą chwilą, gdy zbliżaliśmy się do granicy azylu, zaczęły nas przytłaczać kolorowe afisze reklamowe, budynki i samochody. Jałowe miasto wzbudziło we mnie odczucie zagubienia i otępienia. Nie mogłem się odnaleźć. Tęsknym wzrokiem spoglądałem kilkukrotnie za siebie, wspominając tę cudowną przygodę. Zostanie w mojej pamięci na zawsze.
Mimo iż coraz bardziej dochodziłem do siebie, nie opuszczało mnie przekonanie, że to doświadczenie wywoła w moim życiu liczne zmiany. Jak się później okazało - nie myliłem się. Zacząłem jeszcze więcej czytać, bardzo polubiłem także długie spacery, zwłaszcza do natury (choć do niedawna byłem w dużym stopniu typem domatora).
Uważam psylocybinę za najwspanialszą substancję, z jaką dotychczas miałem styczność. Po każdym grzybieniu czuję dosyt, z każdej podróży wyciągam jakieś wnioski. Niesamowicie fascynuje mnie także ten duchowy charakter doznań i wiem, że od następnego sezonu zaczynam robić zapasy na caly rok.
P.S. To mój pierwszy TR, chętnie zapoznam się z waszym zdaniem na jego temat. Prosze o komentarze, mam nadzieję, że przydadzą mi się na przyszłość. Pozdrawiam
*kindybał - artefakt z podróży
- 30072 odsłony
Odpowiedzi
BRAIN SENSOR
dobry trip. wole jednak kartony pozdro
RESETIMEK
Siemanko!
Jesli czytasz moj koment to napisz do mnie na gg ziomus! 7622292. Pozdro ;)