o 5 mg za dużo - bad trip po 4-aco-dmt.
detale
Miała być emka, przypadkiem wyszło, że 4-ACO to jedyne ciekawsze co możemy ogarnąć. No to ogarnął kumpel po 25mg w kapsułkach (jak się potem okazało było tam 30mg).
o 5 mg za dużo - bad trip po 4-aco-dmt.
podobne
Preludium zagłady
Aby całość była jaśniejsza w odbiorze zacznę od doby wcześniej. Mowa o piątkowym wieczorze. Ze znajomymi technoludkami mamy w zwyczaju zaczynać imprezę w piątek i kończyć ją w niedzielę po południu kiedy już majaczymy od braku snu i innych podobnych efektów niszczenia organizmu na rzecz beforów imprez i afterów. Wiem. Mało odpowiedzialne.
Tak więc było i tym razem. Na piątkową zabawę zdecydowałem się spotkać z Andrzejem (feta) i tak się z nim zakumplowałem, że rozłożywszy sniffy w czasie zostało mi go aż do wyjścia na sobotnią imprezę koło 21. Innymi słowy nie spałem 24h i w ich trakcie byłem pod wpływem krajówki. Do tego trochę alkoholu, nieco marihuany. Nic specjalnego. Tak więc przejdźmy na pustym żołądku do części drugiej.
Ogarnąłeś tą emke?
Na sobotnią imprezę umówiliśmy się najpierw w mniej "sofciarskim" towarzystwie na dobrą jebankę w jednym klubów znanych z takich eventów techno. W cztery osoby. Ja, mój współlokator (on jako jedyny nie brał nic poza alkoholem i namiastką andrzeja) oraz kolega z jego przyjaciółką. Biorąc ostatniego sniffa fety, który mi pozostał przed wyjściem dzwonię do kumpla czy ogarnął co miał ogarnąć, mianowicie MDMA. Uspokoił mnie, że będzie ogarnięte coś..no okej. Biorę więc współokatora i idziemy. Plan był taki, że kilka godzin jebaniny, a potem lecimy do lżejszego klubu na jakieś housy. Spotykamy się przed wejściem, kolega który wziął na siebie zadanie kupna witaminy M mówi mi, że ogarnął tylko z braku laku 4-ACO-DMT. Pytam się nie mając pojęcia co to...co to kurwa? Brzmi jak ostra chemia. Zostałem uspokojony, że to takie grzyby w proszku. Okej i tak jestem ciekawską bestią i chętnie spróbuję wszystkiego co mi nasuniesz. Ufam Ci! Po piwo do baru, następnie na ustronne kanapy i zostały wyjęte 3 kapsułki - jajeczka niespodzianki. Niespodzianki, bo ten sam kumpel był przekonany, że w każdym jest po 25mg specyfiku...jak się potem okazało było po 30mg.
Wrzucamy wesoło i czekamy na efekty. Skoro grzyby w proszku no to będzie zajegrzybiaście. Ostatnie również pierwsze spotkanie z 2,5g Cubensisów wspominam przewspaniale. Po około 15 minutach podłoga przestała byc prosta więc wstałem i powiedziałem, że idę zwiedzać, bo zaczyna się grzybowe wesołę miasteczko. I faktycznie pierwsze 30(?) minut tripa było bardzo zabawne. Ot wszystkie efekty halucynogenne grzyboli bez wjazdu na pętle myślowe. Czyli totalna zabawa. W pewnym momencie zgubiliśmy kumpla. Mogło to być ok 35-40 minut od przyjęcia. Dowiedziałem się, że gdy ja wesoło hasałem po klubie on dostał bad tripa i gdzieś spierdolił z przyjaciółką. Okej zostałem na polu bitwy ze współlokatorem. Stwierdziliśmy więc, że nasze plany zmiany klubu troszkę przyśpieszymy. Wyszliśmy z klubu i...nie wiem dlaczego ale poczułem się bardzo nieswojo. Powiedziałem do wojownika nocy obok, że ja musze chyba usiąść ew się na siłę wyrzygać nie wiem. Co też zrobiłem, cały świat do okoła wydawał się być przerażająco dziwny. Czułem jakieś zagrożenie, ale wmawiałem sobie, że to tylko urojenia. Dwa palce do buzi i zaraz je wyplujemy...nie wyplujemy, bo nie mamy czym, przecież nic nie jadłeś od 24 godzin kretynie, ale jednak brzuch mnie boli, ale jednak nic nie jadłem, ale, ale....takich ale miałem coraz więcej. Przylepiały się do mnie jak śnieg do kuli śnieżnej. Mimo wszystko nie wierzyłem w to, że 25mg jakiegoś proszku mnie pokona. Wstałem i ziomalem poszliśmy do bardziej lajtowego klubu. Po drodze złapał mnie ból brzucha, albo jego urojenie...albo..ale...ehh. Kolejna próba już przy samym klubie. Palce do buzi i nic...poza uczuciem, że zaraz się zleję w gacie...wszystkie te małe diabliki otaczały mnie coraz bardziej, że przestawałem już mieć powoli dobry humor...
Witamy w piekle twojej pewności siebie
Mimo wszystko nadal uważałem siebie za wojownika narkotyków. Nigdy nie miałem bad tripów i nie wierzyłem, że mogę je mieć. Co to w ogóle bad trip. Pierdolenie...mówię do wspólokatora na bramce, że zamawiam taksówkę na chatę i za godzinkę wrócę jak się umyję, wysikam, wyrzygam, wykupkam i ogólnie ogarnę. W tym momencie na własne życzenie zostawiłem siebie samego tylko sobie, nie było już w okół nikogo. Żadnych znajomych...to był największy błąd. W taksówce totalnie nie rozumiałem o czym gada taksówkarz, jakby jego słowa były przyciszone, a ja zaczynałem panikować coraz bardziej. "Będzie dobrze mordo no, jesteś ogarnięty to i to ogarniesz, siup do mieszkanka szybko się ogarniamy i żadne grzyby w proszku nie psują nam imprezy". Wpadłem do mieszkania i...nie wiedziałem gdzie jestem. Właściwie to moment przekroczenia progu mieszkania dołozył do mojego umysłu kolejnego pieprzonego diablika w postaci...czy to wszystko istnieje? Czy ja już jestem w mieszkaniu? Innymi słowy zacząłem już wierzyć we wszystko co mi nasuwa umysł. Położyłem się na łóżku i szybko zadzwoniłem do najlepszego przyjeciela, który był oddalony o 200km stąd.
"Halo? M słuchaj nie będę ci teraz tłumaczył, ale jest słabo, pogadaj ze mną, bo wiem, że ty naprawdę istniejesz"
M zrozumiał, nie pytał i rozmawiał. Niestety lada moment zaczął mówić jakby w innym języku, a jeszcze za chwilę jego słowa spowolniły jakby w slow-motion. Na dodatek to co gadał układało mi się w bloczki przed oczami.
"M sorki, ale nie dogadamy się. Słuchaj dzwoń do mnie co godzinę, ja już nie wiem co to czas i jak działa, ale będzie to jakaś miara, że 3 takie i powinno powoli schodzić"
"Blu blu (pewnie, że okej)"
Resztkami świadmości wszedłem na fejsa i napisałem do wspólokatora układając te wylewające sie literki w jedno zdanie "Przyślij tu kogoś jest za mocno, boję się o siebie"
Po jakimś czasie dostałem wiadomość, że inny dobry kumpel niedługo będzie. Super. Siedziałem już na kiblu, bo tam czułem się bezpiecznie ze swoimi zwieraczami. Względnie było okej, poza tym, że przechodziła mnie myśl, że moje serce przez fetę może nie wytrzymać. Starałem się to oddalać i głęboko oddychać. Czasami miałem napady paniki gdzie szczypałem się w udo, ale wystarczyło na chwilę odwrócić wzrok i myślałem, że to inna ręka szczypie inne udo...brałem wtedy głęboki oddech i po prostu siedziałem na tym sraczu.
Ocalenie!
Zadzwonił domofon. Czy on dzwonił naprawdę? Nie wiem, ale warto nacisnąć ten guzik. Ktoś wchodzi! Czy to ty? Tak to mój kumpel...a może mi się wydaje...nie no to on! Jestem uratowany! A przynajmniej będzie kto miał dzwonić na 112 w razie co. Tłumaczę mu co i jak, że ja nic nie rozumiem, nie potrafię logicznie myśleć, żeby po prostu był przy mnie i ewentualnie zrobił jakąś miksturę, żebym w końcu się zrzygał.
Zapytał się wtedy czy może mam trochę jarania. Powiedziałem, że tak. A gdzie?
Opis normalny: w salonie w szufladzie w dużej szafie
Opis mój wtedy: tam w dużym pomieszczeniu..gdzie jest to drewniane coś
Znalazł koniec końców :D
I wziął się za robienie mikstury. Robił ją chyba z 2 minuty, ja myslałem, że zapomniał o mnie po moich 15 minutach xD
Przychodzi i daje mi to zielone coś. Wymieniamy się spojrzeniami. Widziałem w jego wzroku, że chce dobrze, ale to nie będzie przyjemne. Biorę dużego łyka...i...przełykam bez odruchu wymiotnego.
"Kurwa R co ty mnie zabić chcesz?" I ZACZELIŚMY SIĘ ŚMIAĆ to był moment gdzie na 3-5 minut uwolniłem się od tych pierdolonych diablików i otrzepałem się ze śniegu kuli śnieżnej bad tripa.
*W skład mikstury wchodziła: woda, płyn do naczyń, stary pet, sól
Niestety po tych 5 minutach wróciłem jak z procy na swój tron. Siedziałem tak i próbowałem poskładac myśli. Co jest prawdziwą przyczyną mojego upadku? Feta? Bez senność? Przedawkowanie 4-ACO? Słaby Set i setting? Może jednak ten brzuch? A może wszystko siedzi mi w bani i nic mi nie jest? Nie mogłem dojść w końcu prawdy i której hydrze upierdolić łeb, żeby mi wszystkie dały spokój. Wstałem więc (wydaje mi się, że powoli peak już zaczynał schodzić). I myślę..myślę...kiedyś kumpel mówił co w takim wypadku..benzo! Nie mam...wóda! Nie mam...ustałem przed moim ratownikiem i mówię
"R weź mi może zajeb w łeb tak, żebym przytomność stracił...nie no co ja pierdole...nie ważne"
"A może spróbuj zasnąć mordo?"
"Nie głupie.."
Położyłem się i jeszcze tylko jedna myśl mnie drażniła. Czy ja mam do pracy za 3 godziny czy za 27 godzin (była niedziela 6 rano, nie mogłem połączyć wątków działania czasu i zacząłem się martwić). Wykonałem więc telefon kontrolny do kumpeli
"K. Weź mi powiedz...czy ja mogę się spóźnić do pracy?"
"Co ty gadasz hahhahaha"
"No weź powiedz"
"Nieee śpij spokojnie"
Kochana c:
Udało mi się zasnąć. Gdy obudziłem się humor mi dopisywał, wielki ciężar z głowy, ciała i serca. Wielka lekcja, że nikt nie jest niezniszczalny.
Mój bad trip i powiedzmy moją zaradność mogę opisać do takiego domku z belek gdzie ciągle one chciały spadać, a ja jak Syzyf ciągle je podnosiłem. Kumplowi niestety się to nie udało i jego bad trip był na poziomie "Myślałem, że umarłem". Jego przyjaciółka zniosła przypadkową dawkę, bo była bardziej doświadczona.
Jest to mój pierwszy i pewnie ostatni raport.
Pamiętajcie! Szanujcie siebie i narkotyki, a szczególnie psychodeliki, bo jeżeli nie mieliście nigdy bad tripa z prawdziwego zdarzenia to możecie mieć myslenie jak ja przed tym zdarzeniem.
Pisząc to próbowałem już kilkukrotnie grzybów cubensis cambodian oraz 200ug LSD. Wszystkie tripy były przecudowne, ponieważ dbałem o set i setting. Oraz o porcję i stan zdrowia i umysłu :)
Pozdrawiam!
- 10421 odsłon