leśna przygoda
detale
raporty trippy_hippie
leśna przygoda
podobne
Wszystko miało miejsce pewnej sobotniej nocy, na pięknym łonie natury i totalnym odosobnieniu. Moja przygoda z psychodelikami i empatogenami zaczęła się już jakiś czas temu, jednak nigdy nie dane mi było przeżyć tego w innym miejscu niż miasto. Dlatego wspólnie ze znajomymi zdecydowaliśmy się na weekendową wycieczkę daleko za miasto. Wybór padł na Pojezierze Brodnickie, a konkretnie jezioro Piaseczno, co zostało wybrane kompletnie przypadkowo. Uzbrojeni w namioty, śpiwory i niezbędny ekwipunek, wyruszyliśmy z chłopakiem późnym rankiem, mając zamiar dotrzeć na miejsce autostopem. Pozostała czwórka towarzyszy zdecydowała się na samochód i w wyniku nieprzewidzianych komplikacji dojechali na miejsce dużo później niż my.
Na miejsce dotarliśmy około godziny 14, miły pan, który jako ostatni podwiózł nas kilkanaście kilometrów polecił nam owe miejsce. Było to średniej wielkości jezioro, które okalał las. Zdecydowaliśmy rozbić się na plaży, tuż u stóp lasu. Jako, że było jeszcze wcześnie, leżąc na kocach oddawaliśmy się błogiemu lenistwu w oczekiwaniu na znajomych. Pogoda była bardzo ładna, słoneczko pięknie świeciło. Byliśmy bardzo pozytywnie nastawieni czekającą nas przygodą.
Znajomi dojechali około godziny 19 i po szybkim rozbiciu namiotów i rozpaleniu ogniska zażyliśmy najpierw po kartoniku magicznej substancji zwanej LSD-25, a około 20 minut później połknęliśmy po jednej pigułce. Czekając na efekty jedliśmy kiełbaski i rozmawialiśmy. W jednej chwili ogarnęła nas niesamowita radość, wszyscy śmialiśmy się z byle czego i zaczęliśmy odczuwać magię miejsca w którym się znajdowaliśmy. Zrobiło się ciemno, plaża opustoszała, zostaliśmy tylko my, nasze namioty i każdy był niesamowicie podekscytowany. Nagle poczułam wejście zażytych substancji, było ono strasznie nagłe i niezbyt przyjemne. Szczerze mówiąc wystraszyłam się, że kiedy osiągnę peak, efekty zwalą mnie z nóg. Znajomi poczuli to samo i zaczęli przytulać się do drzewa, czuliśmy bijącą od niego niesamowicie pozytywną energię. Na szczęście zaraz po tym wszystko w mojej głowie uspokoiło się i poczułam ogromne szczęście i euforię. Włączyliśmy muzykę i usiedliśmy na kocach wokół ogniska. Dużo rozmawialiśmy o szczęściu i o tym, jak cudowne jest życie. W tym momencie bardziej odczuwałam działanie pigułek, aniżeli LSD. Bardzo miło się przytulało, prawiło komplementy, ogarnęła nas wszystkich niesamowita empatia. Czas wydawał się zwolnić, ale w zasadzie nie miał dla nas większego znaczenia. Czuliśmy się jak hippisi. Usiedliśmy wszyscy na kocach i patrzyliśmy się w niebo, które wraz z księżycem i chmurami fantastycznie wirowało i kręciło się, a ilość fraktali i OEV-ów pozytywnie nas zaskoczyła. Wszystko było piękne i wyglądało dosłownie jak z bajki. Byliśmy oczarowani.
Około godziny 00:30 przestaliśmy odczuwać działanie pigułek, jednak wciąż znajdowaliśmy się pod silnym wpływem LSD. W związku z tym, zrobiło się bardziej spokojnie, a jako że głośnik z którego płynęła muzyka rozładował się, słuchaliśmy ciszy i odgłosów natury. W pewnym momencie dwójka znajomych odeszła kawałek w stronę jeziora, postanowiłam się do nich przyłączyć. Usiadłam na piasku owinięta kocem i zaczęłam patrzeć się w przestrzeń. W tym momencie z chmur na horyzoncie uformowały się wieżowce, które mieniły się swymi kolorami, a tafla wody nigdy nie była bardziej przejrzysta. Później zobaczyłam wielki, świecący most, który unosił się majestatycznie nad jeziorem. Pomyślałam sobie, że jestem strasznym mieszczuchem, skoro wyjeżdżam nad jezioro, jednak mimo wszystko widzę miasto. Podzieliłam się swoją wizją z koleżanką i jej również udało się to zobaczyć. Czułam się, jakbym siedziała gdzieś na górce pod miastem. W następnej chwili zobaczyłam wielką kolorową karuzelę zwisającą nad wodą prosto z nieba. Była to bardzo krótka wizualizacja, lecz spodobała mi się na tyle, że postanowiłam ją namalować.
Znudzeni siedzeniem w miejscu wróciliśmy do ogniska. W tym momencie uświadomiliśmy sobie, że skończyła nam się woda, która była produktem pierwszej potrzeby. Postanowiliśmy więc udać się na wycieczkę przez las w poszukiwaniu źródła, którym były po prostu kraniki przy sanitariatach na pobliskim campingu. Dwie osoby zdecydowały się zostać, więc w czwórkę ruszyliśmy przez las. Nie było łatwo - droga wydawała nie mieć się końca i mieliśmy spore problemy ze złapaniem orientacji w terenie. Koniec końców, doszliśmy jednak do kraników, gdzie spotkaliśmy miłego stróża nocnego. Nalaliśmy wody, starając nie robić się hałasu, jednak stróż nocny i tak dziwnie na nas spoglądał (on wiedział?). Po powrocie do obozu zaczęło robić się jasno.
Około godziny 2:30 zaczęliśmy odczuwać straszne zmęczenie. Fraktale i wizualizacje wciąż jednak nie dawały nam spokoju. Marzyliśmy tylko o tym, aby położyć się spać, jednak było to niemożliwe. Wraz z chłopakiem poszliśmy do namiotu około 3:30, by tam leżeć jeszcze przez dobre półtorej godziny, rozmawiając i wiercąc się w śpiworach. Około godziny 5:00 udało mi się szczęśliwie iść spać, mój chłopak udał się w objęcia Morfeusza dopiero godzinę później.
Dnia następnego nie będę opisywać, jednak nie był on najlepszy - zmęczenie, niewyspanie, brak prysznica i ogólne wyczerpanie bardzo dało mi się we znaki. Jednakże ten trip zaliczam do najlepszych jakie miałam w życiu.
- 8313 odsłon