kartoniki nakrapiane thc
detale
Jedno mocne ciastko z haszyszem
Podróż odbyłem z kolegą (D.), na początku akcja toczyła się w moim pokoju, później w niewielkim parku w centrum miasta.
kartoniki nakrapiane thc
podobne
Witam serdecznie wszystkich czytelników Neurogroove. Po długim czasie czytania raportów o wszelakich substancjach postanowiłem podzielić się moją historią. Jest to mój pierwszy trip raport, nie tylko publikowany ale i napisany w ogóle. Zapraszam do przeczytania :)
W chwili gdy wydarzyły się opisane tutaj wydarzenia byłem na drugim roku studiów i był to czas w którym moja przygoda z psychodelikami dopiero się rozpoczynała. Mniej więcej od 3 gimnazjum pragnąłem przekonać się na własnej skórze jak wygląda doświadczenie podróży po LSD. Pierwszy raz wziąłem 3 tygodnie wcześniej, dzięki życzliwości mojego przyjaciela przebywającego poza granicami Polski, który to ogarniając temat darknetu zamówił mi w ramach prezentu urodzinowego kartoniki z LSD-25. Zarzuciłem wtedy około 250 mikrogramów i po 3 tygodniach nie doszedłem jeszcze do siebie, jednak pomysł wzięcia kwasu wyszedł od mojego kolegi, a ja.. no cóż, jestem osobą mało asertywną jeśli chodzi o dragi.
Było grudniowe popołudnie, około godziny 17. Wsłuchiwałem się w wykład z chemii prowadzony przez podstarzałego Profesora, z którego ludzie mieli zwyczaj się podśmiewać z powodu nieogarnięcia, wynikającego jak przypuszczam z jego wieku, jednak ja zawsze go szanowałem za błysk w oczach, który widziałem za każdym razem gdy tłumaczył nam jakieś zagadnienie lub rozpisywał zadanie na tablicy. Był to człowiek, który chemii poświecił całe swoje życie. Odczytałem wiadomość od kumpla z którym poznałem się kilka miesięcy wcześniej gdy obaj podjęliśmy pracę dorywczą i tak właściwie to nasza znajomość zakończyła się na spaleniu jednego blanta po pracy, stąd ogarnęło mnie duże zaskoczenie widząc wiadomość od tego gościa. Padła propozycja zjedzenia "niezwykłego" ciasteczka, na którą przystałem, gdyż miałem wolny wieczór. Moment później D. poinformował mnie, że zakupił też jeden kartonik z LSD i ma go nawet przy sobie, ale nie jest przekonany czy chce to zrobić, bo jego doświadczenie z psychodelikami kończy się na pigułach. Umówiliśmy się na godzinę 20 w galerii handlowej i postanowiliśmy podjąć wtedy decyzję co robić. Ogarnęło mnie podniecenie, a zarazem lęk. Byłem wtedy tak zajarany LSD, że z jednej strony nie chciałem pozwolić sobie przepuścić takiej okazji, z drugiej strony bałem się powtarzać kwas po tak krótkim czasie od ostatniego razu, ponadto czułem że tripowanie z kimś kogo praktycznie nie znam nie jest raczej dobrym pomysłem. Do końca wykładu myślałem już tylko o tym czy chcę dzisiaj odlecieć do innego świata, czy wolę jednak pozostać tutaj. Odnoszę wrażenie, że w głowie przeciętnego człowieka LSD-25 jawi się jako coś, co możnaby porównać do zobaczenia latającego spodka, czy przeżycia własnej śmierci. Tajemnica, którą jest owiane okazuje się zbyt wielką barierą dla wielu ludzi, stąd odrzucają myśl, by spróbować kiedykolwiek tej substancji. Drugą barierą jest lęk przed złą podróżą. Myśl o ryzyku odczuwania okropnych emocji po narkotykach powoduje, że wiele osób wręcz boi się o własne życie. Owszem, nie jest to bzdura wyssana z palca, bo przecież Bad-Trip może poryzać naszą psychikę, jednak szansa na to jest niewielka. Przecież złe podróże są nieodłączną częścią tripowania, tak jak każde doświadczenie psychodeliczne są przeżyciem którego nikt nie zapomni do końca swojego życia, i taka zła podróż niekiedy wnosi do naszego życia jeszcze więcej niż pozytywne doświadczenie. Zawsze gdy biorę psychodelik dopuszczam do siebie myśl, że może być nieciekawie, a gdy czuję że dzieje się coś złego poddaję się temu i płynę tam dokąd zabiera mnie substancja, bo na tym to polega. Rezygnować z tripowania z obawy o złą podróż to trochę tak, jakby nie pić alkoholu z obawy o zawroty głowy dzień po. Pomimo to, sądzę że jeśli ktoś nie ma ochoty próbować takich rzeczy to nie powinien tego robić i jest to najlepsza decyzja jaką może podjąć.
Spotykamy się w galerii handlowej około godziny 20. Po krótkiej wymianie zdań i mojej namowie decydujemy się schować ciasteczka na inną okazję, a dzisiaj zjeść po pół kartonika. Idziemy z D. do kibla, gdzie dostaję od niego swoją połóweczkę i kładę pod język. Kartonik nie ma smaku - to dobry znak, chyba na prawdę mamy do czynienia z LSD-25. Nie mam pojęcia jaką moc mógł mieć ten kartonik, ale porównując to jak się wtedy czułem stawiam na to, że cały zawierał jakieś 250-300 µg. W drodze do mojego mieszkania zatrzymujemy się na placu do treningu kalisteniki, gdzie robię na szybko zaplanowane na dzisiaj kilka serii na drążku, po czym udajemy się do sklepu kupić fajki. Dochodzi 21 gdy D. płaci za paczkę LM grubych klikanych, a ja stojąc przy wyjściu zaczynam się szeroko uśmiechać, gdyż czuję że to co zjedliśmy nie było pustym, oszukanym kartonikiem. Pomyślałem o moim pokoju, sprzęcie grającym i muzyce, którą zaraz włączę. Poczułem, iż pragnę w tym momencie muzyki jak niczego innego na świecie. W mojej głowie pojawiła się myśl, że jest to uczucie bardzo podobne do tęsknoty do ukochanej osoby, a chwilę w której wiedziałem, że będziemy w moim pokoju już za kilka minut mógłbym porównać do oczekiwania w hali lotniska na tę osobę, której samolot właście wylądował i dzielą was już tylko minuty od spotkania po trwającej kilka tygodni rozłące. Sklep od kamienicy, w której wynajmuję pokój dzieli zaledwie 5 minut drogi, więc już po chwili możemy uchylić okno, uraczyć się papierosem i muzyką. D. opowiada mi o Ecstasy, o tym jak cudownie się po nich czuje i śmiejąc się wyznaje że kocha piksy i koniecznie muszę też tego spróbować. Wtedy akurat nie miałem ochoty brnąć dalej w świat dragów, chciałem poznać LSD i zatrzymać się na nim kontynuując jednocześnie moją przygodę z Mary Jane, jednak niedługo potem również zakochałem się w MDMA. Bądźmy poważni, Emeczki nie da sie nie pokochać. Tymczasem rozmawiamy, opowiadamy sobie historie z naszego życia, rozpiera nas euforia i głupawkowaty humor. Leżymy obok siebie na łóżku, z głośników sączy się jakaś Psy-trancowa nuta, proponuję aby oprzeć nasze nogi o drzwi szafy, które absorbują bass przenikający powietrze w pokoju i przekazują bardzo miłe drgania na podeszwy naszych stóp. Cudowne uczucie. Jest około 21:30, zauważam że każdy jaśniejszy obiekt, na przykład monitor otoczony jest poświatą, która mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Nie rzuca się ona zbytnio w oczy, jednak gdy już ją zauważam spędzam kilka chwil podziwiając jej piękno. Palimy papierosa za papierosem słuchając Paktofonika - Powierzchnie tnące. Podkład muzyczny robi niesamowity klimat mroku, tajemnicy i surrealizmu. Chciałbym opisać to jak się wtedy czułem, jednak język, którym posługujemy się na codzień nie jest w stanie oddać owych emocji. Czułem się jakbym śnił, czas stanął w miejscu i nie istniało nic poza dźwiękami wypływającymi z głośników oraz smakiem dymu papierosowego w moich ustach.
Dochodzi 22, D. wyciąga z torby karton po torcie z Sowy, w którym ukrył ciasteczka. Oglądamy je i rozmawiamy o haszyszu, którym to podobne owe ciasteczka zostały wypełnione.
- Popatrz jakie piękne.. popatrzmy na nie chwilkę, ale ich nie ruszajmy, bo ja mam już mocno. No to smacznego! - Mówi D. i zjada całe ciastko.
Pojebało go. - Myślę i waham się chwilę, jednak dochodzę do wniosku, że jak sie bawić to się bawić i również pożeram całe ciastko. Przepyszne. Jego smak przypomina mi o pierwszym buchu trawki jaki wziąłem w życiu. Czuję jak marihuana rozchodzi się po całych moich ustach, oblepia zęby, które oblizuję delektując się smakiem. To było najpszyszniejsze ciastko w moim życiu, bez ściemy. Ciastka były cholernie mocne, sądzę że takim jednym najadłyby się z 3 osoby, a może nawet i 4 nie byłyby zawiedzione mocą ich działania. Skończyły się fajki, więc ubieramy się i wychodzimy do sklepu, patrząc na nasze czarne oczy w lustrze przy drzwiach wyjściowych. Wyglądają na prawdę zajebiście. W sklepie monopolowym udaje mi się wypełnić mega trudne zadanie kupienia paczki fajek i dwóch piw, po czym uciekamy z tego strasznego miejsca jak najszybciej i kierujemy się w stronę parku. Przed nami idzie młoda kobieta w butach na wysokiej szpilce. Stukanie jej obcasów niesie się po całej ulicy, a świat jakby zamiera i istnieje już tylko stuk, stuk, stuk... Uważam, iż stukanie obcasów jest jednym z najpiekniejszych dźwięków na świecie, zwłaszcza gdy szpileczki są na nogach pięknej, młodej kobiety. D. zaczyna gadać dziwne rzeczy, ja nic nie mówię i słucham. Mówi coś o tym, że wyglądam teraz jakbym szedł komuś wpierdolić, a w tej czapce to wyglądam jak człowiek ptak. Śmieję się, choć wizja bycia ogromnym ptakiem nieco mnie przeraża. Ja czuję się dobrze, ale w głowie D. coś chyba zaczyna się psuć, opowiada coś o jakimś menelu, który ląduje na ulicy i jedyne co ma z życia to flaszka wódki, potem o jakimś gościu który wciąga tak dużo że traci kontakt z rzeczywistością i stacza się na dno. Po każdej historii jakby budzi się i pyta mnie co on przed chwilą opowiadał, bo zapomniał a chciałby usłyszeć to jeszcze raz. Rosną moje obawy, ale jednocześnie nie wiem, czy powinienem zrobić coś by mu pomóc i przedewszystkim czy potrafię. Siadamy na ławce w parku i otwieramy piwo, jest już po 22 więc w tym momencie prawdopodobnie zaczął się peak. Brak poczucia czasu nadaje zwykłemu piwku na ławce w parku niesamowity klimat. Czuję się jakbym był zawieszony gdzieś pomięcy początkiem świata a jego końcem nie mogąc określić który mamy rok, więc aby nie zadręczać się stanem mojej niewiedzy biorę kolejny łyk piwa. Zauważam, że pod drzewami leży coś bardzo dziwnego. Zrywam sie na nogi i podchodzę bliżej. Czarne przedmioty poukładane w coś na kształt siatki wydają się unosić kilka centymetrów nad ziemią. Wygląda to na dzieło ludzkich rąk, bo jakby pociągnąć linie pomiędzy nimi to utworzyły by sieć identycznych kwadratów położonych obok siebie. Może to jakaś instalacja artystyczna? Przyglądam się dziwnemu tworowi kilka minut i dociera do mnie, ze patrzę na.. liście. Długie, wąskie, układajace się w fale, bo są już nieco uschnięte, ciemne liście drzewa pod którym leżą. Wyglądają trochę jak stado węży. To wizualizacje dają wrażenie, że są rozłożone nieprzypadkowo, geometrycznie, ale tak na prawdę to jesienne liście, które niebawem zaczną gnić. Niesamowite. Nieważne z jakiej perspektywy na nie spojrzę one cały czas tworzą unoszącą się nad ziemią siatkę! Mówię o tym D. na co on stwierdza, że liście połączone są liniami. Zaraz, zaraz.. co? Nagle również zaczynam zauważać połączenia między liśćmi! Wyglądają jak małe światełka, coś jak diody o wszystkich kolorach tęczy mieniących się i dających wrażenie połączeń pomiędzy czarnymi punktami. Patrzę na nie z zachwytem. Pomiędzy dużymi czarnymi liśćmi leżą małe, wielkości kciuka jasne listki pochodzące z innego drzewa. Teraz odbieram je jako świecące się punkty. Światła po liściach rozchodzą się niczym fale, zapalają się od strony prawej i powoli, płynnym ruchem przesuwają się wzdłuż alejki w lewą stronę, po czym po stronie prawej pojawia się nowa fala. Trochę jak magiczny las z filmu Avatar. Nie mogę oderwać wzroku od przedstawienia, które funduje mi mój mózg, tymczasem D. mówi do mnie, właśnie zobaczył nas z góry, oglądał nas chwilę jak siedzimy na ławce, po czym obudził się z powrotem w swoim ciele. Dodaje, że historia o menelu i ćpunie to jego wyobrażenie o tym jak może skończyć się jego życie. Opowiadając mi to, twierdzi że właśnie znów opuścił ciało i widzi jak rozmawiamy z góry, po czym nagle przerywa i mówi że znów siedzi na ławce i widzi świat z normalnej perspektywy. Przestraszyłem się, bo z mojej perspektywy brzmiało to jakby mój kumpel właśnie porządnie się poschizował. Lęk sprawił, że i ja zacząłem czuć się źle, w dodatku ciastko które zjadłem zaczęło działać i pojawiła się dobrze mi znana kannabinoidowa paranoja. Poczułem, że to nie zmierza w dobrym kierunku i nie umiałem wyrzucić tej myśli z głowy. Jednocześnie myślałem o tym, by pomóc D., zrobić coś by zatrzymać tę pętlę wychodzenia z ciała, na prawdę mi na tym zależało jednak poczułem się bezsilny i postanowiłem najpierw doprowadzić swoją psychikę do stanu sprzed kilkudziesięciu minut, gdy czułem się dobrze. Wstajemy i idziemy, a mi do głowy wpada bardzo głupi pomysł.
- Ej stary, bo ja trenowałem trochę kickboxing, kopnij mi lowkicka, chcę zobaczyć czy mam cały czas nogi odporne na uderzenia.
- Pojebało Cię? Nie będę Cię bił.
- No dawaj, chcę zobaczyć czy mnie będzie bolało.
- Nieee, to bez sensu, uspokój się.
- No zrób to!
- Okej.
Otrzymuję silne kopnięcie w lewe udo. Bardzo silne, wyglądające trochę jak prawdziwa bójka. Wkrada się dziwna atmosfera, przepraszamy się i wyjaśniamy sobie, że wcale nie chcemy się ze sobą bić i to był głupi żart. Ruszamy w stronę rynku, obserwuję fraktalne kształty które przybierają drzewa i liście na trawniku. Zatrzymuję się by popatrzeć na hologram śnieżynek i innych świątecznych wzorków, który rzuca projektor zawieszony nad chodnikiem. Ciastko działa już na prawdę mocno, jestem ostro naćpany, a wzory wyglądają przepięknie. Z transu wybudza mnie jednak mocne kopnięcie lądujące na moim udzie, które zahacza o moją dłoń wytrącajac mi papierosa spomiędzy palców.
- Co Ty odpierdalasz człowieku? - mówię do D. odwracając się.
- No przecież chciałeś bym Cię kopnął, no to kopie.
Jak sie później okazało D. wkręcił sobie, że mamy spinę i cały czas chcemy się pobić, zwłaszcza ja jestem wrogo nastawiony do niego, a on się tylko broni. Decyduję odsunąć się i nie szarpać się z nim, bo jedyne czego nam brakuje to być zauważonym przez policje i zostać zawiniętym na komisariat. Wtedy to w sumie moglibyśmy już od razu pędzić do psychiatryka.. Idziemy do sklepu w centrum, podczas drogi ja wciąż patrzę sie na mijające nas auta, na witryny sklepów które przykuwają moją uwagę i niesamowicie absorbują, a D. widząc to powtarza coś w stylu "Nie oglądaj się. To już przeszłość. To są światy których już nie ma i nigdy nie wrócą. Bądź tu i teraz! Patrz przed siebie". Boję się, chcę aby to już się skończyło, jednocześnie jestem już tak poschizowany że boję się powiedzieć cokolwiek, więc idę przed siebie i staram się patrzeć przed siebie, by do owych przemijających światów nie zaglądać.
Siedzimy pod sklepem monopolowym i palimy fajkę. Patrzę na kamienicę przede mną i po chwili wpatrywania się w jeden punkt budynek zaczyna przybliżać się do mnie. Jednocześnie wysotrzają się bardzo jego kolory, sprawia wrażenie namalowanego pastelami. Z sekundy na sekundę jego rozmiar zdaje się zmieniać, z wysokości około 15 metrów robi się po chwili 30, 45, 60.. Po chwili czuję się jakbym patrzył na góry. Spoglądam w inne miejsce i wracam do "normalności", po czym po kilku sekundach wszystko zaczyna się od nowa. Psychodela po THC przerosła w tym momencie LSD. Mam już dosyć, nie jestem w stanie opanować tej fazy i mówię, że idę do domu, bo stary rynek to nie miejsce na przeżywanie takiego stanu. Ruszamy w stronę mojego mieszkania, przez całą drogę trwającą około 10 minut nie odzywamy się do siebie ani słowem. Boimy się siebie nawzajem, jednak musimy iść razem, ponieważ D. zostawił u mnie swoją torbę. W pewnym momencie zaczynam biegnąć, mówiąc, że chciałbym być szybciej w domu, tak na prawdę raczej chodziło mi o to by uciec przed towarzyszem, bo jego obecność powodowała straszny dyskomfort i wpędzała mnie w okropną paranoję. Żegnamy się, D. zabiera swoją torbę i wychodzi. Słucham jeszcze przez chwilę muzyki, jednak odnoszę wrażenie że tekst piosenki opowiada o mnie i wyłączam, by nie słuchać tych strasznych słów. Jest około pierwszej w nocy, kładę się do łóżka, za zamkniętymi oczami widzę kwadratowe fraktale, leżę tak dłuższą chwilę po czym budzę się o 8 rano z potężnym zmuleniem spowodowanym przez marihuanę.
Z pewnością nie zapomnę tego do końca życia, uważam że to co się wydarzyło było skrajnie nieodpowiedzialne i głupie, jednak jednocześnie jest to jeden z najlepszych tripów mojego życia i dał mi to czego szukam w narkotykach - potężne odrealnienie.
- 7925 odsłon