psylocybe cubensis, czyli jak przeżyłem śmierć.
detale
raporty hajp
psylocybe cubensis, czyli jak przeżyłem śmierć.
podobne
Jestem po mojej pierwszej podróży. Wspomnę od razu, że na początku trip miał odbyć się w lesie, ale nie wypalił przez parę czynników. To nie ma znaczenia, natomiast wybór miejsca padł na dom kumpla.
Słowem wstępu: tego, co doświadczyłem przez 4h podróży, tak mocno skondensowanych odczuć wręcz szaleństwa, nie dostarczyła mi żadna inna substancja. Odkryłem też, że jestem bardzo podatny na psylocynę i psylocybinę, ponieważ przy pierwszych wejściach już czułem, że będzie ostro i było. Mój trip był bardzo kontrastowy - dobra/zła strona, ale o tym zaraz.
Przed godziną 20 wbiliśmy we 4 do kumpla na chatę, był z nami przyjaciel, którego znam od dziecka, miał pełnić rolę ogarniatora.
O 20.10 skonsumowaliśmy zmielone grzyby z jogurtem w dawce jakiej zamierzałem, czyli 2,4g. Jeden z nas postanowił, że weźmie trochę więcej (2,6g). Jako, że jedyny pierwszy raz brałem grzyby z naszej grupy, nie wiedziałem czego się spodziewać i towarzyszył temu pewien niepokój.
O 20.30 było już całkiem ciekawie. Wyostrzone maksymalnie kolory, dostrzeganie szczegółów, śmiech z byle czego, fascynacja naturą. Po jakimś czasie weszło już twardo. Kumpel, który zabrał z nas najwięcej nic nie czuł (weszło mu dopiero po 1h), natomiast ja z moim drugim kumplem nie mieliśmy pojęcia co jest pięć. Straszne otumanienie. Obraz falował, obrazy były w 3D. W liściach dostrzegałem twarze, kumpla zarost przemieszczał mi się na jego twarzy, albo jego oczy były całe czarne bez gałek. Moja łydka zmieniała kształty, powiększała się, stół stał się bardzo malutki, meble oddychały. Niebo było fioletowe. Najfajniejszy był kolor czerwony. Wszystko było fascynujące. Fraktale były przeemega. Jakieś wieże powstajace, kółeczka, wszystko lśniło. No trzeba przyznać, że halucynacje były cudowne. I tu skończyła się ta dobra faza.
Około 21 miałem już strasznie mocno, a zapowiadało się, że przecież będzie jeszcze mocniej. Moje myślenie i postrzeganie świata, rzeczywistości zmieniło się o 90 stopni. Starałem się coś mówić, co czuje, o czym myślę, ale nigdy w życiu to nie było takie trudne. Jedynie pytałem kumpli czy dużo mówię, albo próbowałem coś powiedzieć, ale w połowie zdania przerywałem słowami "to wszystko nie ma sensu" albo "to wszystko takie kruche". Chciałem im odzwierciedlić mój stan umysłu, ale to było tak trudne.
W pewnym momencie nie odczuwałem już nawet czasu. Zacząłem bać się o moich kumpli, że sobie coś zrobią, czułem się za nich odpowiedzialny. Bardzo nie chciałem, żeby chodzili na górę, chciałem czuć ich obecność cały czas przy sobie. Kiedy gdzieś chodzili, czułem wielkie przygnębienie, a nawet strach. Wtedy pojąłem ile znaczy dla mnie bliskość innych ludzi i jak bardzo są oni dla mnie ważni. Potem już halucynacje nie były takie wyraźne, ale prowadziłem ciężką walkę z sobą samym. Nigdy nie miałem tak zaburzonej pamięci, nawet nie pamiętałem co robiłem minutę temu. Przypomnienie sobie o tym było bardzo trudne.
Nadeszła mocna fala rozkmin i wtedy wiedziałem, że to już jest apogeum. Zatraciłem się strasznie w sobie samym. Myśli mnie strasznie dobijały. Grzybki w jednym momencie odebrały mi to, co tak naprawdę jest ważne w życiu. Nie czułem radości, podstawowych potrzeb, bałem się, że już nigdy nie będę się śmiał, że nie będę czuł smaku. Bardzo ciężko było mi cokolwiek mówić, jakby odebrano mi tą zdolność. Postanowiliśmy zapalić jointa, żeby trochę wyczillować, lecz zbytnio nie pomogło. Nadal moja faza składała się z trosk o choćby takie kuriozalne rzeczy jak spanie, że całkowicie już nigdy nie zasnę, albo że już nigdy nie nadejdzie dzień. Tak bardzo mi tego brakowało. Czułem się jakbym przeżył swoją śmierć. Teraz już wiem jak bardzo trzeba doceniać życie i to co mamy oraz jak bardzo kruche to wszystko dookoła jest.
Po 24 jeden z kumpli poszedł spać, bo był już strasznie wymęczony. Rano opowiadał, że w łóżku przeżywał straszne chwile, myślał, że odłączył się od ciała i miał problemy z zaśnięciem. Ja już trochę bardziej kontaktowałem, więc poszliśmy na stacje po hot dogi. Podczas drogi czułem się jak w wiecznej drodze. Czułem, że czas się zatracił i wszystko trwa wiecznie i zawsze już tak będzie. Po powrocie na chate usiedliśmy i rozmawialiśmy już w miarę normalnie. Wtedy stała się trochę dziwna rzecz. Kumpel powiedział o czym myśli i odziwo miałem dokładnie to samo w głowie. Jakbym wszedł do jego mózgu, nawet powtarzałem sobie, że przecież to niemożliwe. Myśleliśmy o tym, że całe nasze życie to tylko film który oglądaliśmy i było to bardzo dawno, jakby epoke temu, a teraz rozmawiamy i czas dzieje się tu i teraz, a nie liczy się tamto. Potęga grzybów potrafi dużo. Po jakimś czasie uznaliśmy, że idziemy spać, czułem, że muszę w końcu zasnąć, żeby nadszedł mój ukochany dzień.
Rano wstaliśmy strasznie wytargani, jakby ta podróż nas przemieliła i wypluła. Nauczyłem się bardzo dużo, odczułem jak bardzo ważne są te wartości których nie doceniamy. Trochę zrozumiałem na czym polegają psychodeliki. Ogółem czuję się bardzo dobrze, jakby wszystko ze mnie zeszło, to całe napięcie, lżej mi. Świetna terapia. Mój pierwszy raz był bardzo pouczający, trip był raczej ciężki, nie był zabawą. Miejcie dużo szacunku do grzybów i pamiętajcie że cały syf który w Was siedzi przyjdzie. Wszystko z rozsądkiem. Kochajcie życie.
- 15763 odsłony
Odpowiedzi
Edytowanie Twojego TRa bylo
Edytowanie Twojego TRa bylo prawdziwa przyjemnoscia. Tak rzadko mnie to spotyka. Szkoda, ze pierwszy raz mozna przezyc tylko raz. :) Moglabym sie wysilic, na opisanie tego, ale na pewno nie byloby to tak swieze, jak ten tekst powyzej. Bez transcendentalnego zadecia i dobrze. Mam nadzieje, ze bedziesz rozwazny. Nastepnym razem pospiewaj sobie, jak najda Cie przykre mysli - tak radzi papa McKenna. Chyba, ze lubisz je zglebiac, jak ja. Wtedy to juz lepiej miec przy sobie diazepam, hehe.