młotem psychodeli po stykach
detale
młotem psychodeli po stykach
podobne
50 mg 3-meo-pcp przyjęte donosowo przez dwie osoby w rozłożeniu na 3 dawki (w odstępach godzinnych). Ok. pół godziny po ostatniej dawce 3-meo-pcp przyjęte kartony z 2 mg 25b. Z początku 3-meo-pcp wydawało się wykazywać bardziej działanie relaksacyjne, aniżeli stricte dysocjacyjne. Błogostan i niedosyt nakłonił nas do dorzucenia 25b. Już po upływie pół godziny czuć było nadchodzący kataklizm, ale z uwagi na głębokie poczucie komfortu, przekonanie, że nastąpi coś kompletnie nieprzewidywalnego, nie niosło ze sobą lęku.
Nagle pojawiły się bardzo intensywne wizuale – wielowymiarowe fraktalne uwarstwienie i ożywienie wizji, stroboskopowe wirujące światło, tętniące energią. Poczucie nawiązania kontaktu z czymś z poza „tu i teraz”, dezorientacja czasowa i przestrzenna, wykręcanie wszystkich mięśni, w tym najbardziej zauważalnie - twarzoczaszki. Każdy moment był absolutnie zachwycający, a pozornie nieciekawe otoczenie przemieniło się w coś zapierającego dech w piersiach. Na peaku, ok. 3 godziny od zażycia 25b, jeden z użytkowników stopniowo dostał stanu psychozy. Zapowiadał go mocny ślinotok i szczękościsk przy poczuciu ospałości i ciężkości ciała. Z czasem wizuale wraz z turboprzestrzennym dźwiękiem narastały w postaci czegoś, co odbieraliśmy jako intruzje spoza rzeczywistości. Same wizuale przybierały wszelakie formy. Od runów, różnych dziwnych znaków, swastyk, po ułożone w całość fraktale. Wszystko nabierało tempa, wśród kolorów dominował przede wszystkim złoty, czerwony i pomarańczowy – choć i nie brakowało wcale reszty palety. Wszystko wirowało i pulsowało jednocześnie, jakby przebijając się przez warstwy świadomości oraz czasu. Halucynacje podlegały ciągłym wahaniom – początkowo w miarę czysty umysł kontrolował je w jakiś sposób – jednak z czasem napór psychodeli był nie do powstrzymania.
Wszystko przeobraziło się w jedną wielką zbieraninę scen halucynacyjnego filmu z widokiem trzeciej kamery, przy czym wszystko to odbijało się wewnątrz (nie-)przeszłości, (nie-)teraźniejszości i (nie-)przyszłości. Jak gdyby odbierało się sygnał z równoległego wymiaru, żyjąc innym życiem czy nie-życiem. Ten złoty odcień był wyjątkowo nieznośny, aż raził w oczy.
G: W końcu moje ja zniknęło do tego stopnia, że sam nie rozpoznawałem tego, kim jestem (pomimo świadomości tego kim jestem w świecie rzeczywistym). W jednej z wizji, gdy stałem na moście nad rzeką z drzewami wokół, najważniejsze wydawało się odnalezienie jakichś rzeczy-wartości. Tu zacząłem obsesyjnie powtarzać hasła takie jak krew, honor, światło, woda, czas i rzeczywistość. Wszystkie były w jakiś sposób połączone, umiałem odnaleźć w nich logiczną, a zarazem magiczną zbieżność (krew jest honorem, światło jest drogą, woda jest życiem, a czas rzeczywistością – czy coś w tym rodzaju, choć w owym czasie było to o wiele bardziej skomplikowane). Parokrotnie też powtórzyłem na głos, że zwariowałem.
Tak więc czas stracił swoją uprzywilejowaną pozycję, a wszystko przybrało postać swoistego „dnia świstaka” czy „niekończącej się opowieści”. Współtowarzysz, którego czasem udało mi się dojrzeć przybrał postać jakiegoś starego Indianina wyrwanego z jakiejś wojny partyzanckiej w Ameryce Południowej. Ponadto kształty wojen, zniszczeń i ponownych narodzin, przy na swój sposób orgazmicznych stanach, w których narastało podniecenie i całe to szaleństwo.
W trzy godziny od zażycia 25b resztki „ja” całkowicie zniknęły, wszystko przybrało postać już raz przeżytej fikcji, teatru, w którym już nic nie ma znaczenia. Popadałem w to coraz głębiej, widząc wiele obrazów i rzeczy, dostrzegając je i zaczynając w nie wierzyć. A to z tego powodu, że wydawały się one już raz przeżyte.
* * *
G. z obłąkanym krzykiem, który jak się później okazało był słyszalny w promieniu jakichś 100 metrów, wybiegł na ulice w samych gatkach (wkrótce zresztą ich też się pozbył, zresztą do tej pory leżą na chodniku :>), biegał po dzielnicy, rzucając się na samochody, co jakiś czas popadając w jakieś konwulsje i wymiotując na siebie. Dziwaczna gestykulacja i pokurwiona mimika. Po przyjechaniu karetki nadjechała też policja, pojawienie się której już wcześniej przewidział w swojej wizji. Co ciekawe, w całym tripie i wokół niego wiele było takich niby-wizjonerskich synchroniczności, np. dzień wcześniej G. przybił pinezkami do ściany zlepek pojedynczych słów wyciętych z gazet, w którego treści było m.in. coś o niesprowokowanym atakowaniu policji). Szczerząc zęby rzucił się z razu na maskę radiowozu i konsekwentnie wydzierał się jak szalony. Potem atakował policjantów i opierał się przed zakuciem w kajdanki, czego musiało się podjąć kilku z nich. W międzyczasie zebrał się tłum gapiów. Niektóre z wypowiedzi, które drugi z tripujących był w stanie uchwycić, przy mocno zaburzonych zdolnościach komunikacyjnych:
- Co się stało? – Ziomal wrzucił kwasa. - Witamy w Anglii.
- To jak on wrzucił tego kwasa? Jednego na język, pod oko i pod napleta?
- Nic się nie martw, zakują go i zamkną do jutra. Masz jeszcze ten dobry staffik? To wpadaj do mnie.
K: Nie zmienia to faktu, że część z osób obserwujących „widowisko” była raczej przerażona, niż rozbawiona. Mi osobiście też udzielił się strach, ale nie przejął nade mną kontroli, raczej zostałem wybity z nurtu własnego tripa i zmuszony do próby „ratowania” sytuacji, co stanowiło dla mnie niemałą trudność, jako że byłem cokolwiek sparaliżowany szokiem, nie wspominając już o tym jak mocno zmieniony miałem stan świadomości. Tak więc okoliczności dopisały, bo nigdy nie widziałem nikogo w takim stanie jak G. wówczas. Wydawało mi się, że wpadliśmy w pętlę czasoprzestrzenną i miałem wrażenie, że nigdy nie wydostaniemy się z pomieszczenia, w którym rzeczywistość doznała totalnej awarii. Jeszcze zanim G. wybiegł na ulicę, wyjmowałem mu z ręki nóż, ale dopiero gdy zaczął demolować kuchnię i następnie wrzeszczeć na progu drzwi wyjściowych, dotarło do mnie jak bardzo wesoła jest sytuacja. Jakimś cudem skończyło się bez mocnych obrażeń fizycznych, czy chociażby zarzutu napaści na policjanta. Miałem też obawę, że psychoza pozostawi trwałe szramy na psychice kamrata.
W trudnym do sprecyzowania momencie G. zerwał się film, odzyskał świadomość dopiero w celi, skrępowany kaftanem. Nie pamiętał, co się dokładnie stało, bo jego postrzeganie całkowicie przeszło w wizje, których finalna scena rozgrywała się w konstelacji gwiezdnej, w obecności trzech archetypowych starców.
K: W międzyczasie (just in time) wsparcia udzielił mi znajomy G., mieszkający tu przed laty. Uspokoił mnie nieco, no a przede wszystkim pozwolił mi choć trochę ściągnąć muzk na ziemię. Gdy wyszedł, jak się wydaje cokolwiek przestraszony moim spojrzeniem, byłem jednak ciągle daleki od odzyskania równowagi, ale powoli próbowałem ogarnąć na poły zdewastowane mieszkanie. Nie pomagały mi w tym intensywne halucynacje słuchowe i wzrokowe. Próbowałem zlokalizować coś w rodzaju podsłuchu. Zatrzymywałem się co chwila, sparaliżowany natłokiem psychodelicznych bodźców. Mieszkanie żyło i oddychało w sposób, w którym wyczuwałem nieokreśloną groźbę. Nie mogłem się oderwać od dźwięków sugerujących, że jestem wewnątrz nieznanego organizmu, jakby w pułapce, w sposób zarazem zdecydowanie odmienny od tego, co tylekroć pod wpływem psychodelików odbierałem jako ożywienie otoczenia. Zamiast zamknąć oczy, pozwalałem zamrozić spojrzenie emanującym z różnych powierzchni wielowymiarowym fraktalom, postrzeganie których kompletnie wyłączało racjonalne procesy myślowe. Teraz już jednak, choć z trudem, byłem się jednak w stanie oderwać, czy może po prostu psychodeliczny szturm na mózg zaczął słabnąć. Od tej pory czas leciał błyskawicznie i choć długo jeszcze nie mogłem zasnąć, burza miała już ucichnąć.
Nie mogę powiedzieć, że mój odbiór całego doświadczenia był należyty czy konstruktywny. Przeciwnie, za sprawą towarzysza przemieniło się w jedną wielką dekonstrukcję świata przyczynowo-skutkowego. Pomimo przesadzonej dawki negatywności, zamierzam wrócić do samego 25b-nbome i spróbować więcej wyciągnąć z następnego tripa z tą niesamowitą i nieprzewidywalną substancją.
…ponowne spotkanie z 25b-nbome, tym razem w ilości 1 miligrama, miało się okazać niemal równie fatalne w skutkach, tym razem dla mnie, ale to już inna opowieść. W każdym razie, mimo dwukrotnego sparzenia się, nie potrafię nabrać awersji do samego 25b; nie pozostaje mi nic innego jak przestrzec i zalecić daleko posuniętą ostrożność komukolwiek zainteresowanemu zapoznaniu się z tymże.
K. (nichtig) i
G. (Ariets) /23 lata
- 18826 odsłon
Odpowiedzi
Nbomy sa nieprzewidywalne,
Nbomy sa nieprzewidywalne, juz nie wspominajac o dysocjantach. Myslisz, ze 3 meo mialo decydujacy wplyw na psychoze Twojego przyjaciela? Jakies trwale zmiany w postrzeganiu? Raport bardzo do mnie trafil, niestandardowe doswiadczenie, bardzo dobrze oddane, piatka. ;)
haj fajf! 3meo było zbyt
haj fajf! 3meo było zbyt przyćmione aby odegrać taką rolę; co miało decydujący wpływ, tego nie wiem, ale doszedłem do wniosku, że po tym doświadczeniu kolega paradoksalnie jeszcze bardziej okopał się we własnym ego. Do mixu nie wrócę ( ; > ) ale same 3-meo jeszcze przerobię, choć pierwsza pewnie będzie methoxyketamina.
exterminate every rational thougth
Psychoza
Witam.
Ostatnio po wzięciu 25B-nBome miałem narastającą psychozę / panikę. Problemy z oddychaniem, silne stany lękowe, gorączka, ból mięśni. Miałem duże problemy z ustaleniem własnej osobowości (to było najgorsze). Byłem bliski szaleństwa :/ To było przy drugiej próbie z 25B.
Natomiast pierwszy raz był czymś pięknym.
Myślę, że ludzie powinni opisać czym neutralizować nBomy w przypadku przedawkowania. Rycie psychiki i odczuwanie silnego, nieokreślonego lęku jest czymś strasznym :/
Benzodiazepiny "neutralizją"
Benzodiazepiny "neutralizją" działanie NBOM'ów; stosuje się w praktyce klinicznej. Jest to wiedza powszechnie dostępna.