jedność kontra rodzielenie czyli relacja z pewnego tripu
detale
raporty luis cyphe
jedność kontra rodzielenie czyli relacja z pewnego tripu
podobne
Był piękny i gorący czerwcowy dzień, a ja od samego rana czułem, że będzie on niezwykły jako że zamierzałem zapodać niezwykłego miksa. Tak pięknej pogody szkoda było marnować na tripowanie w domu, a dzień wcześniej postanowiłem, że jeśli pogoda dopisze, to wybiore się pod namiot na polanę pod lasem( oddaloną ok 2 km od miasta, w którym mieszkam), więc jak zaplanowałem tak też uczyniłem.
Nie było jeszcze południa gdy dotarłem na miejsce, a już zdążyłem się nieźle upocić; po ok. kwadransie namiot już był postawiony a ja wpakowałem się do środka. Rozebrałem się do gaci i przystąpiłem do zarzucania. Najpierw 2 C-E: zaaplikowałem donosowo konkretną dawkę, po około 15 sekundach ból w nosie był juz nie do zniesienia, głębokie wciąganie powietrza( przez nos) przynosiło lekką ulgę. Śrubę( mocne pierdolnięcie) poczułem prawie że natychmiastowo i za to lubię 2 C-E ( a za ból nienawidzę); dziesięć minut później byłem już cały mokry od potu, a z początkowego „wstrząsu” zaczęła się wyłaniać fizyczna i umysłowa świadomość jedności z otoczeniem, odczucie rozwijącej się , lawirującej i przeszywającej mnie ekstazy.
W tym mniej więcej czasie zacząłem opróżniać worek z powojem popijając każdą porcję wodą, aż nic juz nie zostało. Następnie położyłem się na śpiworze i oczekiwałem rowoju wydzarzeń. Uczucie jedności, symbiotycznej unii nasilało się i zacząłem postrzegać to jako rodzaj „sieci” oplatającej mnie i to co na zewnątrz. Leżąc z zamkniętymi oczami z minuty na minutę zacząłem coraz bardziej zagłebiać się w siebie, a świadomość przeniosłem na odczucia fizyczne.Moje ciało zaczęła przeszywać coś jak energia elektryczna , a od pewnego momentu straciłem już zwyczajne postrzeganie ciała. Czułem się jakby śpiwór, a pod nim ziemia stały się moim ciałem, ciałem ciężkim i pulsującym, oddychającym i odczuwającym każdą swą cząsteczką. Wtedy pojawiły się mdłośći wywołane przede wszystkim powojem. Otworzyłem oczy i sięgnąłem po sreberko z ZIELONYM. Bardzo ciężko szło mi nabijanie kolejnych lufek, gdyż przytłaczające mnie bodźce ciągle odwracały moją uwagę od tego „zadania”.
Przypalenie osłabiło mdłości, choć nie poczułem prawie żadnego dodatkoweo kopa. Już podczas wcześniejszych tripów na 2 C-E zauważyłem, że wyższe jego dawki „tłumią” psychoaktywne właściwości zioła. Faza ciągle przybierała na sile dzięki synergicznym działaniu wszystkich dragów, aż nagle straciłem prawie zupełnie świadomość własnego „ja”. Można powiedzieć, że osiągnąłem za pomoca intoksykacji to co religie i praktyki duchowe Wschodu określają mianem samadhi, bądź satori – uniwersalną świadomość, gdzie podział między poznającym a poznawanym, podmiotem a przedmiotem zostaje zatarty. Towarzyszyły temu doświadczeniu wyraziste i spontaniczne, mieszające się ze sobą wizje archetypowe, a uczucie euforii doszło do tego stopnia, aż wszystko stało się jednym. „Widziałem” całą ludzkość i wszelkie życie jako przejaw ponadczasowej i pierwotnej zasady twórczej, kosmicznego, spontanicznego, inteligentnego umysłu, którego ludzie nazwali Bogiem, sprowadzając coś w istocie niewyrażalnego do śmiesznych antropomorfizacji. Dotarło do mnie, że świadomość ludzkiego ego „groźną halucynacją”, że tak naprawdę nie ma żadnego ego - jest to jedynie wymysł kulturowego podstawowego błędu w postrzeganiu rzeczywistości. Również cała moralność, dążenie do „dobra” i równość wszystkich ludzi leży w domenie umowy społecznej, a nie w domenie rzeczywistości. Jak pisał Alan Watts, człowiek nie jest „ego zamkniętym w worku ze skóry”. Doświadczenie przynosiło mnóstwo takich wglądów intelektualnych, jednak to bezpośredni stan umysłu był jego kwintesencją.
Błędem moim było jednak zbytnie „lgnięcie” do halucynacji, które z perspektywy czsasu uważam za rozpaczliwą próbę chwytania się przez ego jakichkolwiek elementów dobrze znanej rzeczywistości. W rezultacie utraciłem stan absolutnej jedności i zszedłem do „niższych światów” umysłu, które cechowały strach i ponowna świadmość rozdzielenia. Motywem przewodnim tych stanów stały się przywoływanie z pamięci sceny z filmu „Drabina Jakubowa”, które nabrały kosmicznego i podszytego paranoją znaczenia. Nie umiałem jeszcze w tym czasie „odpuścić sobie” i być obojętnym wobec natłoku halucynacji, co jest rzeczą najistotniejszą, aby jak najdłuzej utrzymać stan jedności. Momentami udawało mi się jeszcze odzyskiwać pierwotne światło, jednak ostatecznie „przegrałem walkę” z halucynacjami, które towarzyszyły mi do momentu słabnięcia fazy. Ostatecznie powróciłem do zwykłej rzeczywistości z uczuciem fizycznego i psychicznego wyczerpania, oraz nieodpartym przeświadczeniem, że oto powróciłem z podróży, która pokazała mi rzeczywistośc z innej perspektywy, że mapa to nie terytorium, a konwencjonalne „ja” jest tylko przeszkodą w przeżywaniu życia.
- 12068 odsłon
Odpowiedzi
jabadabadu
jabadabadu