przełom
detale
przełom
podobne
Z perspektywy czasu wiem, że to doświadczenie nie było najmocniejszym, jakie dane mi było przeżyć. Było jednak tytułowym przełomem, chwilą w której przeszedłem bezpowrotnie na drugą stronę, a życie zmieniło swój bieg. Było mi wtedy naprawdę trudno, mnogość problemów przytłaczała, a towarzyszące permanentne zmęczenie tylko potęgowało poczucie przygnębienia i marazmu. Wypisz wymaluj, depresja, choć nigdy nie zdiagnozowana przez specjalistów (od których stronię).
Ze względu na braki w doświadczeniu (albo zwykłą głupotę), nie dysponowałem materiałem do dalszych badań, dlatego też odstęp między tripami (tym z "Pierwszy raz z Grzybami" a obecnym) to niemal rok. Wydawało mi się, że sobie jakoś radzę, a życie toczy się swoim tempem, choć nie zawsze jest kolorowo. Prawdę mówiąc, kolorów dodawał mi tylko mój kilkuletni syn - bez niego życie kompletnie straciłoby sens dużo wcześniej.
Niemniej, w końcu się spiąłem i znów wyhodowałem dla siebie Sprzymierzeńców. Czułem wewnętrzną potrzebę ponownego spotkania, jakbym wiedział, że na jednym razie się nie może skończyć. Grzyby to nie panaceum, gdzie jedna dawka rozwiązuje wszystkie problemy, a kuracja kończy się po jednej sesji. Nie tędy droga, to tak nie działa. Proces musi trwać.
Wieczór, w którym przyjąłem 4.0 g suszonych był, jak każdy inny, z tym że tym razem byłem zupełnie sam. Czułem przeogromne zmęczenie, wahałem się do ostatniej chwili, czy to w ogóle dobry pomysł, ale nie było już odwrotu - tylko dzisiaj, tylko teraz mogłem sobie na to pozwolić. Zjadłem, popiłem sokiem i nie wiedziałem, co ze sobą w tym czasie zrobić. Włączyłem TV, był mecz Ligi Mistrzów, jednak nie miałem zbytnio ochoty się tym ekscytować. Niespodziewanie poczułem ogromną falę... smutku. Pomyślałem: "po co to robię? Na chuj mi to? Jestem cholernie zmęczony, a teraz dodatkowo na pewno nie zasnę! Jestem durniem, trzeba było skołować jakieś zielsko, to przynajmniej bym się nażarł jak świnia a potem poszedł spać!". Wzmagał się niewyobrażalny wkurw na siebie samego. Nasilał się z każdą chwilą, chodziłem niespokojny po schodach, zastanawiając się, co mam zrobić z tym fantem. Wpadłem nawet na pomysł, by wywołać wymioty, starym sposobem "dwa palce do gardła". Co ciekawe, nic nie wyszło, choć od zjedzenia minęło może 30 minut. Grzyby przyjęły się na dobre, a ja zrezygnowany położyłem się na podłodze na kocu, powtarzając sobie, że teraz to ja dopiero będę mieć przejebane.
"chcę po prostu odpocząć... po prostu zasnąć". Pod powiekami pojawiły się błyski i fraktale. Wciąż jak mantrę powtarzałem, że jestem tak bardzo zmęczony, tak bardzo wyczerpany i nikt mi nie może pomóc. Poczułem jednak niezwykle silną sugestię, bym zamknął oczy (choć sądziłem, że to tylko wzmoży wizuale i będzie mi jeszcze gorzej). Potem zacząłem się wiercić na kocu, w prawo, w lewo, aż znalazłem pozycję, w której dyskomfort zniknął. Coraz ciszej wypowiadałem słowa, poddając się nadchodzącemu ukojeniu. ODPUŚCIŁEM. Wizuale były miarowe, na pewno nie były męczące, by po jakimś czasie przekształcić się w pełnoprawne wizje. Znalazłem się w jakimś ogromnym miejscu, a w jego centralnej części ujrzałem obiekt, przypominający hybrydę kapelusza i meduzy. Falował delikatnie, mieniąc się wszelkimi kolorami. Przyszła do mojej głowy wtedy myśl, że to Matryca. Sedno wszystkiego, ale widziane z bardzo daleka. Następnie wizja "przybliżyła" mnie do tego obiektu, przez co widziałem, że wszystko dookoła składało się z miniaturowych drobin, jakby zarodników. Ja sam nim byłem, leżałem na "tafli wody" i wsłuchiwałem się w ich melodyjny gwar, przypominający nieco śpiew ptaków. Nagle wielka fala wezbrała i ze swojej lewej strony spostrzegłem, że "tafla" jest już w pozycji pionowej i szybko się do mnie zbliża, niczym tsunami zabierając mnie i resztę "zarodników" dalej. Cóż to było za uczucie!
Otworzyłem załzawione oczy przekonany, że oto wydarzyło się w moim życiu coś wyjątkowego. Miałem po raz pierwszy wrażenie wszechwiedzy i wszech zrozumienia. Smutek odszedł, a w jego miejsce nadeszło szczęście. Wpatrywałem się w sufit, klosze lamp oddychały (były niemal tak piękne, jak wspomniana wyżej Matryca), a ja nie mogłem wyjść z podziwu. Myśli płynęły jak po sznurku, byłem w stanie wielotorowo je przetwarzać, mając przy tym nadzieję, że ten stan już będzie trwać zawsze. Łączyłem terabajty danych, syntezowałem nowe myśli i uświadomiłem sobie, że do tej pory zmagałem się z uciskiem własnego ciała, którego wcześniej nie zauważałem. Teraz pierwszy raz mogłem oddychać na sto procent swoich możliwości, jakbym zdjął, czy może bardziej, rozerwał kaftan bezpieczeństwa, dotychczas krępujący moje ruchy. Pierwszy raz w życiu poczułem się naprawdę wolny.
Kompletnie zapomniałem o czasie, jaki upłynął od przyjęcia suszu. Czułem, że szczyt mam już za sobą, że to Ich czas, by się pożegnać. Nieco mnie to zmartwiło, nie chciałem tak szybko się z nimi rozstawać, ale wiedziałem też, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie. Zamknąłem oczy, widziałem fraktale gdzieś tam, wysoko. Oddalały się ode mnie, jak pociąg odjeżdżający z peronu, a ja byłem tym, który został sam na stacji. Chyba nawet im wtedy pomachałem, dziękując za wszystko. Kompletnie nie czułem zmęczenia, mimo późnej pory. Usiadłem przy oknie w zadumie nad własnym życiem. Miałem nieodpartą ochotę zobaczyć najbliższych, było to jednak w tej chwili niemożliwe. Nie jestem pewien, o której w końcu zasnąłem, wiem natomiast, że pierwszy raz od dawien dawna obudziłem się ze szczerym uśmiechem na ustach.
- 5028 odsłon
Odpowiedzi
Piękne, uleczalne
Piękne, uleczalne doświadczenie