mój najpiękniejszy kwaśny multi-trip.
detale
LSD - ten TR oraz 3 inne tripy plus kilka razy mikrodawkowanie.
DMT - raz.
SD - susz - trzy razy
SD - 10x - raz.
Grzyby - 1 raz oraz kilka razy mikrodawkowanie.
Kokaina - raz.
Mefedron - raz.
mój najpiękniejszy kwaśny multi-trip.
podobne
Opisane poniżej wydarzenia nie miały miejsca… przecież to zbyt piękne by było prawdziwe…
Żyłem wyjazdem od momentu, kiedy dowiedziałem się, że będę mógł się tam pojawić. Jednak przedostatnie dwa tygodnie to był istny mindfuck. Myślami byłem już na miejscu, wyobrażałem sobie okolice, ludzi i to co będziemy tam robić, jak będziemy wspólnie spędzać czas.
Wreszcie nadszedł ten magiczny dzień. Wsiadłem do samochodu, pojechałem po znajomych; Marka oraz M i ruszyliśmy w trasę do Nibylandii. Musiałem naprawdę dobrze skupić się za kółkiem, bo im bliżej byliśmy celu tym ja myślami wyprzedzałem trasę docierając już do punktu końcowego :D
Dojechaliśmy w końcu na miejsce. Co za widoki! Dookoła nas rozpościerały się gęste lasy przerywane co jakiś czas pięknymi łąkami i pastwiskami. Teren wymieszany był dolinami i pagórkami. Niedaleko nas można było zejść do malowniczego jeziora. Natomiast nasza cała grupa - kilkunastu osób - miała możliwość zamieszkać w urokliwych i stylowych domach. Po prostu miejsce idealne na kontakt z naturą, drugim człowiekiem oraz tripowanie.
Postanowiliśmy sobie, że pierwszy dzień naszego spotkania posłuży nam na zapoznanie się ze sobą, wymienienie doświadczeń i przemyśleń. Dnia następnego natomiast mieliśmy przeżyć wspólnego tripa…
Tak też się stało. W ten dzień nie przejadaliśmy się za bardzo, każdy pilnował diety. Było czuć ogólne podekscytowanie, coś przyjemnego, jakaś niezbadana energia wisiała w powietrzu. Ok. godziny 16.30 usiedliśmy w jednym z domów, każdy z uczestników przyjął swoją wybraną na ten dzień substancję. Były to głównie LSD, Grzybki oraz MDMA. Ja wziąłem 150ug LSD nasączonego na kartonik. Wyszliśmy z domku na zewnątrz i ulokowaliśmy się w pobliżu. Niektórzy na trawie na kocach, inni na hamakach, na ławkach i leżakach. Wszyscy byliśmy w miarę blisko siebie, prowadziliśmy rozmowy, słuchaliśmy muzykę i czekaliśmy na wejście substancji.
Już po ok 30 minutach można było zauważyć u niektórych pierwsze efekty. Ja zacząłem jak zwykle od wybuchów niekontrolowanego śmiechu. Ten był oczywiście potęgowany i powodowany też śmiechem innych uczestników spotkania. Czułem jak działanie kwasu ogarnia moje ciało, wiłem się na leżaku zarówno ze śmiechu jak i przez lekkie skurcze. Minęło kolejne 10-15 minut i moja percepcja wzrokowa zaczęła się zmieniać. Najpierw odnosiłem wrażenie, że teren dookoła mnie, staje się bardziej pochyły niż jest, potem doszły do tego wibracje i falowanie dosłownie wszystkiego. Mój wzrok się wyostrzył, byłem w stanie dojrzeć małe robaczki oddalone o kilka metrów ode mnie a te które były blisko, widziałem jakby przez lupę. Na twarzach i ciałach ludzi pojawiały się fioletowo zielone promienie energii, które to co jakiś czas ich oplatały. Niektóre twarze podlegały deformacjom i stawały się swoimi karykaturami, było to dosyć zabawne. Wreszcie drzewa na około zaczęły żyć, ich gałęzie rozrastały się, przybierając fantastyczne kształty. Widziałem w nich pyski stworów i zwierząt, podobnie jak wśród chmur. Całe niebo oprócz naturalnego błękitu żarzyło się złotą poświatą, co jakiś czas mrugającą żółtawymi promieniami. Leżałem wciąż na leżaku, nie chciałem na razie z niego wstawać. Czułem się bezpiecznie lekko oddalony od większych grup ludzi. Zewsząd docierały do mnie rozmowy przerywane głośnymi wybuchami śmiechu. Sporo osób komentowało zmieniającą się w ich głowach rzeczywistość tym samym dając sugestie innym. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, które jeszcze nie raz tutaj będę przywoływać. Niedaleko mnie na trawie, leżał Marek przeżywający swój najsilniejszy z dotychczasowych grzybowych tripów. Wymieniliśmy krótko doświadczenia, Marek podziwiał swoje cevy, uznał że nigdy nie miał takich po kwasie jak ma teraz na grzybkach. Parę osób przemieściło się i utworzyło większą grupkę niedaleko mnie, siadając pod osamotnionym drzewem na trawie przy hamakach. Ich rozmowy to była istna psychodelia, nie jestem w stanie za wiele powtórzyć, ale zaczęli zbierać „artefakty”. Siadając utworzyli krąg, do środka którego znosili różne przedmioty znalezione w pobliżu lub w domach. Nabrało to niesamowicie pierwotnego wyglądu, ale też wrażenia bliskości człowieka z naturą. Wreszcie i ja postanowiłem się ruszyć i dosiąść do grona. Po wstaniu z leżaka nie było mi łatwo utrzymać pionu. Cała okolica dosłownie żyła, na drzewach, na trawie, na ludziach jawiły mi się przemieszczające insekty. Trawiaste podłoże falowało i tętniło własnym życiem. Wreszcie usiadłem, ale jednak wciąż w lekkiej oddali od ludzi, również Marek się przemieścił. Usiedliśmy przy drewnianym stole w słońcu. Było bardzo przyjemnie chłonąć jego promienie, tym bardziej że po LSD zawsze robi mi się chłodniej. Dalej obserwowałem osoby w najbliższej okolicy i ich tripowanie. Grupka zaczęła podziwiać magiczne karty i obrazki na nich. Postanowiłem porozmyślać, jawiły mi się obrazy z mojego życia, z pracy, twarze znajomych i przyjaciół. Nie mogę podzielić się wszystkimi przemyśleniami, są bardzo osobiste. Mogę natomiast napisać, że spojrzałem na siebie jakby z perspektywy kogoś obok. Siedziałem tripując prawie samemu, nie odzywając się – no może poza drobnymi atakami śmiechu. Fakt, nie wszyscy przecież byli w grupie, parę osób również tripowało w samotności. Jednak ja doszedłem do wniosku, że raczej jestem taki na co dzień, ale o tym więcej w podsumowaniu. Usiadłem wreszcie wraz z grupką ludzi zbierających „artefakty” oraz magiczne karty. Wyglądało to naprawdę niesamowicie i tworzyło prehistoryczny, ale zarazem też czarodziejski klimat. Jednak dalej milczałem, po prostu obserwowałem czasem tylko się śmiejąc. Jedna z dziewcząt będąca pod wpływem MDMA wciągnęła N2O. Taka mieszanka spowodował niesamowity wybuch euforii, wręcz ją powaliło na trawę, gdzie pląsała się w ataku porywu błogości i ekstazy. Widziałem jakby łączyła się z podłożem i jednała z trawą, splątana do niej jaskrawymi wybuchami energii dokoła całego jej ciała. Po jakimś czasie wstałem, bo znowu poczułem chłód. Usiadłem na polance za hamakami, która cała była skąpana w promieniach słońca. Obok mnie dosiadł się a raczej położył na trawie Marek. W oddali kilku metrów, niedaleko nas, powoli zaczęli schodzić się inni. Kładli się brzuchami na trawie tworząc okrąg. W pewnym momencie chyba wszyscy razem ze mną osiągnęliśmy peak. Odczułem jak przez wszystkie osoby w pobliżu przechodzi potężna energia w postaci fali. Fala nie „oszczędziła” nikogo, miałem wrażenie, że dosłownie każdego z nas skłoniła do tego by usiąść czy położyć się na chwilę. Co to był za widok! Cała polana jaskrawiła się jasnozielonymi i złotymi kolorami. Sprawiała wrażenie znacznie większej przestrzeni niż byłą naprawdę. Dookoła rosła wysoka trawa a za nią wiły się drzewa, oczywiście pulsując i tworząc nowe rozgałęzienia i monstra. Po polanie między nami, co chwila przelatywały przeróżne insekty takie jak ważki, osy czy nawet szerszenie. Wydawały się znacznie większe niż były naprawdę, powodowało to wrażenie obcowania z innymi formami życia na innej planecie. Nie mogłem oderwać oczu od zastanego widoku. Mój podziw dla natury, jedności i siły wspólnoty oraz potęgi miłości do otaczającego świata i ludzi osiągnął potężny poziom. Kilka osób podchodziło do mnie i zagadywało, nie będę ukrywał, że miałem trudności z artykułowaniem w miarę sensownych odpowiedzi, ale tak to już na kwasie jest. Chociaż bardzo chciałem móc się jakoś dogadać to raczej nie sądzę, bym usatysfakcjonował moich rozmówców :D Wreszcie na polanie zostałem tylko ja, Marek i podróżniczka na MDMA. Niestety też niełatwo mi się komunikowało, aczkolwiek ciekawym było wymienienie doświadczeń. Brane przez nas substancje przecież bardzo się różnią, ponadto ta dziewczyna wzięła MDMA pierwszy raz w życiu. Jednak wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że okolica jest wręcz wymarzona a otaczający nas ludzie, to wspaniale dobrana grupa tworząca prawie że jeden organizm.
Słońce zaczęło wyraźnie zachodzić, postanowiliśmy, że udamy się do jednego z domów, z którego dobiegały głośne odgłosy pozostałych podróżników. Wejście do środka było niesamowitym i bardzo mocnym przeżyciem. Grała głośna transowa muzyka, ludzie gromko rozmawiali i śmiali się. Gdzieniegdzie tańczyli, ktoś leżał na podłodze, inny grupowo się przytulali i skakali. Wszystkie rzeczy dookoła, meble i naczynia sprawiały wrażenie porozrzucanych, połamanych i poniszczonych. Jeden wielki bałagan a wręcz totalny kataklizm. W pewnym momencie zostałem porwany do grupowego przytulenia, bardzo miłe, ale też dosyć zabawne uczucie. Miałem wrażenie, że rozpuściłem się a wręcz moje ciało zniknęło… a została tylko głowa będąca obserwatorem rzeczywistości. Niestety „siła” bałaganu przewyższyła nad emocjami i musiałem po prostu na chwilę odpocząć i gdzieś spocząć. Udałem się na taras i usiadłem na krześle. Było tutaj parę osób i prowadziło głośne dyskusje przerywane śmiechem. Skupiłem się na przyrodzie widzianej teraz trochę z góry. Obraz falował, drzewa niczym postacie z trylogii Tolkiena, żyły swoim życiem i jakby komunikowały się ze sobą gestami i przepływami energii. Trochę uspokoiłem myśli, chociaż bałagan jeszcze gdzieś majaczył w głowie – co teraz, będzie trzeba odkupić masę sprzętu i rzeczy?! W pewnym momencie skupiłem się na rozmowie towarzyszy. Jedna z osób próbowała nakierować tripa innego podróżnika, trochę wystraszonego, na lepszą drogę. Zdarzyła się niesamowita rzecz – muzyka psy transowa nabierała na sile, zbliżał się drop. Dźwięki coraz bardziej świdrowały przestrzeń, głośno dyskutujący człowiek poruszał ręką nakreślając w powietrzu spirale do rytmu muzyki. Mówił, że wszystko co złe albo wręcz cały trip zaraz się skończy, tu i teraz nastąpi finisz wszelakich doświadczeń. Skończył zdanie w momencie, gdy muzyka osiągnęła apogeum a jego wirująca ręka się zatrzymała… i w tej chwili wszystkie wizualizacje, zmiana percepcji i kolorów w moich oczach ustąpiły! Tak jakby faktycznie trip zakończył się w ciągu jednej sekundy. Przeżyłem szok, cóż za potężna siła sugestii i moc jej chłonięcia przez umysł przesiąknięty kwasem! Trwało to przez kilka chwil i zaraz mój kwaśny trip wrócił na właściwe tory. Ruszyłem z miejsca i wróciłem do domku. Przysiadłem się na krześle przy kanapie, w pobliżu stało pianino. Obserwowałem ludzi i otaczającą mnie rzeczywistość, muzyka ucichła. Głośnik i połączenie z internetem już od jakiegoś czasu sprawiały nam kłopot, nie zawsze działał poprawnie. Gdy skupiłem się na otoczeniu dotarło do mnie, że nic nie jest zniszczone, wszystkie meble stoją na swoim miejscu. Ludzie naokoło byli bardziej spokojni, większość spoczęła na kanapach i krzesłach. Poprosiłem jedną z osób, by zagrała High Hopes Pink Floydów na pianinie – wiedziałem, że potrafi grać ten utwór. Gdy rozległy się pierwsze dźwięki większość z nas ogarnęła ekstaza, niektórzy aż jęknęli z zachwytu. Brzmienie muzyki z całkiem dobrego głośnika było ok, ale to co wyczynia z percepcją prawdziwy instrument jest nie do opisania. W dodatku ten jakże piękny i charakterystyczny utwór, to było niesamowite, dźwięki ogarniały całe moje ciało i rozchodziły się prawie że zauważalne po pomieszczeniu. W tym momencie miałem ustawiony humor i wszystkie możliwe troski oraz złe emocje w ułamku sekundy przeminęły. Muzyka od zawsze działa na mnie terapeutycznie, praktycznie nie ma dnia bym nie miał słuchawek na uszach. Potem jeszcze trochę pograł inny bardziej doświadczony pianista, rozpływałem się w granych przez niego dźwiękach. Jeszcze przez pewien czas siedziałem na krześle i obserwowałem otoczenie. Podziwialiśmy ruszające się postacie i widoki na obrazach czy też w książkach znalezionych w pokoju. Jeden z podróżników zaczął czytać tekst z albumu przyrodniczego a wszyscy niczym dzieci słuchające bajki na dobranoc skupiliśmy się na jego głosie. Poczułem niesamowicie rodzinny i ciepły klimat nas otaczający. Po jakimś czasie przeniosłem się na kanapę i zatopiłem w jej miękkim materiale. Udało się odpalić głośnik, z którego sączyła się muzyka psy transowa. Parę osób zaczęło tańczyć. Na chwilę do nich dołączyłem, ale mój trip nie miał już takiej siły żebym całkowicie scalił się z dźwiękiem (co kiedyś udało mi się uzyskać na peaku na innym kwaśnym tripie). Dosyć szybko poczułem ociężałość w nogach i wolałem usiąść. Podziwiałem natomiast tańczącą dziewczynę w barwnym i bajkowym stroju. Ten widok miał niebywałą moc, było w tym coś zarówno magicznego jak i transowego. Po pewnym czasie zdecydowałem się wyjść z domku i wrócić na miejsce początku tripa. Przebywało tam już kilka osób wokół rozpalonego ogniska. Słońce zaszło chociaż niebo jeszcze nie wszędzie było całkowicie ciemne, ale zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Dosiadłem się do osób przy ognisku, czerpałem przyjemność ze słuchania ich opowieści oraz przyjemnego ciepła ognia. Wizualizacje były już bardzo słabe chociaż wciąż występowały, kiedy tylko dłużej skupiałem się na jakimś jednym miejscu. Po czasie znowu powróciłem do domku i ulokowałem się z grupą ludzi siedzących na kanapach i krzesłach. Zapaliłem kilka buchów MJ – właściwie to nigdy wcześniej po kwasie nie miałem takiej okazji albo nie chciałem. Okazało się to bardzo przyjemnym uczuciem. Wprawdzie wizualizacje przy otwartych oczach nie powróciły, tak lekko wzmocniły się te przy zamkniętych. Ponadto co jakiś czas wybuchałem śmiechem co w tej sytuacji było potęgowane też atakami śmiechu innych. Co jakiś czas wszyscy milknęliśmy i jakby trochę nieświadomie współzawodniczyliśmy o to kto pierwszy się zaśmieje by zaraz za nim potoczyła się fala radości pozostałych. Poza tym dźwięki z głośnika stały się ponownie bardziej „odczuwalne” i powodowały wręcz przyjemne mrowienie na karku. Dostałem też małego kopa energetycznego, trochę pobujałem się na krześle w rytm muzyki.
Po ok godzinie wyszedłem znowu na zewnątrz by ujrzeć piękny widok. Słońce zaczęło już wschodzić! Niebo ponownie robiło się jasne a zaraz za ogniskiem rozprzestrzeniał się widok na gęsty las położony w głębokiej dolinie. Drzewa były skąpane w bardzo gęstej mgle, z której wystawały tylko ich czubki. Podobny widok widziałem na żywo wcześniej tylko raz, wiele lat temu. Nie mogłem wyjść z podziwu i aż głośno krzyknąłem z zachwytu. Ten obraz zapamiętam na bardzo długo. Jeszcze chwilę posiedziałem przy ognisku z dwoma innymi podróżnikami po czym udałem się do mojego domku by oddać się objęciom Morfeusza. Pierwszy raz też udało mi się tak szybko zasnąć po przygodzie z LSD. W trakcie wcześniejszych doświadczeń zazwyczaj trochę się z tym męczyłem, ponieważ przeszkadzały mi wizualizacje przy zamkniętych oczach. Teraz prawie już ich nie odczuwałem, byłem porządnie dotleniony, ale też już trochę zmęczony, aczkolwiek pełen radości i szczęśliwy po tak bogatym tripie.
Podsumowując było to zdecydowanie moje najlepsze doświadczenie na LSD. Tak obfitych wizualizacji wcześniej nie miałem i nie były nigdy też aż tak piękne i zachwycające. Nigdy nie miałem też okazji tripować w tym samym czasie z większą ilością ludzi. Pierwszy raz przeżyłem coś tak niebywałego a emocje i wrażenia jakie temu towarzyszyły są prawie, że niemożliwe do opisania. Każdy dzielił się swoją energią i sugestią, wszyscy w pewnym stopniu byliśmy zjednoczeni ogromną falą miłości i uwielbienia natury. Nie zabrakło przemyśleń, doszedłem do wniosku, że nie zawsze jest mi łatwo odezwać się, przemóc by kogoś poznać a mimo to lubię czuć obecność innych ludzi w pobliżu. Po prostu potrzebuję czasem więcej czasu na to by się otworzyć. W ogóle lubię nasz gatunek, uwielbiam też obserwować i analizować nasze zachowania. Niestety zaraz na drugi dzień po tripie nie zmieniłem się za bardzo. Chociaż jestem pewien, że teraz z perspektywy czasu, po jeszcze kilku przemyśleniach, zmiana jest bardzo realna. Po tym doświadczeniu czuję się zmotywowany.
- 6552 odsłony