kwaśna rzeczywistość ludzi epoki kamienia łupanego.
detale
Marihuana
raporty psychonaut4
- dzień typowego marychłanisty
- Trzeźwienie dla opornych, czyli urodzinowe grzanie gówna.
- jestem umęczonym odkupicielem waszych grzechów.
- W inny świat po trawie
- dragidragidragidragole!
- Groza i euforia czyli oxo i candyflip.
- O zdekszonych szafach, bananie i śmierci...
- Zdekszonymi ruchami wspiąłem się na szafe słuchając wibracji
- Kwaśna rzeczywistość ludzi epoki kamienia łupanego.
- Wyprawa we fraktalne odmęty czyli remedium na kaca
kwaśna rzeczywistość ludzi epoki kamienia łupanego.
podobne
Do skosztowania pierwszy raz tej substancji przygotowywałem się ponad miesąc, gdy już dotarła uznałem że nie ma sensu tracić więcej czasu i spróbuję nowy zakup w nadchodzący weekend - dlatego umówiłem się z kumplem na niedziele, na rano, jednak niestety pogoda pokazała mi marynarski gest gdyż był wówczas styczeń, na szczęście na następny dzień pogoda dopisywała co zaskutkowało kartonem w gębie.
Do wyjścia gotowy byłem już o godzinie 08:30 kiedy to nastrój miałem wręcz idealny, nie marnując czasu wyruszyłem pośpiesznie do sklepu a z niego do lasu, kartonik zjadłem oczywiście po drodzę o godz. 9:00 pół godziny później byłem już w lesie, nie doświadczyłem żadnych efektów - nie licząc narastającej euforii, zacząłem na siłę doszukiwać się zmian percepcji jednak nadala nic, co mnie trochę zmartwiło, tak samo jak to że byłem sam w lesie a ja pierwszy raz próbuję przygód z kwasem, myśl ta szybko poszła w niepamięć - zajęty już byłem rozpalaniem ogniska - robiłem to gdy już mi się udzielał kwas (godz 10:00) dlatego wychodziło mi to nieudolnie, po kilku minutach moja żałosna próba zrobienia ogniska się powiodła, lecz nadal zmuszony byłem polować na patyki i inne cenne rzeczy - robiłem to z niesłychaną radością, tak wielką jakbym zbierał banknoty a nie patyki, nie wiedząc czemu zajęcie te mnie bardzo pochłonęło i nazbierałem aż za dużą ilość drewna, widząć abstrakcyjność sytuacji wybuchłem śmiechem, w lesie zrobiło się niesamowicie pięknie, o godz. ~10:15 doświadczyłem już subtelnych zmian percepcji, czułem jakby to wyostrzyły mi się zmysły, obserwowanie lasu było bardzo przyjemne, rozpierała mnie ogromna euforia psycho-fizyczna - czego się w ogóle nie spodziewałem, ta euforia była na bardzo dużym poziomie, każdy wdech powodował milutką falę ciepła, nie spodziewałem się że zadziała na mnie ta substancja w taki sposób, spodziewałem się bardziej zmian wizualnych i głębokich przemyśleń, zamiast tego czułem się na możliwie najwyższym poziomie przyjemności, gdy kwas pompował obrzydliwie wielkie ilości serotoniny uznałem że warto posłuchać muzyki i tutaj bez odrobiny wątpliwości - nigdy w życiu nie słuchało mi się tak dobrze muzyki, ani po grzybkach ani po trawie, muzyka jeszcze bardziej podbiła hedonistyczny charakter tripa, z ciekawości zamknąłem oczy i doszukiwałem się geometrycznych wzorów, zdziwiłem się ponieważ nic takiego nie wystąpiło, uznałem że to nic bo i tak trip lepszy być już nie może - a to dopiero początek, postanowiłem zadzwonić po kumpla, który to miał mi towarzyszyć dzień przed w nie udanym wypadzie, cieszyłem się jak dziecko kiedy to okazało się że jednak przyjdzie, nie tracąc czasu na sprawy drugorzędne wróciłem do czerpania przyjemności z obecnego stanu, dotarło do mnie że muzyka na trzeźwo jest jedynie w 0.01% tak dobra jak po kwasie, ambient którego słuchałem idealnie skomponował się z obecnym stanem i otoczeniem, najbardziej wszedł mi tenże utwór: https://www.youtube.com/watch?v=M5aTy5KqbY8 słuchając go byłem groteskowo rozwalony obok drzewa i zarazem oparty o nie, zrozumiałem że lepiej być nie może.
kumpel był prawie na miejscu o godzinie 11:00 prawie - ponieważ nie miał zielonego pojęcia gdzie dokładnie jestem, gdy zadzwonił okazało się iż kwas negatywnie zaskutkował na kontakt z innymi ludźmi, czułem jakby dziwną blokadę która nie pozwalała mi ułożyć zdania bez jąkania, było to dla mnie dziwne ponieważ czułem sporą klarowność umysłu, do kumpla musiałem przejść jakieś 300 metrów, przyroda była bardzo interesująca, po drodze z paskudnym uśmiechem od ucha do ucha dotykałem wszelkich rodzajów i form fauny, kontemplację oczywiście musieli mi przerwać spacerowicze, co była trochę kłopotliwe ponieważ mimo prób, wręcz walk to ogromny uśmiech nie schodził mi z twarzy, pomyślałem że no trudno najwyżej wyszedłem na skwaszonego naćpołka, droga do kumpla była trudna ponieważ co chwilę się zatrzymywałem na oglądanie cudów matki natury i dodatkowo chodzenie było dziwaczne w tym stanie, jednak udało mi się dotrzec do kumpla który był bardzo zdziwiony gdyż myślał że tarzam się nago po ziemi i się wydzieram po spróbowaniu kwasa albo że stałem się jednością z rozpalonym ogniskiem, satysfakcjonowało mnie to że był w błędzie, chciałem objaśnić mu w jakim bajecznym stanie jestem ale było to niestety niemożliwe ponieważ cały czas się śmiałem, próbowałem się zmusić do nie śmiania się ale próby te kończyły się jeszcze głośniejszym śmiechem, poddałem się w wyjaśnianiu kumplowi jak dobrze jest zacząć tydzień od kwasa gdyż oczywiście nie mogłem a on zapewne rozumiał jak dobrze spędzam czas.
11:30-16:00 Po kilku nieudanych i udanych próbach wyjaśniania błogostanu dotarliśmy na miejsce, oczywiście musiałem znów zająć się ogniskiem, kumpel na miejscu raczył się trawką a ja szukałem drewna podśmiechując, postanowiłem spróbować żelek owocowych, zmysł smaku również został spotęgowany do granic możliwości, niestety zmysł zapachu też, ponieważ kumpel wymachiwał roztopionym żelkiem przede mną, co nie należało do milszych momentów tripa, z czasem mój kumpel zbakał się kompletnie, okazało się iż musi pilnie wysłać maila w sprawie pracy, zbierał się do tego przez ponad godzinę, po prostu w tym stanie było to dla niego najwyraźniej za trudne, zapomniał on że jestem pod wpływem niewidzialniej ręki Alberta Hofmanna i mówił mi o rzeczach o których nie wypada mówić osobie nakwaszonej, ciągłe dbadnie o ognisko stało nie męczące, żartowaliśmy mówiąc że jest to po prostu walka o przetrwanie - zbierasz patyki do ognia cały dzień a jak nie to zginiesz z zimna, co niestety było prawdą ponieważ zrobiło się dużo zimniej i dbanie o ognisko stało się rzeczą pierwszorzędną, doszło do tego iż musiałem zwalić całe drzewo które okazało się być martwe jak sporo innych, dzięki czemu mieliśmy chociaż co palić, doszło do tego iż musiałem podnosić konary drzew jak i same drzewka i rąbać je o wystający pień, z tripa zrobiła się monotonia ludzi epoki kamienia łupanego, byliśmy dokładnie jak istoty z tamtej epoki, oboje byliśmy pozbawieni cech typowo ludzkich, przypominaliśmy raczej małpokształtne biomasy naszym zachowaniem - ja z powodu kwasa nie mogłem się oczywiście wysłowić - tylko reagować najpierwotniejszą reakcją - śmiechem, dodatkowo ciągłe kolekcjonowanie drewna nadało dziwnego klimatu, robiąc drewno wybuchaliśmy ciągłym śmiechem, uderzenia drewna o pień przypominały werbel bez naciągu, kumpel przerwał mi zabawę i pokazał zdjęcie zwierzęcia którego jeszcze nie widziałem, mianowicie suhaka stepowego, byłem już święcie przekonany o tym że nie żyjemy już we współczesności i że suhak za kilka chwil przybiegnie się z nami gorąco przywitać, las na domiar zrobił się potwornie szary, nie było już w ogóle ładnie, z pięknego lasu została ociekająca łojem chujowizna z czasów starych epok kiedy to ludzie wykonywali te same czynności co ja, nie zwracając uwagę na brzydotę lasu dbałem nadal o ognisko, kumpel od początku się opierdalał mówiąc krótko i kolokwialnie i jedynie mi kibicował i komplementował jakie to fajne i przyjemne są ogniska, w pewnym momencie zadzwoniła moja dziewczyna pytając gdzie jestem, na to dość dobre pytanie które mnie zastanawiało nie byłem w stanie odpowiedzieć z sensem, chyba zrozumiała że rzeczywistość jest dla mnie snem tego dnia i popisowo rozłączyła się kiedy to chciałem wyspowiadać się z obecnej sytuacji, co mnie bardzo zmartwiło, nie włączenie trybu samolotowego okazało się fatalnym błędem w tym stanie, od tego momentu trip idzie w tą złą stronę, dlatego dalsza część ogniska to była dziwaczna zamuła, którą potęgował surowy klimat lasu, zgodnie z tym jak żyli ludzie czasu paleolitu, jedyną rozrywką stało się dla mnie puste gapienie się w ogień, kumpel w odrobinę lepszej kondycji kontynuował temat o tym jak ludzie kiedyś chujowo żyli skoro jedynym celem w życiu był po prostu ogień, pokarm i samica małpokształtna, zgadzałem się w pełni z jego teoriami, wypominając kto chodził po drewno, trip zaczął być już męczący, pomyślałem że wypicie dwóch piw odrobinę zbije tripa - niestety tak się nie stało. Nad ogniem staliśmy do 16, las budował już dziwne wrażenie, miałem silne wrażenie iż w lesie jest bałagan (?) po prostu nagle cholernie zaczęło mnie to frustrować jakie wszystko jest tam chaotyczne, trip szedł już w stronę bt a dwójka troglodytów uznała że czas opuścić ciepłe miejsce na rzecz innej podstawowej wartości - pokarmu.
o ~16:15 wkońcu opuściliśmy paskudny las, kumpel uznał że chcę iść do pierogarni, przystałem na jego warunki ponieważ pójście w tym stanie do domu wiązało się z niewygodnymi pytaniami na które nie byłem w stanie odpowiadać, idąc przez miasto czułem ogromne wyobcowanie, przestałem czuć się jak małpolud ale zacząłem czuć się jak astronauta na dziwacznej planecie zamieszkałej przez prymitywne istoty, prymityw i obcość dostrzegałem wszędzie, w ludziach, architekturze czy też w naturze, wszystko stało się chaotyczne, bez celowe, marsz w stronę pierogarni przerwał na nagły widok wózka inwalidzkiego na którym było dziecko bodajże chore na MPD które wydało dziwaczny z siebie dźwięk, taki widok w tym stanie jeszcze bardziej pogorszył tripa, gdy już dotarliśmy do pierogarni było ciemno, kumpel na silnym gastro zaczął łapczywie jeść podane obrzydlistwo, nawet jedzenie w tym stanie mnie odpychało, widok w restauracji był godny zfilmowania, dookoła mnie siedzieli ludzie których celem było oczywiście spożycie kilku pierogów, dopadały mnie kwaśne subiektywne refleksje, człowiek na przeciw mnie który był dorosłym mężczyzną wyglądał jak połączenie świni oraz małpy - co chwilę wybuchał śmiechem do telefonu, męczyło mnie już bardzo otoczenie, kumpel jak inni ludzie nie śpieszyli się w uzupełnianiu treści żołądkowo jelitowych, kwas wprawił mnie w wizje świata bardzo prymitywnego i obcego, gdy już wyszliśmy uznaliśmy że dalsze chodzenie po mieście nie ma sensu i czas wracać, oglądając miasto z nadal bardzo odmienną świadomością, dostrzegałem nadal wszędzie bezsens, gubiłem się w filozoficznym myślach, próbowałem zrozumieć stan w którym się znajdowałem, kumpel nie męczył mnie pytaniami, po mojej minie znał odpowiedź chyba na każde pytanie dotyczące mojej reszty dnia, z dumą jednak przyznawał że 1p-LSD jest jednak be, tłumaczyłem mu że mój stan to skutek złego przygotowania, trzymał się jednak swojej opini, jednak prawdziwą lekcje dostałem dopiero o 17:30 kiedy to byłem już w domu, pierwsze co zrobiłem to poszedłem się położyć i walczyłem z obecnym stanem ponieważ stan mój podchodził pod BT, nagle dopadły mnie bardzo silne przemyślenia osobiste, na temat mnie, miałem wrażenie jakby kwas wskazywał mi moje najpodlejsze cechy charakteru, moje najgorsze decyzje i działania, miałem wrażenie jakby stan psychozy był po prostu karą, próbowałem siebie uspokoić, wmawiałem sobie że zaraz wróci mi moja świadomość i że to oczywiste że mi tak nie zostanie, próbowałem zająć się słuchaniem muzyki ale stan był tak intensywny że muzyka była gdzieś w tle, a kiedy chciałem włączyć film, to nie mogłem w ogóle skupić się na wątku, gdy patrzyłem na ekran to pojawiały się delikatne wzory, nic nie pomagało mi choć trochę ignorować obecny stan, o 21:00 poczułem nieopisaną ulgę ponieważ wszystkie nieprzyjemne efekty odpuściły, mimo doświadczenia BT nie żałuję spróbowania, była to dla mnie osobista lekcja z której dużo wyniosłem a do samej substancji mam więcej pokory
- 11162 odsłony
Odpowiedzi
Ciekawe przeżycie opisałeś,
Ciekawe przeżycie opisałeś, ja nigdy. Ja nigdy nie próbowałem LSD, ale nigdy nie spodziewałbym się euforii
"Naucz mnie panie móc osiągnać to samo bez destrukcyjnego wpływu niezbadanych substancji" "Boję się jednak, że jesli się tego nauczę to ja będę tym do którego w tym momencie kieruję tą prośbę..."