zbieg dziwnych okoliczności z kwasem w tle
detale
raporty młody cruben
zbieg dziwnych okoliczności z kwasem w tle
podobne
. Cześć, opisze tu mój trip raport po tej pochodnej kwasu, bo sądzę że był całkiem ciekawy i mocno zapadł mi w pamięci . Dawka to tylko jeden karton 100ug ale s&s-miażdżące. Byłem z moim przyjacielem F na totalnym zadupiu , tylko wielki las, jeziorko i kilometr dalej mała wioska( Tak pólnocno wschodnia Polska ) . Rozbiliśmy z F i kilkoma znajomymi biwak w lesie nad jeziorem. Jak to już było wcześniej zaplanowanie, ja i F chcieliśmy wziąć te 2 kartony 1p lsd, które mi zostały sprzed wakacji. W końcu się zdecydowaliśmy ale był tylko jeden kłopot, nasi znajomi nie akceptowali i nie znali nic poza etanolem i zielonym. Zaplanowaliśmy więc ucieczkę w nocy by potem udać się na wycieczkę.
Kartony pod językami mieliśmy już o 22:30/23:00. Zaszliśmy jeszcze do znajomych którzy biesiadowali przy gorzale i jadle dookoła ogniska. Oznajmiliśmy, że pora na nas bo jesteśmy bardzo zmęczeni tym zarywaniem nocy i dziś musimy się porządnie wyspać. Nikt nic nie powiedział oprócz dobranoc. Zajebiście. Wróciliśmy do namiotu i poczekaliśmy jeszcze około pół godziny. Pierwsze efekty zaczęły się nam udzielać to też zdecydowaliśmy się wymknąć. Bez problemu niczym skrytobójcy wykradliśmy się poza gorącą strefę. To było tak nieprawdopodobne że albo kwas dał nam moc niewidzialności, albo reszta była już mocno zamroczona alkoholem.
Ruszyliśmy więc leśną drogą, było bardzo ciemno nawet mimo to, że za dzień dwa księżyc miał być w pełni. Kiedy wyszliśmy z wielkiego lasu na pola uprawne wraz z F oniemieliśmy z wrażenia. Księżyc był wielki i pomarańczowy, sierpniowe niebo pełne gwiazd i konstelacji, a lsd już nabierało odpowiedniej prędkości. Postaliśmy jeszcze chwilę, by się pozachwycać lecz potem znowu ruszyliśmy przed siebie. po jakimś czasie doszliśmy do wioski. Światło nielicznych latarni było naprawdę zbawienne w obliczu jeszcze niedawno otaczającej nas nieprzeniknionej ciemności. Słupy lekko się wyginały, a wokoło żarówek było tęczowo. Zdecydowaliśmy się pójść w lewo. Przeszliśmy zaledwie 500 m, a wioseczka już się kończyła. Po drodze mineliśmy jeszcze jedną, przygasającą co chwila latarnie. Wprowadziło to nieco grozy do atmosfery. Doszliśmy do rozwidlenia. Pomiędzy tymi dwoma drogami, które nam się ukazały stał duży krzyż. Z racji iż mój przyjaciel F nienawidzi krzyży, wkroczyłem do akcji i zaraz wybrałem nową drogę i odwróciłem jego uwagę od niewygodnego znaku. Poszliśmy w prawo. Droga była asfaltowa, na poboczu rosły drzewa, a wszędzie dookoła przed nami były pola uprawne. Mimo że nie było już latarni, księżyc aktywował swoją moc i świecił na tyle dobrze, że latarki nie były potrzebne. Szliśmy tak jakiś czas rozmawiając i ciesząc się chwilą, było naprawdę zajebiście, idąc tym środkiem szosy czuliśmy się zupełnie czysto, na chwilę odcieliśmy się od wszystkich zobowiązań i konieczności. Zniknęły wertowane zbyt często myśli i obawy. Rozmawiając wymieniliśmy rożne dość ważne spostrzeżenia co do środowiska w jakim żyjemy. Na nie które sprawy spojrzeliśmy z zupełnie innej strony. Kwas w tej dawce zadziałał naprawdę fajnie. Zamiast fraktalnej zupy, odcięcia od świata rzeczywistego i intymnej podróży w głąb siebie, otworzył klapki w mózgu które wciąż pozostawały zamknięte, dał serotoninowego kopniaka, pokolorował nieco świat i zachował przy tym tą dziwną trzeźwość umysłu. Tak, czułem się chyba trzeźwiejszy niż normalnie, w tamtym momencie miałem wrażenie że to po prostu zupełnie inny, wyższy poziom myślenia.
Po pewnym czasie tego marszu F powiedział, że powinniśmy obrać jakiś cel podróży i wskazał na daleko położoną mocno oświetloną ville. Naturalnie zgodziłem się, to był dobry pomysł. Zboczyliśmy więc z drogi i przez pola uprawne zaczęliśmy zmierzać ku monumentalnej budowli. Było tam mnóstwo snopów siana zapakowanych w białą, tęczowo mieniącą się folię. Zafazowaliśmy się na ich punkcie, bo wtedy wydawały się ponadprzeciętnie zajebiste zupełnie bez powodu. Kojarzyliśmy czym mogłyby być owe snopy, że to tylko przykrywka a w środku są jakieś tajne nadajniki albo domki małych kosmitów. Do tego stopnia się wkręciliśmy, że w pewnym momencie F się odwrócił i powiedział, że są coraz bliżej nas i wyrasta ich coraz więcej. Nie dałbym się porwać tej chorej fantazji gdybym chwilę później nie zobaczył przed nami kręgu ułożonego z tych białych kutasów. W tym momencie pojebało również mnie, więc ustaliliśmy że zwiększenie tempa marszu nie zaszkodzi. Wkrótce mineliśmy badtripowy obszar, a niedługo potem dotarliśmy na usypaną kamieniami ścieżkę. Zauważyliśmy wtedy jak bardzo mamy przemoczone buty i wkradł się lekki dyskomfort lecz gdy oczywiście skręciliśmy w prawo ku celu naszej podróży zapomnieliśmy o tym. Po krótkiej chwili dotarliśmy, okazało się że ów duży budynek hotel.Takhotel wmiejscu gdzie diabeł mówi dobranoc. W tamtym momencie wydawał się piękny. Droga za szlabanem była oświetlona żółto tęczowym światłem, trawnik był idealnie przystrzyżony i wszędzie rosły zadbane drzewa i krzaki, a wszystko nasycone intensywną zielenią. Tylko ten jebany szlaban, widać chyba mamy zakaz wejścia do raju. Usiedliśmy więc przed ogrodzeniem i zapaliliśmy po papierosie. Więcej w tym było bawienia się dymem niż palenia. Po fajce jeszcze chwile posiedzieliśmy, wybraliśmy kolejną piosenkę i musieliśmy zmykać bo robiło się zimno.
Z racji iż F ma ponadprzeciętną orientacje w terenie (albo ja mam ponadprzeciętnie hujową) założyliśmy, że idąc kamienną drogą dotrzemy spowrotem do wioski i wyjdziemy przeciwną trasą od wybranej na rozwidleniu z dużym krzyżem. Tak też zrobiliśmy. Idąc tą drogą w stronę świecących latarni, mieliśmy wrażenie, że powietrze zrobiło się cieplejsze, tak jakby przybył cieplejszy front, bo po prostu nagle zaczęło wiać nam w morde cieplutkim przyjemnym powietrzem. Uznaliśmy to za dobry znak i jeszcze bardziej poprawił nam się humor. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, było zajebiście. Nagle zobaczyliśmy odnogę od naszej głównej ścieżki skręcającą w prawo i obok starą, spruchniałą drewnianą tabliczkę w krztałcie pokrzywionej strzałki na patyku. Podeszliśmy bliżej. Był na niej stary, zniszoczony napis wyłupiony w drewnie, w jednym momencie ja i F to powiedzieliśmy - "Zaczarowany Ogród".Wtamtejchwilidreszcz przeszedł mi po plecach, popatrzyłem w głąb głuszy do której ów ścieżka prowadzi i przeszło jeszcze parę innych dreszczy. Popatrzyliśmy się na siebie z F. Już chcieliśmy tam iść, gdy 5m dalej zobaczyłem większą metalową tablice z napisem " zaczarowany ogród " domki letniskowe i biwak 500m. Wtedy zaczęliśmy się z F tak śmiać, że nie dało się złapać oddechu. Po ataku śmiechawy zaczęliśmy iść dalej. Doszliśmy do latarni. Dziwne, bo ta co wtedy migotała, teraz świeciła stale ale mniejsza o to. Postanowiliśmy jeszcze nie iść w stronę wielkiego lasu i biwaku, a pójść w przeciwną stronę głównej wiejskiej drogi. Przeszliśmy 300 m i doszliśmy do mostu. Kurwa. Na końcu tego mostu był zakręt w prawo i centralnie przed nami na rogu był jeszcze większy krzyż, czarny ze srebrnymi elementami. Zanim zdążyłem popatrzeć w stronę F on już spierdalał był 10 m za mną. Zacząłem go gonić. Po około 100 m sprintu gdy krzyż znikną z pola widzenia za zakrętem zatrzymaliśmy się. Nieźle się wystraszyliśmy, nie pokój F udzielił się również mnie. Uzgodniliśmy, że pora wracać. Weszliśmy na piaskową ścieżkę prowadzącą w stronę wielkiego lasu. Gdy już mieliśmy skręcić w lewo i wejść w głuszę, F zaproponował by pójść dalej prosto i usiąść potem na końcu polany przy lesie po lewej stronie. Zgodziłem się, bo w sumie nie chciałem jeszcze kończyć wycieczki. Włączyliśmy latarki, F miał taką w telefonie, a ja taką punktową i mocną. Kiedy doszliśmy do punktu w którym mieliśmy już zakręcać ku polanie, 20 m przed nami na granicy gdzie zaczyna się las coś zaszeliściło. Zatrzymaliśmy się. Najpierw F uniósł swój telefon, oświetlał on na krótką odległość więc zaświeciłem moją. Centralnie kilka dziesiąt metrów przed nami, światło mojej latarki odbiło się od dwóch rozmieszczonych obok siebie punkcików. Mieżąc względem tych świecących oczu ziemią, był to albo spory pies albo pieprzony wilk. Popatrzyliśmy się na siebie z F, by przekazać sobie telepatycznie tą samą myśl "o japierdole kurwa spierdalamy". Sekunde potem biegłem już chyba najszybciej w całym swoim życiu. W moment znaleźliśmy się przy skręcie na biwak, dwie sekundy potem byliśmy w połowie drogi. Zatrzymaliśmy się. Serce waliło mi jak metronom ustawiony na 140bpm. Byliśmy kurwa przerażeni. Ogarneliśmy sie w parę minut co chwila świecąc po krzakach i ruszliśmy wartkim marszem w stronę biwaku. Stwierdziliśmy z F, że skręcimy jeszcze tłustego dżoja i szybciutko zawiniemy się do namiotu. Tak też zrobiliśmy. Kiedy dotarliśmy do biwaku wszyscy byli najebani i strasznie się darli. Razem z F jednogłośnie uzaliśmy, że otacza ich w znacznej mierze aura agresji i nie chce nam się z nimi gadać. pod osłoną kwaśnej peleryny niewidki z tęczowych włókien bez zwracania niczyjej uwagi wślizgneliśmy się do naszej jaskini. Thc uderzyło bardzo mocno a kwasowy peak, bo była godzina 3 nadal trwał w pełni sił. Totalnie nas to wykręciło, więc założyliśmy słuchawki i odpłynęliśmy. Jeszcze przez chwile F mnie wkurwiał prosząc ciągle o te kabanosy co mi jeszcze zostały. Tej części nie będę opisywał bo mało pamiętam z tych rozkmin co mi wpadały do głowy przez działanie mj, które moim zdaniem trochę z jednej strony dało fazie koniecznego kopa, a z drugiej trochę zjebało, bo nie mogłem jak to przy 1p skupić się na tych pojebanych rozkminach. Wciąż zapominałem każdą myśl gdy była dopiero w zarodku. Z ciekawszych rzeczy : w nie których piosenkach słyszałem w tle niezrozumiałe szepty, coś jak język wężów z harrego pottera. Co więcej F powiedział że miał dokładnie to samo. Przy zdjęciu słuchawek szepty znikały.
- 13168 odsłon
Odpowiedzi
? XD
On ogólnie jest chyba jakiś
On ogólnie jest chyba jakiś opętany. A tak serio to nie wiem, też mam "wstręt" trochę do chrześcijańskich symboli na sajko. Myślę że to spowodu tego że jak widzisz krzyż to automatycznie kojarzy Ci się ten odwrócony. To sprawka filmów o tej tematyce i księży grożacych kara za grzechy i końcem świata.
PS. Fajny raport :)
PS. Fajny raport :)