4-ho-met i pojednanie ze światem
detale
raporty saunter
4-ho-met i pojednanie ze światem
podobne
Set & Setting: Najpierw mieszkanie, potem krótkie przejście przez miasto do lasu z małym jeziorkiem, następnie powrót do mieszkania. Nastawienie bardzo pozytywne.
Wiek: 17 lat
Waga: ok. 60kg
Dawka: ok. 20mg 4-HO-MET
Doświadczenie: nikotyna, alkohol, dopalacze, THC, salvia divinorum.
Data: 05.07.2010r.
Wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani. Miała to być nasza pierwsza psychodeliczna podróż z prawdziwego zdarzenia. Raz już zostaliśmy oszukani - zamiast kwasa dostaliśmy pusty kartonik. Na grzyby nie było jeszcze sezonu. Jednak gdy dostaliśmy z bardzo zaufanego źródła psychodelik, o którym wtedy wiedzieliśmy tylko tyle, że działanie ma porównywalne do LSD i grzybków halucynogennych, wiedzieliśmy, że niedługo nastąpi to, na co długo czekaliśmy.
Nadszedł ten dzień. Wraz z M. poszliśmy do mieszkania jej chłopaka, T.. T. poczęstował nas herbatą i powoli zaczęliśmy przymierzać się do przyjęcia substancji. Każdy z nas wyciszył się na 5 minut, odpowiednio przygotowując swój umysł do dalekiej podróży. Nadałem temu tripowi intencję, coś, czego pragnąłem się dowiedzieć z tego doświadczenia, alej nie chcę o tym pisać bo intencja jest zbyt osobista. Substancja wyglądała bardzo niepozornie - dosłownie szczypta białego, sypkiego proszku. Każdy z nas dokładnie nasypał zawartość na łyżeczkę, wylizał woreczek, następnie całość wsypał na/pod język. Myślałem że będzie gorsze - bardzo gorzkie w smaku, ale dało się wytrzymać. Zegarek pokazywał parę minut po 14. Po dwóch minutach popiliśmy wodą, puściliśmy nastrojową muzykę i położyliśmy na łóżku oczekując czegoś niesamowitego.
Już po kilku chwilach zaczęliśmy czuć się dziwnie. Doskonale wiedzieliśmy, że to placebo, bo 4-HO-MET miał zadziałać dopiero po 20-40 minutach. Bardzo niespodziewanie i "gładko" zaczęły pojawiać się pierwsze efekty. Podłoga zaczęła się pochylać, to w jedną to w drugą stronę, zupełnie jakbyśmy płynęli na statku podczas niemałego wiatru. Niezłą frajdę sprawiało mi samo chodzenie po chwiejącym się korytarzu. Powoli całe mieszkanie zaczęło żyć, ruszać się, zginać. Wzorki na ścianach zaczęły się mieszać i falować, kolory na mini-witrażu w szafie zaczęły ze sobą tańczyć. Położyliśmy się na łóżku i nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić - byliśmy jednocześnie bardzo ożywieni i podekscytowani, z drugiej strony lekko przytłoczeni psychodelią która działa się wokół nas. M. z szerokimi oczami wpatrywała się w sufit widząc tam niesamowite obrazki, ja natomiast oglądałem cały pokój dokładnie jednocześnie pragnąć już wyjść na dwór. M. i T. natomiast chcieli pozostać jeszcze w domu - rozumiałem ich, bo było to świetne doświadczenie, ale przeczuwałem że w kontakcie z naturą wypadnie jeszcze lepiej. Ustaliliśmy, że chwile posiedzimy w domu i porozkoszujemy się tym absurdalnym światem. Zrozumiałem, że właśnie doświadczam stanu, którego zawsze byłem ciekawy i o którym marzyłem słuchając psychodelicznego rocka z lat '60, oglądać filmy o tematyce hippisowskiej czy czytając literaturę związaną z tym nurtem. Zerkałem do różnych pokoi, a każdy zdawał się mieć całkowicie inny klimat, inny kolor, zapach. Poszedłem do łazienki i spojrzałem w lustro. Wyglądałem strasznie dziwnie - cała moja twarz falowała, kształty się zmniejszały i powiększały, a oczy wydawały się niewiarygodnie głębokie, przejrzyste. Poszedłem do pokoju gdzie byli moi towarzysze i przyjrzałem się im - dało się zauważyć mnóstwo szczegółów, których normalnie nie dostrzegamy. Wszystkie skazy ciała, drobne włoski, pieprzyki, mnóstwo kolorów skóry. Mimo takiej szczegółowości, ciało ludzkie wydawało mi się niewiarygodnie pięknym zjawiskiem. Do końca tripu nachodziły mnie myśli na temat geniuszu konstrukcji ciała, seksualności jak i samej ludzkiej cywilizacji oraz ludzkich osiągnięć. Spojrzałem na twarze przyjaciół - z dziecięcą ciekawością błądzili oczami po suficie, po ścianach, w ich oczach było widać ogromną fascynacje światem wokół. Ich twarze również były zniekształcone, zwłaszcza oczy były ogromne, cudowne. Nos T. co chwilę się wydłużał, skracał, pogrubiał. Zacząłem nalegać by wyjść na dwór i trochę niechętnie, trochę bym przestał narzekać zdecydowali się na to, byśmy wyszli.
Gdy wydostaliśmy się z bloku, wszyscy zrozumieliśmy, że wyjście to był świetny pomysł. Pogoda była bardzo słoneczna, temperatura wysoka. W związku z tym, dużo ludzi spędzało czas na zewnątrz - czy to wychodząc z psem, czy to na spacerze, siedząc na ławce, lub wybierając się do sklepu. Patrzeliśmy na nich i z każdego umieliśmy odczytać co teraz czuje, co myśli, w każdym widzieliśmy piękno, jak i te złe strony. Niebo wydawało się być niesamowicie intensywne, a słońce rzucało dobrą aurę na ogromne, kolorowe bloki. Z osiedla mieliśmy kawałek drogi do lasu. Musieliśmy przejść przez parę uliczek z domkami jednorodzinnymi oraz przez parę mini-parków, które w zasadzie bardziej przypominały lasy, tylko że bardzo, bardzo małe. Słuch niewiarygodnie się wyostrzył. Każdy jadący samochód czy skuter, zostawiał za sobą widzialną falę dźwięku, podobną do tej z filmu Tron. Brzmienie tej fali brzmiało jak ze snu, lub jakby było słyszane pod wodą - mimo tego było bardzo czyste i wyraźne oraz na swój sposób przyjemne. Weszliśmy do wspomnianego mini-parku i od razu uderzyło nas piękno natury. Otaczał nas ogromny, zielony świat pełen życia w każdym, drobnym zakamarku. To była jednak tylko zapowiedź, tego co miało nastąpić dalej.
Dotarliśmy wreszcie do jeziorka, które otaczały z trzech stron lasy i pola. Nigdy nie widziałem piękniejszego nieboskłonu. Niewiarygodnie białe chmury na to raz lekko żółtym, to nieskazitelnie niebieskim niebie. Chmury układały się w twarze i wyglądały bardzo przyjaźnie. Jednak to, co zrobiło na nas największe wrażenie to jezioro. Tafla wody mieniła się tysiącem kolorów. Słońce odbijało się w niej na różowo, żółto, krystalicznie niebiesko. Przypominało to gigantyczny, naturalny kalejdoskop. Dalej spojrzeliśmy na fale wszelkiego rodzaju zbóż i wysokich traw. Złote, długie nitki przeplatały się z zielonymi, targane przez wiatr sprawiały wrażenie wzburzonego morza. Dopiero w tym miejscu poczuliśmy pełnie szczęścia, pełnie doświadczenia piękna. Nie przychodzi mi na myśl nic innego, jak katharsis. Dopiero tutaj poczuliśmy się w pełni otwarci, szczęśliwi, bez ani jednej negatywnej emocji czy myśli. To tutaj zaczęło się niewiarygodne i nieustające do końca uczucie miłości do towarzyszy, do ludzi wokół, do lasu, do owadów, do ptaków, do nieba, do siebie samego. Pozbyliśmy się wszystkich lęków, smutków, trosk. W życiu jest tak, że nawet z ukochaną osobą łączą nas jakieś przykre emocje. Czasem odezwiemy się do niej w nieodpowiedni sposób, potem tego żałujemy. Zdarza nam się użyć sarkazmu, pojawiają się jakieś drobne napięcia, nieprzyjemności, nawet do przyjaciół, ukochanych itp. Nie zmieniają co prawda naszych uczuć do nich, jednak są nieprzyjemną częścią wspólnych kontaktów. Czasami robimy to nieświadomie. Podczas naszej podróży to wszystko znikło - czuliśmy do siebie bezgraniczną miłość, dobroć i empatię. Mogliśmy czytać z siebie jak z książki - odczuwaliśmy dokładnie to samo, byliśmy trochę jak jedna osoba w trzech postaciach. Nasze umysły przenikały się nawzajem, uczucia przelewały się z jednego ciała do drugiego. Każdy z nas próbował opisać to, co doświadcza, jednak język ludzki jest po prostu zbyt skomplikowany, ale też ograniczony (!) by to powiedzieć. Nie da się tego wyrazić słowami, da się to jedynie odczuć. O ile początek tripa był tylko audiowizualny, tak w tym miejscu wkroczyła sfera duchowa, pozazmysłowa.Jedno z najpiękniejszych doświadczeń mojego życia.
Chodziliśmy po tych lasach, rozdzielaliśmy się, wracaliśmy, cały czas się uśmiechając, ciesząc z każdej napotkanej żywej istoty wokół. Napakowałem sobie tony psychodelicznej muzyki na mp3, jednak okazała się niepotrzebna - wystarczył mi śpiew ptaków, szum drzew, szmer wszystkich poruszających się wokół robaków czy bzyczących latających owadów, odgłos dziecka, czy psa gdzieś z oddali... To wszystko łączyło się we wspaniałą muzykę. Należy tutaj wspomnieć, że każdy zmysł był wyjątkowo wyostrzony. Kolory niesamowicie nasycone i soczyste, dźwięki o niebywałym brzmieniu wpływały do naszego ucha. Dało się usłyszeć nawet daleko upadającą szyszkę. Każda roślina, czy nawet my sami wydzielaliśmy całą gamę pięknych zapachów. Dotyk pnia drzewa, czy zwykłej rośliny był bardzo przyjemny. Dotykając drzewa czułem jak ono oddycha, czułem jego ciepło i energie w nim płynącą. Złapałem rękami źdźbła trawy i tutaj także czułem ciepłą energię. W pewnym momencie wkroczyliśmy na dziwną ścieżkę uformowaną z drzew. Drzewa te tworzyły tysiące twarzy, podobnych jak na niebie. Gdy zbliżyłem się do jednego z drzew, by pooglądać jego liście z niesamowitą ostrością i szczegółowością, niemal jak pod mikroskopem, spostrzegłem ile na nim żyje zwierząt, mrówek, robaczków i wszelkich innych żyjątek. Każde z tych setek tysięcy drzew było jednym wielkim źródłem życia. Co ciekawe, jak zwykle nie przepadam i boję się owadów, wszelkich pająków lub latających osopodobnych stworzeń, tak podczas tej podróży z uwielbieniem je obserwowałem, brałem na ręce, cieszyłem się z obserwowania każdej istoty. Wokół nas latało mnóstwo bzyczków, muszek, komarów - nas to cieszyło. Każdą pajęczynę starannie omijaliśmy, by nie burzyć domu tego stworzenia. Latające ptaki zabierały nam dech w piersiach.
Kilka razy oddzieliłem się od zakochanych. Podchodziłem do jeziora, dotykałem wody i przeżywałem trip w samotności. Ziemia jest bardzo utalentowanym artystą - zwłaszcza przy wodzie wyrastało mnóstwo dziwnych, kolorowych roślin, każda na swój sposób piękna, pokręcona. Sama gleba też była bardzo różnorodna - od ciemnobrązowej, mokrej do prawie białego, suchego proszku! A wokół tańczy tysiące mrówek i innych owadów, krzątając się w swoim naturalnym otoczeniu. Raz czy dwa położyłem się wśród traw, czując dokładnie każdy żywy obiekt który mnie dotykał.
Nie obyło się bez śmiesznych sytuacji. W zasadzie było ich całkiem wiele. Patrząc na nasze dłonie, parę razy widzieliśmy tam trochę więcej palców, niż zwykle mamy ; ) Chodząc po lasku z M. sami rośliśmy, a drzewa malały. Z uśmiechem patrzyłem na wielkie zdziwienie na twarzy M., na jej rozdziawioną buzię i wielkie oczy, gdy coś dostrzegła. Czasami mieliśmy problem z wysłowieniem się, urywaliśmy wątek w pół zdania, lub nawet w pół wyrazu. Różne rzeczy określaliśmy całkiem dziwnie np. T. powiedział M. że pachnie fioletowo, ja podniecałem się natomiast ciepłym kamieniem. Takich sytuacji było wiele, tak naprawdę przez cały ten czas bawiliśmy się światem, sobą, spędzaliśmy niewiarygodnie wesoło czas.
Dookoła nas, wszędzie, widzieliśmy fraktale, które często pojawiają się przy psychodelicznych doświadczeniach. W końcu występują one wszędzie - w naturze, w matematyce, w mikro i makro kosmosie. Przebywając tak w naturze, doświadczając jej zdaliśmy sobie sprawę, z tego, co wiele prac filozoficznych, religijnych czy artystycznych próbuje przekazać człowiekowi. Patrząc jak wszystko pulsuje, oddycha, żyje, zdaliśmy sobie sprawę jak genialny w swej złożoności jest ekosystem, jak to wszystko jest ze sobą powiązane, jak całość zmienia postać. Coś umiera, jednak karmi inną istotę żywą. Wszystko jest ze sobą w idealnej harmonii. Krótko mówiąc, cała istniejąca materia jest ze sobą powiązana czymś, co materią nie jest.
Nawet człowiek ze swoimi miastami, samochodami, technologią jest naturalny (!). W końcu wszystko to co zbudował, składa się ze składników które ma dzięki Ziemi. Mieszkania, budowle to tylko gniazda człowieka. Tak jak pszczoły budują ule z przeżutego drewna, tak człowiek buduje blok z mieszanki różnych naturalnych składników. Zaczęliśmy podziwiać zarówno naturę, ale też człowieka który w swym geniuszu potrafi tyle rzeczy. Szkoda tylko, że nie potrafimy zwykle żyć w zgodzie z florą i fauną zawsze i wszędzie. Myślę jednak, że możliwe jest połączenie ludzkiej technologii z potęgą i mądrością Matki Natury, działając razem i zgodnie. I mam nadzieję, że taka przyszłość czeka ludzkość. Poza tymi wnioskami, pojawiało się tysiące myśli, pomysłów, wniosków. Nie sposób wszystkiego ogarnąć, spamiętać. Poza tym nie sposób wszystko to opisać.
Wieloktornie podczas podróży dziękowałem Bogu (jakkolwiek nazwać to coś, co jest ponad nami) za to, czego doświadczam. Dziękowałem też sobie, towarzyszom oraz wszystkiemu wokół. Jako panteistę to doświadczenie bardzo utwierdziło mnie w mojej wierze. Zatraciłem się zupełnie w tym świecie - przez jakiś czas zapomniałem zupełnie o swoim dotychczasowym życiu, o moich obowiązkach, przyszłości. Myślałem, że tak od zawsze wyglądało życie i że tak będzie zawsze. Przez te parę godzin czułem, jakby minęło przynajmniej parę dni, jeśli nie tygodni.
Postanowiliśmy wrócić do mieszkania. Droga była równie niesamowita, ponownie samochody, a zwłaszcza skuter rysowały dla nas muzykę, zostawiając dźwięczny ślad za sobą. Gdy dotarliśmy, postanowiliśmy się napić wody. Boże, jaka woda jest pyszna! Najlepsza słodycz jaką kiedykolwiek próbowałem. Byliśmy bardzo zmęczeni, lecz pozytywnie zmęczeni. Ciągle nie potrafiliśmy uwierzyć w to, co przeżyliśmy, czego doświadczyliśmy i czego się nauczyliśmy. Działanie jeszcze nie słabło, ale postanowiliśmy poleżeć trochę na łóżku, słuchając przyjemnej muzyki ambientowej Stars of The Lid. Po prostu wchłanialiśmy cudowne dźwięki i patrzyliśmy na siebie z zadowoleniem. Człowiek jest taki piękny, że można na niego po prostu patrzeć i się uśmiechać. Patrzyliśmy sobie w oczy i na nasze dusze. Ja z kolei przyglądałem się wtulonej parze i z bardzo cieszyłem się ich szczęściem. Płakałem ze szczęścia. Łzy katharsis oczyściły mojego ducha. A my odpoczywaliśmy, chłonęliśmy wszystko wokół...
Około 19 pomyślałem, że dam radę już wrócić do domu. Działanie substancji nie było już takie silne, pozostały jedynie wyostrzone kolory i NIEWIARYGODNIE dobre samopoczucie, jakie miałem ostatnio chyba jedynie w dzieciństwie. Bardzo niechętnie opuszczałem przyjaciół, jedynych, którzy mnie teraz rozumieli, którzy czuli to samo co ja. Mimo wszystko, w znakomitym humorze wyruszyłem w (długą dosyć) drogę do domu. Jest teraz dwa dni po tripie a ja nadal mam genialne samopoczucie. To dowodzi bardzo silnych, terapeutycznych efektów 4-HO-METa. Człowiek zaczyna inaczej patrzeć na świat, na to co go otacza i na ludzi. Potrafi wszędzie oraz w każdym znaleźć coś pozytywnego, jakąś piękną rzecz. Poza tym dostrzega i znajduje we wszystkim życie, w każdym miejscu. Wracając do domu ciągle obserwowałem wszystko dookoła. Uczucie ogromnej euforii i podniecenia utrzymywało się aż do zaśnięcia, około godziny 1.30. W głowie tysiące myśli, przemyśleń. Nie dawało mi to spokoju i nie pozwalało zasnąć. W każdym razie wiele zawdzięczam temu, co przeżyłem. Wiem, że substancja była tylko katalizatorem, a tak naprawdę wszystko osiągnąłem sam. Myślę, że warto, biorąc po uwagę praktycznie zerową szkodliwość 4-HO-METa. Ehh, gdyby tylko wszyscy ludzie zamienili alkohol czy papierosy na 4-HO-METa lub inne psychodeliki... ; )
- 17682 odsłony
Odpowiedzi
:)
"Ehh, gdyby tylko wszyscy ludzie zamienili alkohol czy papierosy na 4-HO-METa lub inne psychodeliki... ; )"
No ja akurat z alkoholu i papierosów zrezygnowałem całkowicie, właśnie na rzecz psychodelików. Póki co MJ i LSA, ale jest spora szansa na 4-HO-MET-a i nowe doświadczenia, nową wiedzę. :)
W ogóle bardzo fajny TR, nieźle napisany, bardzo miło się czytało. Miałem momentami wrażenie, że część tej pozytywnej energii spływa także na mnie poprzez ten tekst, w którym zawarłeś swoje przeżycia. :)
Free yourself, from yourself...