[benzydamina] ta góra jest przeklęta.
detale
[benzydamina] ta góra jest przeklęta.
podobne
Set & Setting - Góry pod osłoną nocy, deszczu i mgły. Drewniana chatka, postawiona nieopodal wejścia do przepięknego lasu.
Substancja (podaję konfigurację znajomych, co by przybliżyć sytuację):
Ja - Benzydamina (3 saszety Tantuma) + Duposraczokanabinoid
* - 5g nasion powoju + 450mg DXM
* - 15g nasion powoju
* - ~3g nasion powoju
* - 15g nasion powoju + 150mg DXM
* - 10g nasion powoju
Wiek: 19 lat.
Jak fajnym kolesiem jestem: Marihuana, Haszysz, Maczanki, DXM, DMH, Kodeina, Morfina, Ubulawu, Benzydamina, Gałka Muszkatołowa, Amfetamina, Mefedron, Bufedron, pFPP, MDPV, Salvia Divinorum, 2C-E, DOI, LSA, LSD, 4-AcO-DMT, 4-HO-MET
Czy można wpaść na bardziej pokurwiony pomysł, niż nocny wypad w góry na cipaczu, pod opieką pięciu znajomych, będących na końskiej dawce psychodelika, którym wydaje się, że zaraz oszaleją? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.
Czemuż to posunąłem się do rypnięcia środka do irygacji pochwy, gdy reszta znajomych uczestniczących w wyprawie, postanowiła poszerzyć sobie świadomość psychodelikiem? Ano dlatego, iż taka okazja mogłaby już nigdy się nie powtórzyć, szczególnie, że warunki były wręcz idealne na zwieńczenie delirycznych przygód z panem Cipaczem.
Był to piątek. W okolicach godziny 17:00 dojeżdżamy samochodem pod chatkę znajomych. Po zostawieniu podstawowych bagaży, każdy zabrał się za przygotowanie swoich wspaniałości do użycia. Benzę miałem już przygotowaną. Białe błoto rozcieńczyłem w szklance z wodą i zabrałem się za konsumpcję tego jakże pysznego napoju. O tym, jak niesamowity jest smak tej ambrozji, świadczył błogi grymas na mojej twarzy, który wraz ze świadomością czynu, towarzyszył mi już od samego rana. W trakcie delektowania się orzeźwiającym napojem, skubnąłem od CH. kilka nasionek powoju. Niby nic, no ale jednak. Zamotanie percepcyjne poczułem już zabierając się za ostatni łyk. Po ok. kwadransie, wychodząc z toalety (nie, nie wymiotowałem), zatrzymałem wzrok na pajęczynie w rogu sufitu. Po kilku sekundowym wpatrywaniu, pojawiła się na niej bliżej nieokreślona gumowa zabawka, która przeobraziła się w jakiegoś dziadka, który ujeżdżając niedźwiedzia, walczył z pająkiem. Oho! - pomyślałem. Wiedziałem co się kroi. Po drodze spotkałem Ch. zamieniając parę słów na temat naszego stanu. Podczas rozmowy spostrzegłem zmianę w odbiorze dźwięków. Miały specyficzny metaliczny pogłos.
Minęły od tego momentu jakieś dwie godziny, podczas których towarzysze broni przeczekiwali powojowy bodyload. Nadchodził zmrok, a bania zaczęła mi się na tyle konkretnie rozkręcać, że stwierdziłem, iż akodin trzymany na ten moment to kiepski pomysł. Miałem rację. Nie zmarnował się od jednak, gdyż jeden listek wkrótce wylądował w żołądku S. który wciął 15kstę powoju. Nie wiem co go do tego czynu nakłoniło, ale z tego co wiem, później nie narzekał ;]. Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu w którym siedzieliśmy. Ruszając ręką, doprowadzałem do tego, że z pomiędzy palców wydobywał się dym. Spod fotela, zaczęły wychodzić najrozmaitsze stworzenia, będące czymś na wzór skrzyżowania koników polnych z miniaturowymi psami. Doszły małe latające duszki, niczym z kreskówki, wlatujące do nas przez okno. Zauważyłem, że za pomocą myśli, mogę manipulować tym, co dzieje się przed moimi oczami. Lekko chwiejnym krokiem, aczkolwiek ogarniętym, wyszedłem zapalić przed chatkę, a tam co?! Samochód S. wjeżdżający na drzewo, do którego wsiadły kamienne małpy. Po zjechaniu z drzewa, auto razem z pasażerami przeobraziło się w wodę i rozlało po trawie. Zdumiony tym faktem przyszedłem przedstawić sytuację kompanom, którzy również wyszli ocenić stan umysłu. W miejscu, w którym były tylko dwa drzewa i parę krzaczków, pojawiła się ulica z samochodami i przechodniami machającymi do nas. Najbliższe 20 metrów wokół mnie, było ogrodzone płotem, którego nie było. Z miejsca oznajmiam, że wiedziałem jak wygląda ta okolica na trzeźwo, co pozwoliło mi na w miarę racjonalną ocenę otoczenia i odróżnienie fikcji od rzeczywistości. O dziwo nie byłem jakoś specjalnie otępiały. Dobrze jednak, że nie wrzuciłem wtedy tego aco. Domyślam się, jak mogłyby funkcjonować(?) przy takim wariancie moje funkcje poznawcze.
Nastał zmrok. Zerwał się również lekki deszcz. Zaczynamy powoli się ogarniać w celu wyruszenia w głąb lasu. Z dwiema osobami wypalamy po lufie Kosiora, co nad wyraz agresywnie podbiło halucynacje. Mieliśmy do przejścia jakieś 50 metrów, przedzierając się przez sięgającą do pasa roślinność. Otoczenie czynnie się przeobrażało - bez komórki, którą oświetlałem sobie drogę, nie byłem w stanie iść po ścieżce, gdyż halucynacje otaczały mnie z każdej strony. Rzeczywistość zaczęła robić się ledwo co zauważalna. Brnąłem w błocie, trzymając pająko-komórkę pół metra nad ziemią, a wokół mnie przebiegali Alianci z drugiej wojny światowej. Spojrzałem przed siebie. Ukazał mi się bunkier z plaży Omaha, z którego wermachtowcy prowadzili ostrzał. S. idący przede mną, napierdalał do nich ze swojego kaema, ale nie poddałem się. Po osiągnięciu punktu, którym była droga prowadząca przez las (i tutaj ważna uwaga - w realu, przez połowę drogi była mgła, przez którą z trudem dostrzec cokolwiek na trzeźwo), wrażenia przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Wszystkim towarzyszom (swoją drogą, powój zaczął już na nich konkretnie działać), głowy kręciły się wokół własnej osi, odrywały się, spadały na ziemię i zaczęły uciekać, strzelając do mnie laserami z oczu. Byłem jako tako w stanie opisać co widzę, lecz natłok wizuali był tak potężny, że gdybym miał wymienić wszystko co tam widziałem, to pisałbym ten TR cały dzień.
Podążamy znaną wszystkim drogą. Chodziłem jak po pół litra wódki, ale ku mojemu zdziwieniu, umysłowo byłem jako tako sprawny. Spoglądając na drzewa, widziałem i słyszałem jak porozumiewały się pomiędzy sobą - wyrastały im ręce i formowały się twarze. Spomiędzy nich, wybiegali ludzie uciekający przed mechanicznymi niedźwiedziami (niedźwiedzie-terminatorzy). Jeden z tych niedźwiedzi podbiegł do mnie, po czym przeobraził się w jednego z moich znajomych, którego wtedy z nami nie było. Podłoże, po którym chodziłem wyglądało niczym metalowa kratka, pod którą płonęły bestie, wyglądające jak diabły. Wygenerowałem w swoich rękach wąż strażacki i lałem je wodą, dziarsko podążając traktem z resztą zmindfuckowanych znajomych, którzy rozmnażali się na moich oczach oraz przeobrażali w zupełnie innych ludzi. Odwiedził nas nawet mój nauczyciel ze szkoły, którego goniły zombie. Wręczył mi kuszę, która niestety przeniknęła przez moje ręce i spadła do kratki kanalizacyjnej. Matematyk wskoczył do studzienki, po czym zasunął za sobą kratkę. Zombiaki, gdy zbliżyły się do nas na 10 metrów, spytały się czy chcemy wpierdol. Przetarłem oczy i ukazała mi się banda tępych dresów, lecz zostali zaatakowani przez łuczników i rycerzy, którzy wybiegli z lasu. Dołączyli się do naszej ekipy i towarzyszyli nam przez parę minut. Na miejscu drzew i zarośli, stały różnej maści budynki, m.in zwykłe domy mieszkalne, bloki, jak i również zamczyska i piramidy. Po niebie (kij, że było zachmurzone) fruwały statki kosmiczne. Widoczny był Mars i Jowisz. Spostrzegłem również deszcze meteorów. Niesamowicie spektakularny widok. Już pomijam non stop przebiegające drogę hordy najróżniejszych dzikich stworów, które tylko może wygenerować mózg - tygrysobizony, gigantyczne latające dynie, z których wybiegały krasnoludki rzucające śnieżkami w robotników, budujących platformę wiertniczą w środku lasu w górach! W pewnym momencie, wszyscy kompani przeobrazili się w rycerzy w srebrnych zbrojach, mających iskrzące ogniem symbole na plecach, aby po minucie stać się ziomalami spod bloku joł, puszczającymi hip-hop z komórki (jesteśmy absolutnym przeciwieństwem takich osób, żeby nie było). Kompletnie nie potrafiłem rozpoznać kto jest kim. Każdy zostawiał za sobą tak jak by przezroczystą kopię siebie, która nie raz zamieniała się w coś na kształt ich duchów (takich jak na filmach). Musiałem zaświecić komórką na idącego obok mnie Ch. aby go rozpoznać i o coś tam spytać. Gdybym tego nie zrobił, to bardzo możliwe, że rozmawiał bym z powietrzem. Śmieszna sytuacja, gdy jak gdyby nigdy nic, prowadzisz normalnie rozmowę z osobą, która z sekundy na sekundę zmienia nie do poznania swój wygląd. Niestety dialog przerwała Maryla Rodowicz, latająca na odkurzaczu z neonami, krzycząc, że nas zapierdoli. Rzuciłem w nią kulą ognia, którą bez trudu wygenerowałem na mojej ręce. Odkurzacz eksplodował, rozrywając Marylę na kawałki. Chwilę po tym ujrzałem czarnoksiężnika, jak z jakiejś pieprzonej gierki RPG, który spytał się mnie "Ej, co Ty robisz?" To chyba był S. Jedno z drzew zaczęło krzyczeć "Najeżdża, kryć się!", po czym reszta drzew wyskoczyła z ziemi i zaczęła uciekać na swoich nogach uginających się w kolanach do tyłu. I wtedy przyjechał On - Święty Mikołaj na motocyklu gąsienicowym, który najwidoczniej chciał mnie rozjechać, lecz srogo wywrócił się o moją nogę. Z jego worka na prezenty wypłynęły ludzkie mózgi. Sądząc po jego minie, poniekąd nie był zadowolony z tak nieoczekiwanego dla niego obrotu sytuacji, na co z pełną powagą mu rzekłem "Po lesie się nie jeździ, wystraszyłeś drzewa". Pokiwał głową i poszedł zatankować wódy do Ślepej Kichy (taki właśnie napis widniał na szyldzie monopolowego, który nie wiedzieć czemu nigdy wcześniej tutaj nie stał...). Poirytowany jego arogancką postawą stwierdziłem, że pozostawię to bez komentarza i poszedłem w swoim kierunku, mijając kotojeża na wózku inwalidzkim, który wkrótce spieprzył się skały. Co za pech.
Zatrzymaliśmy się, aby zadecydować co dalej poczynamy. Wybełkotałem podsumowanie tego, co działo się w ciągu ostatniej godziny - "Ta góra jest PRZEKLĘTA!". W ciągu paru sekund, zniknęło całe rzeczywiste otoczenie i wywiało mnie na wyspę słodową (Wrocławianie wiedzą, o co chodzi. To takie popularne "miejsce spotkań".) na której był dodatkowo dzień. Byli tam ze mną moi inni znajomi, którzy w tym czasie byli oddaleni o 80km ode mnie ;]. Pomimo, że widziałem to tak realnie, jak gdybym na prawdę tam stał, byłem świadomy, że to tylko fikcja, o czym dodatkowo przekonał mnie papież Jan Paweł II, pędzący na swoim rydwanie z zaprzężonymi ogromnymi jamnikami, który przy pomocy kuli na łańcuchu rozłupywał głowy pijącym piwo kinderpunkom - na ten widok złapałem się obiema rękoma za głowę i zaklnąłem cicho, na co znajomy, którego nie było, chciał poczęstować mnie browarem, którego właściwie również nie było. Na horyzoncie, pojawiło się bardzo jasne światło, które natychmiast objęło całe pole widzenia - to J. zaświecił mi latarką po oczach, co wywołało powrót do lasu :).
Powój chyba zaczął trochę miażdżyć towarzyszy. Stwierdziliśmy, że wracamy do chatki. Zatem w drogę! Dosyć chwiejnym krokiem, co chwilę szedłem bokiem ścieżki, nie mogąc opanować zbaczania z niej. Droga paręnaście metrów ode mnie zwijała się w rulon jak kartka papieru, a podłoże sprawiało wrażenie, jak bym się w nim zatapiał. Z zarośli wybiegł mały kundelek i wskoczył K. na plecy. Byłem również świadkiem niezwykle spektakularnego widowiska. Wyobraź sobie, że stąpasz po rozległej przezroczystej powierzchni, unoszącej się ze 100 metrów nad pustkowiem, na którym dwie, liczące około tysiąc osobników grupy wilków - czarnych i białych, biegną na siebie, po czym staczają krwawy bój. Po chwili, na środku tego pustkowia następuje eksplozja i z wnętrza ziemi, wyrasta monstrualnej wielkości stwór, wyglądem przypominający "władcę piekieł". Wysoki na kilkadziesiąt metrów. Był człekokształtny, z tym, że wyrastało z niego łącznie 6 kończyn górnych, miał również rogi. Jego oczy płonęły. Zionął na niedobitki wilków płomieniami, zamieniając je w popiół. Cała wizja zniknęła, gdy jeden ze znajomych zagadał do mnie w celu, którego nie pamiętam. Już pomijam, że wyglądał jak jaszczur, na którego tle latały smoki, trawiące ogniem wioskę której nie było i tak dalej, i tak dalej. Po tych wszystkich godzinach, halucynacje stały się na tyle powszechne, że praktycznie przestałem zwracać na nie uwagę
Rzucając płonącymi drzewami w zombie i stada dresiarzy przy pomocy telekinezy, powoli zbliżaliśmy się do połowy drogi, którą wcześniej przebyliśmy. I teraz chyba najbardziej zabawny aspekt tej podróży - napotkaliśmy zakręt. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że zamiast skręcić, Ja poszedłem prosto, wpierdalając się w zarośla. Byłem cały czas przekonany wizualnie i umysłowo, że normalnie idę razem z grupą. Dopiero gdy usłyszałem, że parenaście metrów ode mnie, ktoś mnie woła i krzyczy "Ej ******, gdzie jesteś!" zorientowałem się, że chyba "trochę" zboczyłem z kursu. W tym momencie, cała ścieżka przede mną się zdematerializowała. Zdebilały i wesoły wybiegłem z krzaków do skwaszonego jak ogórki towarzystwa. Długo nie nacieszyłem się jednak przebłyskami rzeczywistości, gdyż ze wspomnianej kanalizacji ostatkiem sił wygramolił się napotkany na początku wycieczki nauczyciel. Nie zdążyłem go spytać czy znalazł tamtą kuszę, gdyż wybuchła mu głowa. Cóż, zdarza się - odparłem do któregoś z obecnych (nawet nie wiem do którego, bo nikt nie miał twarzy), relacjonując na bieżąco to wydarzenie. Chwilę po tym dostrzegłem spacerującego bliżej nie określonego kolesia, który szedł z naprzeciwka. Mijając mnie, powiedział "siema", podał mi rękę (przeniknęła przez moją dłoń) i poszedł dalej. W gruncie rzeczy nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że owy koleś wyglądał identycznie jak Ja i miał nawet ten sam głos. Odwróciłem się i nieco osłupiały uzmysłowiłem sobie, że przywitałem się z samym sobą!
Północ. Gdy dotarliśmy do miejsca, w którym wyszliśmy na drogę leśną, S. oraz K. poszli jeszcze trochę pozwiedzać, a Ja i reszta ekipy wróciliśmy do chatki. Halucynacje trochę zmalały, lecz wciąż spoglądając na zaciemnione miejsca, mogłem kierować tym, co się w ich obrębie dzieje. Np. przy chwili skupienia, drzewo przed chatką przeobrażało się w ogromnego grzyba, w którym dodatkowo mieszkały jakieś istoty. Na horyzoncie wciąż widoczne były stada dinozaurów, a neandertalczycy nieudolnie próbowali szturmować chatkę, z której dachu skakał S. czego jak się okazało wcale nie robił. Wiem, że gdybym jeszcze dopalił, to wszystko by mi wróciło, ale doszedłem do wniosku, że tej nocy już swoje przefazowałem. Powojnicy byli totalnie zmiażdżeni psychicznie. Niestety koło pierwszej nad ranem wszyscy poszli spać (szczery podziw dla nich, że po takim czymś dali radę usnąć bez odlatywania tam, gdzie nie trzeba). Nie będę tak sam siedział - stwierdziłem. Przynajmniej posprawdzam CEVy. No i się na nich nie zawiodłem. Uważam, że wynagrodziły mi one w pełni czas, który mógłbym spędzić wracając do lasu po wypalonej kniadze. Przez dwie godziny podróżowałem po setkach wyimaginowanych miejsc. Zwiedziłem m.in Czarnobyl, opuszczoną bazę wojskową, dno oceanu z latarką, a także masę krain z książek, filmów i gier oraz wiele, wieeele innych lokacji, niekiedy zapominając, że tak naprawdę leżę ućpany na wyrze 80km od miejsca zamieszkania. Dnia następnego, czułem się w zasadzie normalnie. Żadnych negatywnych objawów, schiz, ani lęków. Tylko powróciły mi trochę haluny, następnego dnia wieczorem.
Podsumowując... Drugie i ostatnie podejście do Mr Cipacza uważam w stu procentach za udane. Na pewno dużą rolę odegrało tutaj towarzystwo, miejsce (co z tego, że padało?) i znakomite nastawienie. Nie miałem ani jednego momentu, w którym czegokolwiek bym się wystraszył. I kto mi teraz powie, że las nocą na benzie to definitywnie zły pomysł?!
I taka mała rada, dla tych, którzy są na tyle zdesperowani, aby tego próbować i chcą zrobić to w plenerze - dopalajcie, nie akodinujcie. Potęga, z jaką podbija to aspekt wizualny, jest nieprawdopodobna. Po BXM raz, że z nikim się nie dogadacie, to jeszcze motorycznie nie będziecie specjalnie sprawni, ani w jakikolwiek sposób mobilni.
Na koniec dodam, że powyższa relacja, jest może 5% częścią tego, czego byłem świadkiem tamtej nocy.
Pozdrawiam.
- 46783 odsłony
Odpowiedzi
TR
TR jest świetny miałeś niesamowitą bombę ;) Muszę sprubować benzy ;P Pozdro
London5
.
Oya pyerdole. Szefie powiedz, że to wszystko zmyśliłeś, bo nie wyobrażam sobie takich halucynacji. Demon plujący ogniem i zombi proponujące wpierdol - dżizas fakin krajst.
Gdybym potrafił robić mózgiem
Gdybym potrafił robić mózgiem screenshoty, to nie omieszkałbym się tym widokiem podzielić ;).
Faza jak z amerykańskiego
Faza jak z amerykańskiego filmu o ćpunach. JAPIERDOLĘ! To tak posrane, że poważnie podejrzewam Cię o żerowanie na mojej naiwności :P
mi sie benza nie udala i nic
mi sie benza nie udala i nic nie czulem:( ale twoja faza byla pojebana:D oby tak dalej
Co dopalałes? Marysie?
Co dopalałes? Marysie?
Nie Marysie
Dopalałem maczanę Kosior - z kinderszopa :D.
maczana kosior czyli "k*rwa
maczana kosior czyli "k*rwa stary takiej chemii to ty jeszcze nie paliłes" tak? ;D
Też
"Kosior" to jedna z maczanek z kadencji smartszopów, endorfin i tym podobnych :D.
aaaa, wszystko jasne ;p
aaaa, wszystko jasne ;p