bo na serio jebło. magda.
detale
raporty sayalee
bo na serio jebło. magda.
podobne
Kiedy teraz o tym myślę, w sumie nie wierzę trochę w to, co się wydarzyło.
I w to że główną bohaterką całej sytuacji byłam ja.
Pojechałam odebrać prezent.
Brałam to wcześniej już dwa razy, raz samo z alko - nic takiego się nie stało, drugi raz z fetą. Po tej mieszance - najgorszy zwał w życiu, jeden z najgorszych dni w życiu.
Ale ten dzień był zupełnie inny. Pierwsza kreska weszła dość szybko, popita piwkiem.
Pierwsze co, fajka. Poszłam na balkon, weszło. Kolory stały się jakieś bardziej wyraźnie - to jest zdecydowany plus dragów. Nie dość, że wszystko staję się dużo wyraźniejsze, to jeszcze kolory widzisz tak jakby założyć okulary przeciwsłoneczne z ulubionym filtrem do zdjęć na insta. Po magdzie masz odczucie że najpierw wszystko mega przyspiesza, a za chwile zwalnia. Patrząc na ulicę z balkonu wydawało mi się, że ludzie jakoś mega wolno się poruszają, jakby nigdzie się nie śpieszyli, autobusy jadą powoli, jakby rozkład jazdy nie istniał, w sumie powiedziałabym że nie "idą", czy "jadą" a raczej płyną. Tak samo jak ja wtedy. Po fajce, powrót do pokoju, jakaś mega faza - weszło zajebiście - gadanie o pierdołach, ogólne pobudzenie, koleżanka w sumie śmiała się ze mnie, kiedy spytałam, czy ma może coś do prasowania...
Potem wyszłyśmy na spacer z psem. Przed wyjściem kolejna kreska. Park. Wszystko piękne, powiał wiatr - to było zajebiste uczucie. Aż przeszły mnie dreszcze - poważnie.
Po powrocie i kolejnej kresce już jakoś tego nie czułam. Pojechałam dalej. Dać kotu jeść, w łazience wzięłam całą resztę. Poszłam na tramwaj. Znowu wszystko pływało. Powoli... Jakby w innym świecie, jakbym ja była gdzieś obok, a nie tutaj.
Po powrocie do domu.... Nie pamiętam w sumie... Napisałam że chce jeszcze, przywieźli mi jeszcze. Byłam sama w domu. Dwie pod rząd. I wtedy wjechało najgorsze...
Chciałam mieć coś dla siebie, wziąść sama, porobić coś, porozkminiac. Był to zły pomysł... Magda była złym pomysłem. Tym razem wszedł bad trip. Zaczęłam łapać fazę, że źle robię, co ja kurwa robię, po co to biorę, jakieś wyrzuty sumienia, myśli co się ze mną stało. Zadzwoniłam do kumpeli, gadałam z nią. Zostawać samemu w takim momencie to zły pomysł, kiedy nie masz otworzyć do kogo gęby. Wtedy dzwonisz po ludziach, którzy są w szoku co ty w ogóle wygadujesz...
Żałuje tych telefonów, szczerze...
Po jakichś dwóch godzinach byłam już na tyle przybita i przerażona tym co się dzieję, że pomyślałam że powinnam iść spać. Było coś koło 1-2. Ale oczywiście... Czy da się zasnąć po wzięciu ok 0,5g, w dodatku chwile wcześniej?
Leżałam w tym łóżku po ciemku jakoś do 5-6. Nie mogłam zasnąć. Sny na jawie, przewracanie się z boku na bok. To było straszne - serio. Coś jak zwała po mieszance.
Obudziłam się koło 10. Z wyrzutami sumienia, kąpiel, śniadanie, jakieś głupie gadki ze współlokatorem i jego laską. Potem jakiś niby obiad. Koło 15 zaczęło mnie znowu kusić. Ciągnęło na maksa... Pomyślałam sobie że jedna kreska i spacer to chyba nie jest jakiś tragiczny pomysł... Tak też zrobiłam, z tym że kreski wleciały dwie. Przed tym na szybko się ogarnęłam i po dwóch wyszłam z domu. Prześlizgnęłam się obok współlokatora już w okularach żeby przypadkiem nie wyczaili moich czaaaarnych ocząt. Kiedy zjeżdzałam windą jebło już na maksa, potwornie jebło.
Moje oczy to jakąś wielka czarne głębia. Z klatki wyszłam jak na jakiejś torpedzie... Doszłam do sklepu, kupiłam coś do picia, oczywiście w ciemnych okularach. Szczerze? Trochę się bałam tego mega wystrzelenia. Dwie naraz - przesadziłam.
Poszłam do parku. Po drodze kolejny telefon do kumpeli. Po chuj?Nie wiem. Bałam się i miałam jakieś wyrzuty sumienia, załamke i niechęć do siebie, że to zrobiłam.
Weszłam do parku, ze słuchawkami na uszach. Co jakiś czas je ściągałam, ale natężanie innych dźwięków - wiatru, łamanych gałązek pod nogami, śpiewu ptaków, rozmów innych ludzi (na szczęście nie było ich tak dużo), jeżdżących rowerów - rozpierdalał mnie na maksa.
Zapaliłam fajkę. Szłam już spokojnie. Jak pisałam wcześniej... najpierw przyśpiesza a za chwile spowalnia... Zrobiło się spokojnie, weszłam na jakąś mniej uczęszczaną uliczkę. Liście na drzewach, niebo, przebijające się przez drzewa promienie słońca... Było pięknie, gdzieś pod drzewem wypatrzyłam wiewiórkę, liście miały tak intensywny kolor, było zwyczajnie pięknie...
Wyrzuty sumienia już trochę mi zeszły, uspokoiłam się. Postanowiłam sobie, że skoro już to wzięłam powinnam to wykorzystać i mieć z tego to co najlepsze. Chodziłam więc powoli po parku, słuchając muzyki, co jakiś czas ściągając słuchawki, żeby posłuchać natury - jednak było to za dużo dla mnie.
W sumie nie chodziłam, a pływałam. Powoli, rozglądając się dookoła. Drzewo przede mną, kolorowe liście - zaczęły się jakoś przybliżać. Były piękne, na prawdę.
Po jakiejś godzinie faza zaczęła mi schodzić... powoli wróciłam do domu. Po drodze wstąpiłam jeszcze do sklepu po oshee. Po powrocie do domu, walnęłam się na łóżko. Nie wiem czemu, ale ten spacer wykończył mnie fizycznie, odpaliłam film, leżałam. Współlokator zapukał, nie potrafiłam na niego spojrzeć, pytał czy może coś tam pożyczyć, powiedział że wychodzą - super.
Leżałam tak kolejną godzinę w łóżku, próbując oglądać film, ale w sumie leżałam z zamkniętymi oczami i jakoś... hmm... lewitowałam słuchając to filmu, to odgłosów zza okna. Wstałam, zjadłam kawałek pizzy. Potem wciągnęłam jeszcze jedną, mała. Nic nie poczułam. Oprócz minimalnego wzrostu kontrastu i nasycenia kolorów.
Do końca dnia przeleżałam w łóżku oglądając coś - chyba The Last Song.
Po 23 musiałam zejść na dół, oddać komuś kluczę.
I to zaczęło się dziać coś niepokojącego. Mieszkam od 4 lat w tym przeklętym mieście i jakoś nigdy nie bałam się wracać nocą do domu, nie zależnie od tego w której dzielnicy mieszkałam. Tego dnia natomiast przejście jakiś 200 metrów po 23 sprawiło, że wpadłam w coś rodzaju małej paniki. Bałam się, po prostu się bałam.
Poszłam spać. Rano pojechałam do pracy. Miałam coś w rodzaju zwało-depresji.
Przez kolejne 2 dni czułam do siebie niechęć i wstręt, że to wzięłam, wyrzuty sumienia, jakieś coś w stylu depresji, zmęczenie - potężne zmęczenie, wycięczenie organizmu. Zaczęłam pakować w siebie witaminki.
Około czwartku zmieniłam trochę taktykę myślenia. Mam to dalej w domu, ale nawet po to nie sięgam, nie mogłabym na to patrzeć, odrzuca mnie potwornie, od fety tak samo, chociaż to dwa różne stany świadomości. Nie do porównania.
Myślę teraz o tym jak o jakimś tam życiowym doświadczeniu, kolejnej zjebanej akcji w którą się wplątałam i poradziłam sobie z nią. Zawsze chciałam wiedzieć jak czuję się człowiek naćpany. Amfetamina tak nie wali. Mefedron natomiast jebnął mnie tak niesamowicie, że wiem już co znaczy "latać" i "być wystrzelonym". Pożyłam też sobie przez miesiąc, na można powiedzieć początkowym uzależnieniu od dragów.
Wiem już jak to jest... Jakoś nie bardzo podoba mi się takie życie, jest zbyt męczące.
Wiem że przez najbliższy czas nie będę miała odwagi, żeby przykładać rurkę do nosa.
Jednak plusy niestety są. I to duże.
Chodzi mi głównie o te kolory, to jest niesamowite, oraz to całe dziwne spowolnienie świata, euforia przy pierwszej kresce, otwartość, tak samo dźwięki, wszystko jest wyraźniejsze.
Pierwsze miejsce - efekty wizualne - mega.
A co do sexu po dragach... Kto próbował ten wie. Chociaż tym razem akurat do niczego takiego nie doszło.
Minusy.
Deprecha, zwała, opóźnienie okresu po miesiącu brania, osłabienie organizmu, drażliwość, wahania nastrojów, trzęsienie się rąk, gastro.
Do tego nos... No cóż... Dwa dni miałam taki katar i tak mocno zawalony nos, że wydawało się że jestem po jakimś przeziębieniu. Nie mogłam oddychać przez nos. Przeszło mi dopiero może z 2 dni temu. Więc po 4 dniach.
Do tego dochodzi podejmowanie różnych decyzji i robienie rzeczy bez przemyślenia, mówisz rzeczy których potem żałujesz, byłam trochę oderwana od rzeczywistości, trochę niepewna, odleciałam.
Podsumowując.
Był to mój trzeci raz z mefedronem, ale pierwszy gdzie byłam sama i naprawdę odleciałam.
Czy chce to powtórzyć?
NIE.
- 17424 odsłony
Odpowiedzi
dwa dni latania na mefedronie
dwa dni latania na mefedronie.
saya.
Już wiesz.
Skoro podoba Ci się spowolnienie czasu, a nie przyspieszenie, to polecam LSD, grzybki, albo inne psychedeliki. Delikatnie, ale wysoko się uniesiesz i delikatnie powrócisz;-)
To tylko sen samoświadomości.