podróż do krainy drzewnych fraktali
detale
Setting: obwodnica na krańcu miasta, centrum miasta, dom znajomego, las i natura
Alkohol - mało
Powój od Rekwiatu - raz
25C-NBOMe - raz
25B-NBOMe - raz
podróż do krainy drzewnych fraktali
podobne
Po smacznym i sytym obiedzie postanowiłem, że przekażę mojemu koledze jego 50 mg 4-HO-MET. Jako że proszek wyglądał apetycznie, czym prędzej zlizałem około 25 miligram tej zacnej substancji o godzinie 17, a resztę pieczołowicie spakowałem i uzbrojony w słuchawki oraz mp3 wyruszyłem w drogę.
Jakąś minutę po wyjściu z domu zdecydowałem się na spożycie gumy. W tamtym momencie miałem dylemat – czy wstrzymać się od żucia, gdyż mogłoby to nieco zmniejszyć efekt i spowodowałoby to słabsze wchłanianie, czy też pozbyć się tego mocno chemicznego smaku, przypominającego wręcz wyszukaną truciznę. Z perspektywy czasu widzę, że decyzja o skosztowaniu Orbita dla dzieci była słuszna – nie zakłóciło to zmianie mojego postrzegania rzeczywistości na koktajl żywych fraktali.
Ale po kolei. W uszach – dzięki mojemu bratu, który pożyczył mi słuchawki – rozbrzmiewał spokojny ambient w wykonaniu Manuela Gottschinga („Dream and Desire”, polecam serdecznie, dla mnie w kategorii uczuć jest to jak muzyka sakralna, spokojnie kojąca umysł, ciało i duszę, być może również przez tę wyprawę). Przeciętny przechodzień nie określiłby tej pogody jako „ładnej”, a raczej „pod psem”, lecz już dawno nauczyłem się doceniać taką atmosferę. Niebo było całkowicie przykryte przez buroniebieskie chmury, które jednak przepuszczały nieco światła. Wiatr szarpał gałęzie drzew, które z daleka wyglądały bardzo schematycznie – a raczej można było się w nich dopatrzeć pewnego schematu, wzorca… Droga wydawała się jednostajna i nieciekawa – były to obrzeża miasta, dokładniej obwodnica, a więc ruch pieszych (w przeciwieństwie do ruchu nowobogackich górników w dojebanych samochodach) praktycznie nie istniał poza mną. Pozwoliło mi to skupić się bardziej na kostce, a dokładniej takiej śmiesznej obwódce, która je otaczała, taka nieco fioletowo – zielona.
Przeszedłem przez przejście dla pieszych i wraz z tym minęły chwile, kiedy mogłem jeszcze mieć jakieś wątpliwości co do działania ww. specyfiku. Około pół godziny od wrzucenia zacząłem dostrzegać jeden wielki, jebitny FRAKTAL z nieba. Calutkie niebo było fraktalem zakrzywiającym chmury i nadającym im różne odcienie rozszczepionych kolorów. Postanowiłem pooglądać drzewo, jednak w tamtym momencie flora nie ukazała mi swojej magii i za bardzo mnie ono nie zaciekawiło. Kontynuowałem podróż, podczas której ogarniała mnie coraz silniejsza euforia. Najfajniejszym pomysłem było po prostu chwilowe pogapienie się w niebo – po chwili obserwacji punktu ponad moją głową ukazała się mi feeria soczystych i żywo przenikających się barw. Dużo przyjemności sprawiło mi również obserwowanie przydrożnych lamp, które rozciągały się wzdłuż mojego kierunku ruchu.
Po zejściu z obwodnicy i wkroczeniu do miasta moim problemem okazała się nadmierna euforia. Nie mogłem przestać się cieszyć, a z drugiej strony bałem się, że obserwujący mnie przechodzień postanowi zadzwonić na policję w związku z moją nietypową radością. Rozkminiałem dynamikę ulicy – trzech dresików idzie w formacji (jeden z przodu, dwóch po bokach nieco z tyłu) w moim kierunku, muszę nieco odbić od trasy, gdyż jestem bezbronny. Nie potrafię się bić na trzeźwo, a co dopiero teraz, gdy zarówno mentalnie czułem przenikającą mnie współczucie do żywych istot, jak i nieprzyjemne reperkusje takie jak wazokonstrykcja, bruksizm oraz – zwykle u mnie występująca po zażyciu psychodelicznych intoksykantów – niesprawność brzucha (coś, jakbym miał wzdęcia, ale to trudne do opisania). Przeszedłem podziemną ścieżką na drugą stronę ulicy, miałem nadzieję, że w ciemności ujrzę coś ciekawego, lecz niestety się zawiodłem. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu na ustach, nawet przy nieznajomych mijających mnie na drodze.
Skłoniło mnie to do przemyśleń – dlaczego tak właściwie obawiam się, że ktoś zauważy mój uśmiech? Żyję w przekonaniu, że promieniowanie radością to coś „przypałowego” – a na pewno niezwykłego, gdyż mało w swoim życiu w Polsce widziałem ludzi zarażających optymizmem nieznajomych na chodniku. Dlaczego nie korzystam częściej z radości? Dlaczego nie zarażam nią innych? Być może trudniej jest się z tym wybić w pesymistycznym, wiecznie narzekającym społeczeństwie, ale to nie jest usprawiedliwienie, abym nie próbował tego zmienić. Cieszenie się własną pogodnością to jedna z rzeczy, której częstokroć nie doceniałem w pełni, a którą zrozumiałem podczas tej podróży.
Upłynęła mniej – więcej godzina od wrzucenia, gdy znalazłem się pod domem mojego ziomeczka. Uprzedziłem go, że się zbliżam do jego domu, wysyłając mu smsa złożonego z losowych znaków – moje kciuki nie były w 100% sprawne, aby złożyć sensowną wiadomość. Zadzwoniłem domofonem, a wtem z drzwi wyskoczył jego rudy pies. Niezmiernie się ucieszył na mój widok, a ja podziwiałem puszystość i blask jego sierści. Przywitałem się z domownikami, po czym wręczyłem przesyłkę. Wykonałem swoją misję. W tamtym momencie na przemian miałem ataki euforii i podejrzenia – czy aby sąsiedzi się na mnie dziwnie nie patrzą, czy ktoś nie będzie chciał wezwać policji… Opisawszy z grubsza mój stan, poszedłem za radą mojego ziomeczka, aby udać się na polanę, na którą często wyprowadza psa. Po kilku mglistych wytycznych wyruszyłem w drogę, nie wiedząc, czy tak naprawdę dojdę.
Idąc przez osiedle miałem niezłą bekę z brzmienia słów. Takie wyrazy jak „dobra”, „kurwa”, „okej” brzmiały nadzwyczaj śmiesznie i banalnie. Po dojściu na jakiś kawałek ziemi stwierdziłem, że za dużo tu ludzi i muszę się udać w bardziej odosobnione miejsce. Pobliski las wydawał się dobrym pomysłem. Szybko zmieniłem kierunek i wyruszyłem w drogę. Cel okazał się być dalej, niż się spodziewałem, dlatego w międzyczasie przysiadłem na przystanku. Czułem takie… napompowanie w jelitach. To niekoniecznie musiały być wzdęcia, po prostu zwykle po przyjęciu psychodelików mój brzuch lubi się nadymać. Mam przez to nieco spięty brzuch i nieco mnie to męczy. Po chwili obserwacji drzewa po drugiej stronie ulicy zauważyłem, że fraktale zaczęły rozmnażać się od pnia do pojedynczych listków. Ładny widok.
Chwila kontemplacji fraktali oraz parę łyków wody wystarczyło, abym nabrał siły i znów wyruszył w podróż. Przeczuwałem, że zaraz będzie ciekawie. Gdy już minąłem ostatnich ludzi i zagłębiłem się w las, zrozumiałem, dlaczego natura jest tak bardzo polecanym krajobrazem po grzybach. Każda roślina pulsowała swoim życiem. Wszędobylskie fraktale zewsząd atakowały moje oczy do tego stopnia, że po chwili obserwowania gęstego lasu utworzyło się coś w rodzaju fraktalowej mgły zaburzającej percepcję. Minąłem miejscówkę, na której niegdyś ledwo uniknąłem przechwycenia przez funkcjonariuszy pół grama konopi. Niedaleko dalej odnalazłem przyjemną, puszystą, nieco wilgotną trawkę, a nad nią potężne drzewo. Poczułem, że tego szukałem od momentu zażycia hometa. Po krótkich przemyśleniach dot. przepalenia fazy chmurą z bongo (na co ostatecznie się nie zdecydowałem – wolałem na pierwszy raz przeżyć czystą, nieskalaną mixem fazę) rozłożyłem kurtkę na ziemi, położyłem się i odpłynąłem.
Nigdy wcześniej bym nie pomyślał, że gapienie się w drzewa i niebo sprawi mi tyle radości. Widziałem, jak to ogromne drzewo nade mną żyje, oddycha, rusza swoimi gałęziami. Obraz co chwilę się zmieniał, nasycając drzewo coraz to innymi kolorami, różnymi odcieniami brązu i fioletu. Po zamknięciu oczu mogłem obserwować latające trójkąty, skomplikowane figury geometryczne, pochłaniające obrazy w stylu mandali – oczywiście wszystko składało się z fraktali. Czułem, jak szczęście przepływa od Ziemi i napełnia mnie. Jakiś przechodzień pytał mnie, czy dobrze się czuję – potwierdziłem to, po czym ucieszyłem się, że w razie bad tripowego zakończenia imprezy byłby tu ktoś, kto pomógłby mi doprowadzić się do porządku. Przeleżałem tak z godzinę, nie żałując ani jednej chwili.
Nadszedł jednak czas, gdy wizje osłabły, a ja poczułem chęć powrotu do domu z powodu nadejścia nocy i spadku temperatury. Udałem się do domu nieco inną drogą – przez galerię handlową, gdyż poczułem niesamowitą chęć ogrzania się i oddania moczu. Po załatwieniu interesów mojego ciała spotkałem znajomego z podstawówki, najebanego w trzy pizdy. Pogadałem z nim chwilę, obawiając się nieco, że zauważy moje rozjebane źrenice – na szczęście nie zwrócił na to uwagi. Następnie wyruszyłem do domu, jednak koło mojego dawnego liceum poczułem lekkie upsychodelicznienie rzeczywistości. Usiadłem spokojnie na ławeczce, kontemplując ptaki i fraktalowe krzaki. Gdy już stwierdziłem, że nic nie zaburza mojego wzroku, udałem się ponownie w drogę powrotną. Wróciłem do domu nieco po 21, moje źrenice były wciąż nienaturalnie duże. Z małym apetytem zjadłem kolację, po czym miałem problemy z zaśnięciem, jednak w końcu się udało. Moja podróż dobiegła końca, odnalazłem w sobie radość między ludźmi i szczęście w drzewie, świat składa się z fraktali, mogę już spać.
- 11653 odsłony
Odpowiedzi
skąd
siema skąd kupiłem mahometa? ja brałem 5 razy ale jakieś 2 lata temu teraz znaleść nie umiem
Sensi