[2c-p] czyli kto cie tym razem zabije...
detale
Ja: 35mg MXE, 14 mg 2c-p, Kilka h wcześniej 100mg a-PVP
H., K., G.: 35mg MXE, 12mg 2c-p
+ wszyscy małe ilości alkoholu
raporty mrprioriify
- [Szałwia Wieszcza] mozg.exe has stopped working
- [LSD] Atomowy inny świat
- Maconha Brava - Inna Marihuana
- Combretum Quadrangulare, czyli względnie zdrowo i pluszowo
- [LSA] Pora na pluszowość
- Wpis usunięty
- [DXM] Dysocjacyjne spojrzenie wstecz
- [5-MeO-DMT] Jak wyleczyć mordercę miłością
- Gładkość - Na grzybach nie stój inaczej niż skacz
- [3-MMC] Testy
[2c-p] czyli kto cie tym razem zabije...
podobne
To przeżycie mogę zaliczyć do udanych, z jednym małym wyjątkiem - jednego z nas wyniosło nieco za daleko i przez to zahaczyliśmy o granicę ostrego przypału.
Dodam jeszcze, że Wiek: 18, 18, 18, 20, 21.
Ale do rzeczy...
Około 16 przywaliłem sobie 100 a-PVP dla testu. Było ostro, w autobusie z muzyką klubową na uszach było ciężko wytrzymać, szczękościsk, mrowienie na ciele, dużo za duża ilość energii, napięte mięśnie... Kiedy dojechałem do znajomego nie umiałem przestać gadać. Do około 20:00 mi przeszło. Lekki zjazd, ale do przeżycia, po zjedzeniu czegoś i wypiciu piwka było już 100% spoko.
Godzina 21:00 wracamy od znajomego do mnie. O 22:30 przybyła pozostała część gromady, która miała nic nie brać, ale jednak się zdecydowała. Jeden z kumpli miał wracać 2:22 busem do domu...
23:20 znajomy (G.) który miał wracać przyjął ~12mg 2c-p i razem z drugim (K.) poszli odprowadzić koleżankę do domu. W międzyczasie Ja, A. i H. stuknęliśmy po 35mg MXE żeby coś się działo podczas ładowania 2c-p. Kiedy K. i G. wrócili, K. stuknął 35mg MXE na czym miał poprzestać, a my walnęliśmy również po około 10-12mg 2c-p. 20 minut później zdecydował się na ten krok również K. Ta sama dawka 2c-p. Jako, że G. jako jedyny nie stukał MXE, dla "równości" i on przywalił te same 35mg.
2c-p przyjmowaliśmy rozpuszczone w wysokoprocentowej nalewce, każdy trzymał roztwór po 5minut zanim połknął.
O 24:00 każdy już przyjął co miał przyjąć, rozpoczęło się czekanie przy muzyce (rap). Leciały twarde rozkminy, MXE zaczynało działać co objawiało się lekkimi problemami z mówieniem i chodzeniem.
Około 1:00 G. który 2c-p wziął pierwszy (dla niego +1h 40min od wzięcia) zaczęło się już coś dziać. Pływanie obrazów na ścianach, falowanie ekranu telewizora itp. itd.
Efekty te nasilały się dla niego aż do 1:30. Cała reszta praktycznie nic nie czuła, poza bodyloadem odczuwalnym dla wszystkich - lekkie mdłości.
Z własnej głupoty ja i A. dowaliliśmy sobie jeszcze po około 3 (ja) i 5 (A.) mg 2c-p. (warto dodać, że ja ważę 72kg, a A. 120kg) tym razem już bez rozpuszczania w niczym, po prostu pod jęzor i tyle.
Zaraz po tym puściliśmy sobie filmy na YT, żeby było ciekawiej, żeby psychodela jakoś się nakręciła, bo wpatrywanie się w przerażające oczy z okładki Dune2000 przy soundtracku z której siedzieliśmy zaczynało być już męczące.
Około 2:00 zaczęliśmy seanse najpierw Kraina Grzybów (kto zna, ten wie, że oglądanie czegoś takiego po tego typu środkach może być albo zajebiste, albo tragiczne w skutkach). Ja i G. strasznie się na to nakręciliśmy, tylko nam tak naprawdę się to podobało. Ja zaczynałem już odczuwać pewną "magię" ale wizuali nadal żadnych.
Następna w kolejce była seria asdfmovie od TomSki, która w zasadzie zawiesiła nas w czasoprzestrzeni powodując okropny mindfuck - no bo dlaczego te rysunkowe postacie zachowują się tak irracjonalnie? To nienormalne...
W tym czasie bania weszła już dla wszystkich jednakowo. Od tego czasu będę już pisał w odniesieniu +/- od wzięcia.
Jest 2:50, +3h od wzięcia. Wpadamy najprawdopodobniej na najgorszy pomysł tego wieczora. Puścić animowany horror - prolog do Dead Space. Kto grał, lub oglądał to, ten wie, że film jest tragicznie psychodeliczny, a w ciemnym domu, w środku nocy, po takich środkach, oglądanie filmu o tym, że w kosmosie rasa ludzka znajduje artefakt który zamienia ludzi w krwiożercze zombie-mutanty zabijające wszystko na swojej drodze... Ehh...
W każdym razie rozpoczęliśmy seans. Ja, A. i H. którzy to oglądaliśmy, widząc jak początek (łagodny) filmu na nas wpływa, jak to przeżywamy, mieliśmy już podniesiony puls i byliśmy przerażeni, wiedząc co będzie dalej. Wszyscy tragicznie wczuli się w film, mój mózg, podobnie jak wszystkich innych był skupiony na filmie, ale nie dało się nie zauważyć tego, że dookoła telewizora cały świat pływał, rozjeżdżał się i falował, a odblaski telewizora przyjmowały przedziwne kształty na ścianach i suficie.
Film kończy się dość ładną i wzruszającą sceną, podczas której główna bohaterka w dość heroiczny sposób poświęca się, a w tle leci kołysanka ,,Twinkle, Twinkle little star" która (przynajmniej mnie) zmiotła wszystko co działo się wcześniej z powierzchni ziemii i pozwoliła unieść się o 10 poziomów wyżej.
Okazało się, że K. prawie cały seans przespał, a G. zamiast starać się zrozumieć co siędziało, kontemplował wizuale dookoła telewizora. Podjęliśmy więc decyzję, że oglądniemy jeszcze raz.
4:20, +4,5h od wzięcia, przed drugim seansem wyszliśmy do mnie na ogródek. Było już w miarę jasno, ale świat wydawał się zupełnie inny. Wszystko falowało, zwijało się, pojawiało i znikało, każdy miał zupełnie inny wyraz twarzy, wszystko było zupełnie inne. Nawet światło w kiblu. Wyszliśmy na zewnątrz na szluga, lekko odmuliło. No i tutaj powinienem zauważyć, że coś jest nie tak. A. Miał wyraz twarzy przestraszonego dziecka, zwariowanego, złego. Naprawdę, przerażający. Powiększone źrenice, szeroko otwarte oczy, zmarszczone brwi. Typowy szaleniec z filmów.
Siedząc na ogródku i paląc dochodziliśmy do wniosków jaki ten świat jest inny, jak podobałsię nam film, wkręciło nam się, że na ogródku nie jesteśmy bezpieczni, ten świat jest inny, tylko w domu, o zgrozo ,,na statku" możemy poczuć się dobrze. A. z szalonym wyrazem twarzy chciał nas zagonić z powrotem do domu. Gdy H. wyrzucił peta, K. wkręciło się, że ogródek się pali i chciał to zgasić polewając go resztką naszej drogocennej wody. Od tego czasu nikt już nic nie pił. Wróciliśmy do domu, zamknęliśmy okiennice i dla całkowitej ciemności zaciągneliśmy roletę. Zanim włączyliśmy ponownie film, przez kilka minut zastanawialiśmy się co na środku pokoju robi popiół z papierosa i dlaczego z paczki w której były 24 szlugi został tylko jeden. Poszedłem do kuchni po zmiotkę, schylając się pod zlew przeraziłem się, gdyż rury ułożyły się w pysk krwiożerczego mutanta z Dead Space'a. Poszedłem po A. żeby się upewnić, że to tylko moja schiza i tak naprawdę niczego tam nie ma. Wróciliśmy do salonu, uprzątnąłem popiół z peta, A. zabarykadował swoim cielskiem drzwi chroniąc nas przed kosmitami. Nakazałem wszystkim zająć swoje pozycje, zgasiłem światło, aby było kompletnie ciemno i puściłem film na nowo. Tym razem już nie starałem się wczuwać, widziałem to wcześniej, nie było tam już nic co mogło mnie przerazić lub wciągnąć. Co więcej, wizuale osiągały swoje apogeum i były znacznie ciekawsze niż to co działo się na ekranie. Gdy ktoś miał wątpliwości co do fabuły filmu, tłumaczyłem, ale poza tym bawiłem się tym co widziałem, podobnie jak H. Cała reszta jednak zdawała się skupiać na filmie, poza K. który znowu chciał iść spać, mimo, że specjalnie dla niego film puściliśmy po raz drugi. Na granicy ściany i sufitu wszystko zwijało się i zakręcało, kolorowe odblaski z ekranu tworzyły fraktalne kształty na suficie, pływały, falowały, zbliżały się do mnie i oddalały. Obrazy na ścianach przemieszczały się i tańczyły, w pewnym momencie na obrazach zobaczyłem kolorowe, uśmiechnięte, bawiące się na sylwestrowej imprezie, iście psychodeliczne i tęczowe... mutanty z Dead Space. Ten widok po prostu mnie położył, zacząłem śmiać się jak psychiczny. No ludzie! Wyobraźcie sobie najbardziej możliwie przerażające kreatury z horroru, które śmieją się i tańczą w tęczowym świetle na obrazach w moim domu. Od tego momentu czar tego filmu prysł dla mnie już kompletnie. Wpadłem na pomysł jak rozśmieszyć resztę.
,,Ej, chłopaki, zczajcie. Przecież te zombiaki wcale ich nie atakują, ten statek to Energy 2000, bohaterzy to DJe a zombiaki to melanżowicze, paczcie jak tańczą wśród laserów." H. podchwycił to momentalnie i zaczął się ze mną z tego ostro brechtać, G. natomiast potraktował to jak dobrą rozkminę i podkładkę do głębszej beki i zaczął razem ze mną przekładać opowieść z filmu (szefowa ochrony statku podróżuje po nim starając się uratować ludzi przed krwiożerczymi kreaturami, które rozpleniły się już wszędzie). To spowodowało, że ja i H. pokładaliśmy się non stop ze śmiechu. Scena w której potwory rozwalają drzwii zaglądają przez szpary widząc nie zjedzonych jeszcze żywych ludzi, a ochrona stara się przedostać do nich szybem wentylacyjnym została przerobiona na ,,Hej mała sala, jak się bawicie? Czas nakręcić melanż, wbijamy do was!", natomiast olbrzymi technik, Unitolog, który poświęcił się aby odciągnąć zombiaki, został przerobiony na człowieka którego porwał melanż, który tańczył z melanż-tłumem psychodeliczne disco :D
Do końca filmu nie było końca śmiechom i rozkminom co teraz tak właściwie się dzieje. Alissa Vincent stała się Rihanną, natomiast Doktor Kyne - Remady'm, którzy walczyli ze sobą o to, kto zajmie konsolę i będzie grał dobrą muzę, zombiaki były oszalałym tłumem melanżowiczów, zaś pozamykani w pokojach wciąż żywi ludzie - lożą VIP która jeszcze nic nie brała i wcale dobrze się nie bawi.
Mniej więcej w połowie filmu z A. zaczęło się coś dziać. Na wszystko co ja, G. i H. mówiliśmy na temat filmu odpowiadał buntowniczym, głośnym ,,NIE!". W pewnym momencie zaczęło mnie to wkurzać. Mówię coś, coś śmiesznego, a ten mi ,,NIE". G. zaczął się z niego nabijać i po którymś-z-kolei-wkurwiającym-NIE rzucił mu tekstem ,,Nie? A to kurcze miła odmiana", co po raz kolejny poskładało wszystkich do podłogi ze śmiechu, a A. dalej nie wiedział co się dzieje. Tuż przed końcem filmu zaczął przerażonym głosem mówić, że ,,Trzeba to zakończyć", kiedy wszyscy mieli go w dupie, zaczął irytująco bełkotać ,,Nikt nie sięga po pilota! Czemu nikt nie sięga po pilota! Trzeba to zakończyć, nikt nie sięga po pilota!" co wkurwiło mnie jeszcze bardziej, gdyż właśnie zbliżała się końcowa część, z moim ulubionym ,,Twinkle, twinkle little star", kiedy nie chciał przestać bełkotać, w końcu na niego, może nie za głośno, ale stanowczo wrzasnąłem, żeby się zamknął, że chcę słuchać. Ale i tak było po wszystkim, bo scena się skończyła. Na całe szczęście podczas napisów końcowych motyw pojawił się raz jeszcze, co przyprawiło mnie o istny duchowy orgazm. Ta piosenka w pewnym sensie mnie wypełniła i dała mi poczucie spełnienia, przyjemności, euforii... No i niestety na tym koniec wszystkiego co dobre. A. z miną przerażonego szaleńca i zbitego dziecka postanowił wstać. Wyglądał jakby nie wiedziałco się stało. Zaczął szybkim, niepewnym tonem wypytywać nas, czy jest okej, czy jest nas sześciu (było nas pięciu od początku imprezy), że musi wyjść. Sam nie pozwalał nikomu opuścić pokoju, gdy G. chciał to zrobić, zaczął go szarpać i mówić, ze nie może nigdzie wyjśc, że nie możemy się rozdzielać. Wtedy na serio się wkurzyłem. Nie chciałem żadnych burd w moim domu, mimo, że A. jest 2x cięższy ode mnie, złapałem go za kark i siłą położyłem na łóżku. Nie wiedział co się z nim działo, ale gdy już ogarnął co się dzieje postanowił zrobić najgorszą możliwą rzecz - wyjść na ogródek w takim stanie.
Otworzył roletę, okno i okiennice i wybiegł szaleńczo na ogródek, cały czas mamrocząc, że jesteśmy "w tym", że musimy się "uwolnić" i czy aby napewno jest nas sześciu. Na teksty, że jest nas pięciu i co z nim jest, cały czas powtarzał, jak mantrę swoje ,,NIE". Podszedł do płotu, oparł się o niego jakby chciał wyskoczyć, to dla mnie było już za wiele, podszedłem do niego i go przytrzymałem, zaczął się rzucać. Nawiązała się szarpanina, H. krzyknął, żeby podać mu gaz pieprzowy (na całe szczęście nikt tego nie zrobił), w końcu zrezygnowany powiedziałem, żeby go zostawić. Niech robi co chce. Przeskoczył przez płot (boso, w koszulce-bokserce i krótkich spodniach) i stanąłna środku ulicy dzwoniąc do znajomego i prosząc go, żeby przyjechał do mnie, bo on jest "poza TYM". W tym momencie byłem już przerażony. 6 nad ranem, a na środku mojego osiedla naćpany gość paraduje z miną szalenca, boso i prawie w ogóle nie ubrany. Jedyne co przyszło mi na myśl, to naprędce ogarnąć dom i wywalić wszystkich - pójść bóg wie gdzie, byle najdalej od mojego domu, skoro jego nie można już było z powrotem wprowadzić. Każdy zebrał co najważniejsze i wyszliśmy. Mój cel - wyprowadzić go w bezpieczne miejsce. A gdzie o tej porze będzie mało ludzi? Las. Więc wmawiając mu co się da i na siłę pchając go do przodu przemaszerowaliśmy przez osiedle, spotykając różnych ludzi, aż w końcu dotarliśmy do lasu. Po drodze H. przerażony prowadził A., ja starałem się dodzwonić do znajomego A. po którego dzwonił, aby jednak przyjechał. Trzeźwa osoba do ogarniania była by skarbem. Po drodze A. wygadywał rzeczy totalnie oderwane od rzeczywistości, cały czas pytał się czy jest nas sześciu, czy ma na sobie swój kombinezon, czy jest ostatnią osobą na ziemii, czy wszyscy już wyginęli, czy idziemy do schronu, czy jego systemy są sprawne itp itd. Gdy byliśmy już w lesie H. wkręcił mu, że zostaliśmy wysłani aby pozbyć się obcych, że to jest naszą misją. A. zaczął wygadywać, że umrze. To zaczęło mnie lekko przerażać. Gdy dotaliśmy w jakieś zapomniane przez Boga miejsce, postanowiłem obezwładnić A. Nikogo nie pytając o zdanie założyłem mu (zapewne niezbyt profesjonalnie biorąc pod uwagę, że ja też byłem wciąż "pod wpływem" i cholerenie zestresowany) dźwignię na szyję, podłożyłem nogę i ciężarem własnego ciała wywaliłem go i dość mocno docisnąłem kolanem do ziemii, żeby nie mógł się ruszać. Wszyscy załapali dlaczego tak, H. zaczął go uspokajać, że na ziemii nikt z obcych go nie zauważy. Teraz byliśmy już względnie bezpieczni. Kumpel A. był już w drodze, ja postanowiłem podzwonić po znajomych i załatwić jakiś samochód, żeby wywieźć go do domu. Przecież ja miałem jeszcze swój dom i swoje obowiązki, G. i K. mieli u mnie swoje rzeczy, a my o 7:00 byliśmy w środku lasu z naćpanym gościem!... Cóż, na całe szczęście jeden ze znajomych się odezwał i powiedział, że postara się załatwić transport. Przez ponad godzinę siedzieliśmy, gryzieni przez komary ogarniając A. który cały czas leżał na ziemii i powtarzałjak mantrę różne zdania zakończone ,,Kto mnie tym razem zabije" lub ,,I kto mnie teraz zabije?", Np. ,,Podasz mi kolejną liczbę, wprowadzę ją do systemu, kto mnie tym razem zabije?", zachowywał się jak komputer podczas awarii ,,Test systemu, system nie sprawny, error, podaj kolejną liczbę, kto mnie teraz zabije?". To zaczynało być wkurwiające, przerażające i stresujące w jednym. G. i K. starali się jakoś rozluźnić sytuację i grali z A. w grę, nie wiem jaką, nie pamiętam, ale gadali z nim o pierdołach. A. dopiero po parunastu minutach zaczął jarzyć, że jesteśmy w lesie, dało się to poznać po tekstach ,,Komar. Komar przyjaciel. Nie zabijać komara." a potem ,,Komar. Znowu gryzie. Kto mnie teraz zabije" i tak w kółko. W końcu, jako że jedyny miałem dokumenty i kartę, poszedłem do sklepu kupić szlugi, jedzenie i picie, bo każdy już usychał, a uspokajająca nikotyna była w tej sytuacji na wagę złota. Po drodze do sklepu spotkałem kumpla A. (nazwijmy go X.) który wreszcie dotarł. Wróciliśmy razem do lasu, ja zdążyłem się już nieco uspokoić. X. i H. zajmowali się A., K. i G. nabijali się z sytuacji, a ja postanowiłem odciąć się od tego i kminić transport. Kiedy w końcu kumpel (nazwijmy go N.) odezwał się, że już jedzie, nakazałem wymarsz na granicę lasu. Gdy dotarliśmy, okazało się że N. zabłądził i musieliśmy czekać kolejne 15 minut. W tym czasie padła twarda rozkmina na temat wyglądu A.
Ja: ,,Ja jebie, on wygląda tragicznie... Bez butów, ledwo ubrany, cały pogryziony."
X.: ,,Wygląda jak Mnich pustelnik, który nie widział już od dawna cywilizacji"
Ja: ,,Nie... Ale mam na to inne określenie, też na M." ... ,,Menel."
[Śmiech]
X.: ,,To samo miałem na myśli"
G.: ,,Nieee stary, jak spotkał bym kogoś takiego na dworcu, to nawet bym mu grosza nie dał. U nas menele przy nim to szlachta"
Ja: ,,No w sumie <śmiech>"
K.: ,,Takiemu to menele by grosika dawali"
itp...
Co z resztą było kompletną racją. Był nawpół ubrany, bosy, Zarośnięty i cholernie brudny od leżenia na ziemii, cały pogryziony przez komary, w piasku i błocie, wymięty i z w ciąż naćpanym wyrazem twarzy, dalej powtarzając jak mantrę zdania związane z komputerami, liczbami i ,,kto mnie teraz zabije".
Kiedy N. w końcu dotarł, wsadziliśmy A. do auta razem z X. i H., zostawiając K. i G. aby na mnie poczekali aż wrócę. Od domu H. i A. dzieliło nas tylko 10 minut jazdy, jednak była to najgorsza jazda samochodem jaką pamiętam. Ja wciąż mając wizuale próbowałem ogarnąć drogę na GPSie i uspokajać N. który zbyt doświadczonym kierowcą nie był. Napięcie potęgował fakt, że z tyłu A. szarpał się i wydzierał protestując na moje pilotowanie.
Ja: ,,Skręć na najbliższym skrzyżowaniu w lewo, za @sklepem@"
A.: ,,NIE!!! NIE!!! SKRĘĆ W PRAWO, W PRAWO!!!"
Pół biedy, że przez mój stres myślałem całkowicie trzeźwo i doprowadziłem nas na miejsce, mimo przerażonego H. na którym siedział szarpiący się i wydzierający ponad stukilowy A. i śmiejącego się z sytuacji X.
A. zaczynał powoli zmieniać swój tok myślenia, gdyż przypominał sobie już powoli, że wszystko zaczęło się u mnie w domu, uh. Co gorsza zaczął rozkminiać, że wyruchał mojego psa, a potem wyruchał mnie. Dojeżdżając już na miejsce padł mój ulubiony tekst.
Ja: ,,Dobra, już dojeżdżamy"
A.: ,,Teraz rzygam"
N.: ,,Kurwa, spokojnie, zaraz będziesz w domu"
A.: ,,W którym domu tym razem. Test systemu. Raz. Dwa. Trzy. Zesrałem się. Nie uwierzycie w to co teraz powiedziałem"
Oczywiście nic z tych rzeczy nie zrobił, choć wyobrażam sobie co musiał czuć N. słysząc, że ktoś chce rzygać i zesrał się w aucie jego dziadka, pożyczonym na potrzebę sytuacji.
Na miejscu okazało się, że H. i A. zostawili u mnie klucze. Po raz kolejny musieliśmy zostawić X., H. i wciąż naćpanego A. w miejscu publicznym. Ja i N. wróciliśmy się do mnie, tym razem już bez pośpiechu i na spokojnie. Delektowałem się myślą, że dla mnie właściwie się już to skończyło. Gdy dotarliśmy do mnie ogarnęliśmy mój dom, aby wyglądał ,,jak gdyby nigdy nic", zgarnęliśmy rzeczy A., zapaliliśmy sobie szluga, zgarnęliśmy K. z przystanku, gdyż odprowadził już G. który wracał do domu i razem pojechaliśmy zawieźć im ich rzeczy. Na miejscu okazało się, że A. ze swoich dziwnych rozkmin przestawił się na ,,tryb programowalny". X. i H. wydając mu odpowiednio wymyślone komendy byli w stanie pokierować go do domu tekstami w stylu ,,System chce przeszkodzić Ci w dotarciu na drugą stronę ulicy, nie pozwól mu na to" itp. Dla mnie teraz było to już czysto śmieszne. Nie było już dla mnie przypału, ja swoje już zrobiłem, chciałem już tylko upewnić się, że A. dotrze cały i zdrowy do domu, więc mogłem nieco pobawić się sytuacją. Gdy odprowadziliśmy A. do domu, wyszliśmy na pożegnalnego szluga z H., który zaczął nieziemsko wkurwiać mnie próbami zwalania winy za całą sytuację. To było totalnie nie fair, nikogo nie zmuszałem do brania niczego, A. ma ponad 20 lat, sam kontroluje to co się z nim dzieje, a ja jeszcze załatwiłem im za własne pieniądze żarcie, picie i szlugi, transport do domu i to ja miałem w tym wszystkim największy przypał. Nieco wkurwiony wróciłem do auta. N. i K. zgodzili się ze mną, że zachowanie H. było nie fair. Wróciliśmy z K. do domu odwiezieni przez N. Stwierdziłem, że uratował mi psychikę, a A. uratował dupsko bardziej niż było to kiedykolwiek możliwe.
Pozostało już tylko umyć się, ogarnąć i coś zjeść. K. poszedł się umyć, ja przygotowałem owsiankę, zjedliśmy, potem umyłem się ja. Przespaliśmy się z dwie godziny, ja poszedłem do swojego łóżka i jeszcze przez dłuższą chwilę bawiłem się pływającymi wzorkami na moim suficie. 2c-p wciąż działało. Około 12:30 już było po wszystkim, najedzeni, lekko odespani, po bani, rozstaliśmy się każdy w swoją stronę. Ja - zmęczony - oczywiście położyłem się spać.
Krótkie spostrzeżenia od A. po wytrzeźwieniu - To nie był bad trip. On zajebiście się bawił, źle było tylko na samym początku w momencie, kiedy zaczął czuć, że coś jest nie tak, kiedy zaczął prosić o wyłączenie filmu. Spanikował słysząc, że ktoś chce go potraktować gazem pieprzowym (też uważałem, że to zły pomysł, ale nie opanuję tego kto co mówi). Potem już potoczyło się samo, na rzeczywistość zaczęły mu się nakładać obrazy z różnych universów m.in. ze stalkera (kombinezon, promieniowanie), filmów postapo (jestem sam na świecie), dead space (na drodze, domach, płocie symbole z Artefaktu). Sam nie wie dlaczego mówił to co mówił, jemu wydawało się, że normalnie starał się do nas mówić, a my do niego bełkotaliśmy. "Programowalność" była spowodowana lekkim już ogarnięciem bani i zmęczeniem, wykonywaniem rozkazów ,,żeby tylko sie odpierdolili" w podświadomy sposób.
Innymi słowy, kiedy ktokolwiek chce przerwać banię, załapać kontakt z rzeczywistością, po prostu go uspokójcie, powiedzcie mu że jesteście z nim, a broń boże nikogo niczym nie straszcie. Jeśli ktoś jest wrażliwy - nie puszczać ryjących banię horrorów...
- 21501 odsłon
Odpowiedzi
Filmy oglądane
Kołysanka: https://www.youtube.com/watch?v=YHZ_apAW-4c
Film: http://www.cda.pl/video/12846381/Dead-Space-Downfall-PL-napisy
Optymista wierzy, że żyjemy w najlepszym ze światów. Pesymista obawia się, że to może być prawdą.
Przeszlam trzy czesci dead
Przeszlam trzy czesci dead space na hard :)
To i cala reszta, wybitna. Wybitnie pojebana. haha
Ja tam się nie dziwię temu A.
Ja tam się nie dziwię temu A. że tak odpierdalał. Oglądać jakiś horror na 17mg 2C-P i 35mg MXE jeszcze 3 razy po kolei w dodatku z towarzystwem które go olewa, gdy ten prosi żeby wyłączyć ten film, a potem chce go gazem pieprzowym potraktować. Dobrze że mu całkowicie nie odjebało i nie wylądował w psychiatryku.