"saszeta z chin", czyli bliskie spotkanie sześćdziesiątego stopnia.
detale
Setting: noc, ciemny pokój w samotności.
"saszeta z chin", czyli bliskie spotkanie sześćdziesiątego stopnia.
podobne
- Everret, przyszła już paczka. Podrzucę ci ją za godzinę.
Wtedy przychodzi moment zastanowienia – dokładnie w chwili, gdy golę się, ubieram i wychodzę z domu, żeby spotkać się z Bochenem, który ma dla mnie przesyłkę, w której znajduje się tajemniczy proszek. Pytam wtedy sam siebie „co ja tutaj robię?”, odbierając podłużną kopertę wypełnioną kartkami zadrukowanymi chemicznym żargonem i tytułową „saszetą”. Przenosimy się o kilka dni w przyszłość i następuje kolejny moment zwątpienia, gdy wkładam palec do woreczka, na którym jest wyraźne ostrzeżenie o toksyczności substancji i napis wielkimi literami „nie do spożycia przez ludzi”, a ja zlizuję ją, rozlewając po ustach chemiczną gorycz hometa.
Wstęp:
Od kilku lat planowałem porządnego psychodelicznego tripa, podczas którego chciałem przeżyć coś niesamowitego – doświadczyć nowego poziomu muzyki, zastanowić się nad wieloma rzeczami i pobudzić swoją kreatywność. Chciałem, żeby coś mnie naprawdę poruszyło, bo byłem już znudzony rutyną i nic w trzeźwym życiu nie było w stanie na mnie mocno wpłynąć. To, co mnie spotkało przeszło jednak moje najśmielsze oczekiwania – nie mogłem spodziewać się, że przeżyję coś tak niedorzecznego i niesamowitego, coś, co przekroczyło wszelkie normy psychodelicznego doświadczenia.
Czas: 1 godzina przed zażyciem.
Siedzę przy komputerze i sprawdzam wszystkie rzeczy, które przygotowywałem od dłuższego czasu – mam zapisane kilka pytań, nad którymi chciałem się zastanowić podczas mojej podróży, na dysku utworzyłem playlistę z muzyką, składającą się z muzyki ambientalnej, trip-hopu i muzyki eksperymentalnej. Oprócz tego miałem zamiar obejrzeć film „The Fountain” ze względu na jego wizualne piękno, a także mistyczną, tajemniczą tematykę, w którą zamierzałem się zanurzyć. Nawet pomyślałem o kolekcji filmów przyrodniczych, które uważałem za wizualnie interesujące i mogące przybrać ciekawy obrót na tripie. Ostatnią rzeczą były rozmaite obrazy z różnych epok i „Codex Seraphinianus” – surrealistyczna książka w nieznanym języku, zawierającą setki ilustracji jakiejś dziwnej rzeczywistości. Wszystko jest przygotowane i ustalone – najpierw półtora godziny filmu, potem kilka płyt z muzyką i oglądanie wspomnianych obrazów.
Czas: Intoksykacja. Północ.
Opróżniam zawartość woreczka i wylizuję go do samego końca, a chemiczny smak tryptaminy przypomina mi wszystkie poprzednie tripy, co powoduje szybsze bicie serca i natychmiastową ekscytację. Staram się uspokoić i myśleć optymistycznie, gdy w żołądku ląduje 60 mg substancji o nazwie 4-HO-MET. Idę do pokoju, siadam przed komputerem i włączam film, czekając na to, co się wydarzy.
Czas: + 20 minut.
Siedzę w ciemności wpatrując się w monitor, a na krawędziach pola widzenia zaczynają pojawiać się błyski jasnego światła, kątem oka dostrzegam, że coś się porusza z dużą prędkością, przypomina mi to biały szum ze starego telewizyjnego odbiornika. Rozglądam się dookoła, ale nie widzę nic szczególnie interesującego.
Czas: + 30 minut.
Zaczyna się coś dziać – czuję jak euforia rozlewa się po moim ciele i rośnie do niesamowitych rozmiarów, mimo woli zaczynam się szeroko uśmiechać, nie mogę opanować tego odruchu. Przeszywa mnie niesamowita radość, ledwo jestem w stanie usiedzieć, bo cały płonę od tego uczucia rozrywającego szczęścia.
Czas: + 40 minut.
Zauważam, że film niezbyt mnie interesuje, a światło monitora razi mnie w oczy, więc przymykam je. Nie mogę się skupić, moje myśli urywają się, rozbiegają i mnożą w nieskończoność, nie mogę przytrzymać się jednego słowa, bo setki innych myśli zaraz je wypierają, znikając bardzo szybko i dając miejsce nowym. Czuję, że mi zimno, sprawdzam puls, ale okazuje się, że nie przyspieszył jak przy innych kontaktach z tą substancją. Przytłacza mnie atmosfera tajemnicy, jaka wypełnia mnie i pomieszczenie, mam wrażenie, że wkraczam w dzikie przestrzenie, gdzie czekają na mnie prawdy absolutne i coś nieokreślonego. Bez przerwy zanoszę się chemicznym śmiechem.
Czas: + 1 godzina.
Tutaj następują coraz silniejsze zmiany: tracę poczucie czasu i wydaje mi się, że płynie on błyskawicznie - godzina minęła mi w mgnieniu oka, a kolejne trzy minuty zdają się rozciągać w nieskończoność. Przy otwartych oczach widzę, w lewym-dolnym rogu pola widzenia, fioletowo-białą siatkę, która kojarzy mi się z wiklinowym koszem – wydaje mi się to absurdalne i zaczynam myśleć, kto umieścił to w mojej głowie, skąd to wszystko się wzięło. Przejmuje mnie poczucie absurdu, wszystko jest niedorzeczne. Zaczynam się głośno śmiać, gdy przypomina mi się, że czytałem, iż produkują tę substancję w Chinach – wtedy pojawia się jedno ze słów-kluczy tego tripa, a mianowicie „saszeta”, które wydaje mi się najśmieszniejszą rzeczą we wszechświecie. Wyobrażam sobie jak setki Chińczyków pracują w laboratoriach, produkując proszek, który wysyłają do Polski, żebym ja mógł doznać oświecenia, podczas gdy inni ludzie smacznie śpią. Szkoła i praca jest dla mnie czymś śmiesznie błahym w porównaniu do tego, co właśnie przeżywam – ogrom emocji uwalnia się we mnie w towarzystwie potężnych fraktali w egzotycznych kolorach, dostrzegam CEV’y złożone z regularnych linii oraz milionów fioletowych oczu, pod oczami przemykają różowe i pomarańczowe spirale o dziwnej geometrii i niesamowitym poziomie skomplikowania.
W tym momencie pojawia się również kolejna kluczowa rzecz dla tripa – przypomina mi się Bochen, który wypowiada zdanie „ale cię poskładało” i zostaje ono powtórzone około tysiąca razy podczas tych kilku godzin, tak samo jak zwrot „saszeta z Chin”.
Zatrzymuję na chwilę film, żeby obejrzeć przygotowane obrazy na komputerze, ale nie sprawiają mi one zbyt dużej przyjemności, więc wracam do „The Fountain”. Myślałem, że nastąpił już peak, ale to nawet nie był ułamek tego, co zaraz się wydarzyło.
Czas: + 2 godziny.
Zamykam oczy i opieram głowę na ręce. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie kończy się moja dłoń, a gdzie zaczyna głowa, trudno mi umiejscowić moje kończyny. Wydaje mi się, że tracę kształty i mam płynną konsystencję, dlatego otwieram oczy, żeby zachować resztki trzeźwości.
Błysk.
Nie mam pojęcia, gdzie jestem i co ja tutaj robię – komputer jest czymś dziwnym, nie wiem do czego służy, nie mogę sobie przypomnieć, co to w ogóle jest. Tracę rozum. Patrzę na łóżko i nie mam pojęcia, na co patrzę – widzę je normalnie, ale jest dla mnie czymś dziwnym i nieodgadnionym. Mam problemy z podłączeniem słuchawek do głośnika, męczę się z tym kilka minut.
Czas: nieznany. Peak.
Błysk.
Nie wiem kim jestem, nie mam pojęcia jak się nazywam, jakie są czasy i na jakiej jestem planecie. Moje ego przestaje istnieć, moje uczucia tak samo – jestem czystą myślą, nieskończoną i bezkształtną. Do świadomości dochodzi straszne odkrycie – przecież ja nie istnieję. Zmienia się moja perspektywa na życie i śmierć, widzę, że to zupełnie niewłaściwa droga myślenia, bo ja przecież nie istnieję, nie mam pojęcia czy żyję czy nie, wszystko mi się miesza i nie mam żadnego kontaktu z rzeczywistym światem. Czuję się tak, jakbym odkrył coś boskiego, jakbym zajrzał za kurtynę świata, a wszystko to, co znam okazało się być jedynie kukiełkowym teatrzykiem – nieistotnym i bez znaczenia, podczas, gdy ja, przez ułamek sekundy, wykroczyłem poza wszystkie ziemskie pojęcia. Nie mogę powiedzieć, że oszalałem – po prostu coś takiego jak „ja” zostało zmiecione, przemielone w maszynce do mielenia mięsa. Nic już nie wiem, mam wrażenie, że jestem z innego świata, że to życie nie jest moim prawdziwym, a jedynie jakimś snem. Zastanawiam się, czym jest sen i jak go odróżnić od jawy, ale te granice wydają mi się płynne, a świat realny zdaje się być snem we śnie – i w dodatku nie naszym snem, tylko kogoś innego(nie mam pojęcia, co miałem na myśli).
Czas: + około 2,5 godziny
Śmieję się, bo jestem małpą, szympansem. Wiem, że jestem spokrewniony blisko z tym stworzeniem, ale nagle wydaje mi się ono bliższe niż cokolwiek innego, a jednocześnie jest ono żałosne. Cały czas po głowie krąży mi określenie „saszeta”, za każdym razem wywołuje salwy śmiechu.
„Ale cię poskładało.”
Zaczynam odzyskiwać świadomość, przypomina mi się moje imię, ale trudno mi w nie uwierzyć. Potem powoli zyskuję wiedzę, że mam brata i rodziców, że mieszkam w Polsce i że jest XXI wiek. Ogarnia mnie mistyczne poczucie, że kocham wszystko, co istnieje, bez żadnego wyjątku. Jestem spokojny, umysł jest krystalicznie czysty. Uderza mnie myśl, że wszystko jest łatwe, a sens życia objawia mi się jako pewnik – chodzi o bycie szczęśliwym i dobrym. Jest to zadziwiające, bo jestem człowiekiem dwulicowym, z natury samolubnym, a nagle odczuwam więź z wszystkim, co istnieje, czuję, że jestem jednością z ludźmi i naturą. Myślę o oświeceniu i znów kubeł zimnej wody spada na moją głowę – przecież ja jestem oświecony. Widzę wszystko bez zniekształceń, bez komplikacji. Widzę świat jako zbiór przyczyn i skutków, bez dobra i zła, mam świadomość, że nie można go oceniać w kategoriach pozytywnych lub negatywnych, bo on po prostu JEST. Mam ochotę obdarzyć miłością i zrozumieniem każdego, przeprosić za wszystkie złe rzeczy i pojednać się z każdym. Te wszystkie banały są wtedy całkowicie niebanalne dla mnie. Przypomina mi się fragment wiersza Baudelaire'a:
Nieważne, czy przybywasz z nieba czy też z piekła,
Jeśli, monstrum genialne z marzenia i błota,
Do tej nieskończoności, która mnie urzekła
Tajemnicą wieczystą, otworzysz mi wrota
Błysk.
Pojawia się wizja, w której widzę kobietę, uśmiechającą się lekko, a z tego uśmiechu wydobywa się spirala, a potem milion kształtów, tworząc nowy wszechświat. Jeden gest tworzy cały wszechświat – efekt motyla. Wtedy zaczynam myśleć o kosmosie, wyobrażam sobie mgławicę i odległe planety. Przede mną jawi się niesamowity pejzaż, a ja zastanawiam się, co znajduje się w dalekich zakamarkach tej ogromnej przestrzeni.
Błysk.
Cały obraz kosmosu zbliża się do mnie na odległość milimetra i wypełnia mój umysł. Przecież wszechświat jest we mnie! To takie oczywiste. Ja jestem wszechświatem i dostrzegam jak substancja wydobywa moje najgłębsze części psychiki, które przybierają postać strun – widzę, że dotyka zakamarków mojej istoty, gładząc ją subtelnie.
Czas: + 3 godziny.
Słucham płyty Massive Attack – Mezzanine, a potem Aes Dana – Leylines, ale nie zwracam uwagi na muzykę, bo jestem pochłonięty tym, co dzieje się wewnątrz mnie. Pojawia się jakiś obraz, a z niego wychodzi kolejny, co przypomina mi rosyjskie matrioszki, baby w babie w nieskończonej ilości, a z każdej wychodzi następna.
Nie zauważam nawet, gdy jedna płyta się kończy, a druga zaczyna, ale pamiętam, że przeskakiwałem o kilka utworów naprzód. Koniec playlistę przynosi ciszę, a ja doznaję kolejnego olśnienia, które zapisuję z trudem na kartce: „z ciszy przemawia nieskończoność”. Zrozumiałem, że moment, gdy nie myślę o niczym i nie słyszę żadnych dźwięków, jest dla mnie esencją życia. Jestem pewny, że małe przyjemności sprawiają niesamowitą radość – szum wiatru, piękny krajobraz, dobra pizza. Mam ochotę zamówić pizzę i postanawiam, że następnego dnia zamówię ją i będę wtedy niesamowicie szczęśliwy. Piję trochę wody, w moim gardle jest sucho. Dopiero zyskuję pełniejszą świadomość mojego ciała, czuję, że miałem zaciśnięte zęby przez większość czasu, ale uderza mnie, że nie miałem pojęcia do tego momentu, że mam twarz(wiem jak dziwnie to brzmi). Poruszam językiem na boki, jest on sztywny, ale zyskuję powoli nad nim panowanie.
Mam ochotę na coś słodkiego.
Czas: + 4 godziny – czuję, że powolnymi falami homet schodzi ze mnie, a ja kładę się do łóżka i staram się zasnąć, co udaje mi się po kolejnej godzinie.
Podsumowanie:
Polecam. Naprawdę polecam.
Najbardziej niesamowite doświadczenie w życiu, a świadomość utraty tożsamości i niepewność o tym, że istnieję była czymś tak kosmicznym, że nic z trzeźwego świata nie może się z tym równać. Po pięciu godzinach budzę się z bólem głowy i zmęczony fizycznie, mam trochę nudności, a moje oczy są nadwrażliwe na światło. Na szczęście nie jest to tak bardzo nieprzyjemne, a po jakimś czasie znowu kładę się do łóżka i kiedy wstaję, większość efektów ubocznych zmniejsza się drastycznie. Nie zamówiłem pizzy przez ten ból brzucha, ale zrobię to następnego dnia. Czuję, że nabrałem nowych sił, zakotwiczyłem się bardziej w rzeczywistości i mam ochotę doceniać bardziej swoje życie, jestem bardzo zadowolony, chociaż przemęczony. Nie spełniłem moich zamierzeń, a trip nie potoczył się w ogóle w kierunku, jakiego się spodziewałem. Zostałem zabrany do innego świata, znajdując odpowiedzi na pytania, których nigdy nie zadałem. Jestem bardziej zadowolony niż oczekiwałem, uważam, że każdy, chociaż raz w życiu, powinien zobaczyć coś tak niesamowitego, bo w ten sposób można zyskać kompletnie inną perspektywę na to, kim jesteśmy, czym jest umysł i rzeczywistość.
Jestem pewien, że nic już nie będzie takie samo po tym wydarzeniu. Obawiam się, że już nigdy nie będę normalny. I bardzo się z tego cieszę.
- 15715 odsłon
Odpowiedzi
Pieknie
gratuluje pieknego TR'a, ladnie opisany, jakbym widzial swoj pierwszy raz z hometem :]
No ale tego ze filmu, obrazów i pytań nie ogarniesz na peaku to chyba wiedziales, co?:D
Dzięki ;) Na poprzednim
Dzięki ;) Na poprzednim tripie przy 35-40 mg potrafiłem ogarnąć film i różne życiowe sprawy, ale chyba homet był osłabiony przez SSRI, a teraz byłem na wenlafaksynie, która nie wpłynęła źle na jej działanie, dlatego było mocniej, niż się spodziewałem :D