elektro-chmura
detale
Grzybki- trzy tripy
LSD- opisany w raporcie trip był moim drugim
Nikotyna- kilkanaście razy
Alkohol- od czasu do czasu
Mieszanki ziołowe- kilkadziesiąt razy
Szałwia- raz
25c-NBOMe- dwa razy
raporty mandarynka97
elektro-chmura
podobne
Witajcie!
Postanowiłam opisać jeden ze swoich najlepszych tripów pod wpływem LSD. Mam nadzieję, że wam się spodoba!
Całe zdarzenie miało miejsce około 3 lat temu. Byłam jeszcze początkująca, jeśli chodzi o "te tematy" ;) Wraz z koleżanką, którą będę w tym raporcie nazywać Lilia, nie mogłyśmy się doczekać, aż nadarzy się okazja do ponownego spróbowania kartoników, które leżały grzecznie w mojej szufladce, schowane w stary portfel. W końcu- stało się! Jej ojciec wyjechał na kilka dni, więc miała mieszkanie tylko dla siebie. I dla mnie, rzecz jasna ;) A więc zaczynamy!
Późna wiosna, pogoda naprawdę piękna. Obudziłam się w nastroju co najmniej zajebistym, bo wiedziałam, że dziś jest dzień, w którym przeżyjemy przygodę! Ogarnęłam się najszybciej, jak się da, no i poleciałam z samego rana do Lilii. Mieszkamy jakieś półtora kilometra od siebie. Przeszłam ten dystans na piechotę, bo chodzić lubię. Piszę jej na messie "Otwieraj drzwi, zaraz będę". Gdy wchodzę na klatkę, serce bije mi szybciej, ale nie z wysiłku, a ekscytacji. Ona już czeka przed drzwiami z bananem na twarzy. Przytulamy się (nie przez próg. :D) i daję jej buziaka, po czym wchodzimy do środka i zamykamy drzwi na cztery spusty. Siadamy na kanapie. Wypijam trochę soku pomarańczowego, po czym wyciągam magiczne papierki. Zapytajcie pewnie, dlaczego nie tripujemy na łonie natury? Bałyśmy się interakcji z potencjalnymi ludźmi. Ale w domu też może być fajnie, o czym zaraz się przekonacie. Papierki lądują w jamie ustnej. Idziemy do pokoju Lilii i odpalamy kompa, na którym oglądamy śmieszne filmiki, co rusz wypatrując pierwszych oznak działania substancji.
Weszło w czasie krótszym niż godzina. Żadnego bodyloadu, może jedynie wrażenie ni to senności, ni zmęczenia. Może przez fakt, że spałam 6 godzin, a zwykle śpię więcej. Nie ważne. Pierwszy objaw fazy to takie przyjemne wrażenie, że świat robi się "inny". Czułam się lekko zagubiona w domu, który przecież tak dobrze znam. Lilia tak samo. Potem znaczące wyostrzenie się kolorów i takie specyficzne dla kwasa "pomarańczowo-niebieskie" kontury przedmiotów. Twarz mojej przyjaciółki wydaje mi się starsza niż zwykle. Ona z kolei twierdzi, że mam oczy jak świruska, co wygląda trochę strasznie. Przestajemy oglądać filmiki. Dopijam sok ze swojej szklanki i nie zauważam znaczących różnic w smaku. Moja towarzyszka z kolei siada po turecku na podłodze i mówi, że będzie medytować i żebym była cicho. Wrażenie dziwności w mojej głowie robi się coraz silniejsze. Gdy mówimy, obie mamy wrażenie, że słychać echo. Kładę się na jej łóżku, a moje ciało zatraca się w ekstazie spowodowanej kontaktem z miękką pościelą. Zaciskam mocno oczy i... Bum! Widzę niebieskie błyski, które tak jakby wychodzą poza moje zwyczajne pole widzenia. Przyciskam pościel z całej siły do swoich piersi i czuję, jakby była chmurką. Naprawdę jest super- puszysta, a ja super wrażliwa na dotyk. Przykrywam się nią, chociaż jest bardzo ciepło. Co rusz zasłaniam sobie twarz i odsłaniam ją. Uśmiecham się. Tulę. Zaczynam mieć wrażenie, że wszystko wokół mnie jest bardzo sympatyczne, że wręcz świat powstał specjalnie po to, żeby dać nam trochę przyjemności. Nie chce mi się wierzyć, że to tylko zimną materia. Coś, co na co dzień jest zwykłą, martwą pościelą, teraz odbieram jako duszę jakiejś wesołej, miłującej mnie istoty. Życie zaś jako sztukę samą w sobie. Siebie jako idealny, konieczny element wszechświata.
Ta pościel jest sensem istnienia. Ta pościel to mój przyjaciel. Macham nogami. Przyjaciółka ma otwarte oczy, nie wiem od jak dawna, no i śmieje się ze mnie przyjaźnie. Pytam, co czuje. Odpowiada mi, że zalewa ją białe światło i ma wrażenie, że nic oprócz niego już nie potrzebuje.
-Medytuję dalej! Nie połam mi desek na łóżku- mówi udawanym surowym tonem, co wywołuje u mnie atak śmiechawy. Zarażam ją śmiechem i śmiejemy się dobre kilka minut. Wstaję z tego uroczego łóżka i siadam obok niej. Wtedy dzieje się coś dziwnego: Zaczynam wraz z Lilią medytować, no i po kilku sekundach dopada mnie wrażenie, jakby "coś" było w pokoju. Pod zamkniętymi oczami widzę tak jakby prądo- chmurę gdzieś nad swoją głową. I czuję coś w stylu ogromnego respektu do tej chmury. Nie wydaje mi się, że jest ona osobą, po prostu czymś. I nagle Lilia łapie mnie za ramię i potrząsa:
-Też to czujesz?
-Że ta chmura jest nad nami?- pytam, jakbym normalnie była z nią połączona mózgami.
-Ja pier***ę!- mówi podekscytowana przyjaciółka, a ja zatykam jej usta i zaczynam nasłuchiwać. Nie wiem, po co ;D
-Czujesz, że coś tu wisi w powietrzu? Ale że... Tak dosłownie tu wisi? - pytam po chwili.
-Noooooo, ja pier***ę, jakby jakaś duża chmura. Czy coś. Ale taka... Niefizyczna? Też to masz?
-Noooooo. Masakra. Duża elektryczna chmura.
-Nie myśl o niej.- mówi Lilia dość poważnie. Mimo tego zaczynam trochę chichotać.
- Ale dlaczego? Jest zajebista.
-Nie myśl. Nie masz wrażenia, że to straszne?
-Ale... Czemu straszne?
-No, że coś tu jest.
-Przestań. Nie wkręcaj sobie takiej fazy. Już, już o tym nie gadamy. Idziemy umyć zęby?- nie wiem czemu to zaproponowałam, ale ten mały zabieg najwidoczniej pomógł mojej kumpeli. Ja umyłam palcem, ona swoją szczoteczką. Wypłukała usta i z uśmiechem stwierdziła:
-Już mi lepiej! Chodź do pokoju, włączymy muzykę!
Muzyka (nie mam pojęcia, czego wtedy słuchałyśmy) była cholernie... Przestrzenna. Tak mogę to ująć. Mogłam, leżąc z zamkniętymi oczami, tak jakby czuć, że wypełnia calutkie mieszkanie, a także niejako wpływa na moje wizje. Zalewał mnie tym razem kolor pomarańczowy w formie takich nitkowatych fal. I trochę fioletowych "bąbli". Gdy zaś otwierałam oczy, niektóre przedmioty wyginały się w ten specyficzny sposób, który pewnie zna każdy, kto miał przyjemność obcować z LSD.
Przyjaciółka położyła się obok mnie i przytulałyśmy się przez dobre pół godziny. Było nam zajebiście przyjemnie. Chciałam myśleć o życiu, coś pofilozofować, ale czułam, że mam to wszystko gdzieś. Że nie chcę myśleć, bo tak na dobrą sprawę wszystko już wiem, a ubieranie świata w myśli (szczególnie pojęć abstrakcyjnych) to za duże uproszczenie. Lilia zapytała mnie w pewnym momencie, czy też widzę to światło, jak zamknę oczy. Nie widziałam. Twierdziła, że jest bardzo przyjemne. Skojarzyło nam się to od razu z opisem osób po śmierci klinicznej. Powiedziała, że jeśli po drugiej stronie jest tak, jak na kwasie, to musimy się powiesić ;D Ja na to: Mam gdzieś linę w domu, została jeszcze po tacie. (Mój tato się nie powiesił). Lilia zrobiła zdruzgotaną minę, ale po chwili najwidoczniej zrozumiała, że żartuję, no i przypomniała sobie, że mój tato żyje, więc zaczęłyśmy się obie śmiać.
Kwaśny mózg sprawiał wrażenie, że usilnie chce zrozumieć wszystko dookoła. Cały ten świat spowity mgiełką tajemnicy, składający się z miliardów miliardów puzzli, z których każdy ma jakieś znaczenie dla całości, a jednocześnie każdy jest w pewien sposób odbiciem tej całości. Serce natomiast mówiło: nie staraj się. I tak nic nie zrozumiesz. Nie musisz nic rozumieć. Wystarczy, że czujesz. Zatrać się w tym, co czujesz.
Przeniosłyśmy się do salonu, siadłyśmy na kanapie, wyłączyłyśmy muzykę. Rozmawiałyśmy o prawie przyciągania i miłości. Stwierdziłam, że muszę mieć w sobie mnóstwo miłości do świata, skoro właśnie on mi ją oddaje. Skoro jest dla nas taki dobry, że możemy doswiadczać stanu jedności ze wszystkim i najwyższego spokoju ducha. Lilia mówiła, że ma podobne wrażenia do mnie- że świat daje nam do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze. Że to jedna z takich chwil, które musiały się zdarzyć. Moja przyjaciółka jest weganką, więc zaczęła mówić o tym, że najwyższym przejawem miłości jest zaprzestanie wykorzystywania zwierząt. I tłumaczyła, że wszystkie nieszczęścia w naszym życiu to efekt właśnie prawa przyciągania, a konkretnie tego, że jeśli powodujesz ból, przyciągasz ból. Trochę mnie to niepokoiło, jednak odparłam jej, że nie do końca tak to widzę. Moim zdaniem świat to równowaga dobra i zła. A my nic nie możemy zrobić, żeby ją zaburzyć, bo zło, w tej czy innej formie zawsze będzie na tym świecie. Mimo wszystko do tej pory pamiętam tę dyskusję i uważam, że jakoś mnie ukształtowała życiowo, bo czasem mi głupio, gdy jem mięso. Ale jednak twierdzę, że skoro na tym świecie jest tyle zła, to to zło po coś musi być. Być może jesteśmy tu za karę, no i mamy cierpieć. Być może zło tak na dobrą sprawę jest iluzją. A może ma jakiś inny cel? Nie wiem. I weganizm to walka z wiatrakami (oczywiście jeśli się z tym nie zgadzasz, masz do tego prawo), bo i tak nie zbawimy świata. I tak każdy musi swoje wycierpieć. Przyjaciółka stała twardo przy swoim stanowisku, a ja przy swoim, więc w końcu dałyśmy sobie spokój. Powiedziałam to, co kwas niejako mi przekazał, czyli "nie musisz rozumieć. Wystarczy, że czujesz."
-Ja czuję swoje, Ty swoje, ale i tak się kochamy. Prawda?
-Pewnie, że się kochamy! Kocham Cię jak Irlandię!- zaczęła śpiewać.
Trip ogółem napełnił mnie uczuciem wielkiej akceptacji do świata. Zrozumieniem bez zrozumienia. Czymś w rodzaju dojrzałej rozkoszy z samego faktu istnienia, satysfakcji z kontemplacji każdej sekundy tego, co się dzieje i każdej drobiny świata, który nas otacza. Oczywiście po zejściu LSD już nie było tak kolorowo, ale to wspomnienie zostanie ze mną na zawsze. Wspomnienie chwili, w której wszystko było po prostu piękne.
- 9125 odsłon
Odpowiedzi
Słodko.
Bardzo przyjemny i lekki raporcik. Dużo w Tobie ciepła i pozytywnej energii. Dobre z was duszyczki;-)
To tylko sen samoświadomości.