Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

totalne krasnalstwo z duchem świętym w tle

totalne krasnalstwo z duchem świętym w tle


Doświadczenie: w zeszłym roku raz po 40 surowych grzybków w obecności kolegi i drugi raz samotnie 70 suszonych. Pierwsza faza superpozytywna, natomiast druga mnie przerosła, miałem przez kilka miesięcy deprechę.


Najpierw chciałem się podzielić fantastyczną metodą na zarzucenie grzybów: bierzemy je do buzi i...żujemy przez 2-3 minuty, aż w ustach zostanie nam malutki sprasowany kawałeczek, który wypluwamy. Same korzyści:



  • Faza wchodzi po około 20 minutach

  • W ogóle nie gniecie w żołądku

  • Ponieważ grzybki nie są trawione, cała moc idzie ze śliną bezpośrednio do krwiobiegu i wystarczy naprawdę mała dawka - o czym sam się przekonałem, gdy zeżułem "bezpieczną" ilość 30 sztuk a tu ku mojemu przerażeniu, wypierdoliło mnie na same granice wszechświata. :D


Więc w zeszłym tygodniu (początek października) o 22.00 przeżułem 30 sztuk, które dzień wcześniej zebrałem na podmiejskiej łączce (mieszkam w dużym mieście). Towarzyszył mi kumpel, który miał mnie pilnować. Na początku siedziałem na ławeczce w rynku i gapiłem się w świecące latarnie, błyszczące wystawy sklepowe i obserwowałem światełka, które przybierały geometryczne formy rombów i gwiazdek. Mój kolega powiedział, żebym spojrzał na gwiazdy, wyglądały rzeczywiście jak gwiazdki rysowane przez dzieci ;) Przypomniałem sobie wtedy, że dr Albrt Hoffmman (wynalazca LSD, odkrywca psylocybiny) ma już 99 lat (tak jest! niesamowite!) i powiedziałem kumpowi, że dziadek Hoffmann pewnie ma zajebisty ogródek, w którym uprawia sobie maryśkę i grzybki a wtedy dostałem takiego ataku śmiechu że ja p...


Po mniej wiecej 45 minutach zacząłem wchodzić do psylocybowego świata: poczucie zwolnienia upływu czasu, pojawienie się typowych grzybowych haloonów: ciągnące się w nieskończoność geometryczne kolorowe rozgałęziające się wzorki, takie fraktalne paprocie jak z bajek o Żwirku i Muchomorku. Uświadomiłem sobie, że podobne graficzne motywy można znaleźć zarówno w meksykańskich restauracjach jak i na perskich dywanach, czyli coś w tym jest. Wchodząc do grzybowego świata ma się wrażenie, że pokręcone kolorowe desenie są olbrzymimi trybami jakiejś ogromnej machiny - pułapki, która dosłownie wciąga nierozważnego śmiałka do środka. Wtedy zawsze czuję strach i obiecuję sobie, że "już nigdy więcej nie zjem grzybów ;)



Byłem bardzo zdziwiony i przestraszony, że te 30 sztuk przeniosło mnie do Grzybowa Dolnego :P, bo nie planowałem aż takiej podróży, miałem tylko zamiar przeżyć małą rekreacyjną fazkę. Więc zdezorientowany poprosiłem przyjaciela, żebyśmy poszli do delikatesów i kupili czekoladę (ponoć glukoza podnosi produkcję neuroprzekaźnika - serotoniny, który zostaje wyparty przez psylocybinę). A w delikatesach na alkoholowym, patrzę a tu do mnie macha jakiś facet o krasnalskim uśmiechu - to przecież fryzjer, u którego byłem tego samego dnia! I wtedy doznałem objawienia: czytając opisy na neurogroove, bardzo często się zdarzało, że na fazie "psylonauta" spotykał osobę z drugiego kręgu znajomych! Więc odkryłem taką magiczną regułę :).



Nie miałem siły, żeby zjeść czekoladę, kumpel zamówił taksówkę i pojechaliśmy do niego na chatę. W taksówce starałem się pilnować, nic nie mówiłem tylko zamknąłem oczy i oglądając haluny na turkusowym tle, słyszałem z radia piosenkę Desireless "włajasz, włajasz" co znaczy dokładnie "podróż" ! Tak więc na grzybach nasz świat rzeczywiście staje się magiczny i dopasowuje się do naszego stanu, a w tym spotkaniu fryzjera i piosence w taksówce wyczułem działanie jakiejś potężnej siły, która drzemie pod powierzchnią naszego codziennego świata, a która chce mi coś przekazać, czegoś mnie nauczyć, albo tylko zamanifestować swoją obecność i moc.



Położyłem się na wersalce u kumpla i znalazłem się w stanie, który nie był ani jawą ani snem. Czułem fale paniki i makabrycznej radości. Na szczęście kiedyś trenowałem świadome śnienie, więc wiedziałem, jak się zachowywać w podobnym stanie. Delikatnie dotykałem łóżka, podłogi, starałem się wyczuć ich realność i nie panikować. Najbardziej się bałem, że zacznę mieć prawdziwe halucynacje - nieistniejących rzeczy i obiektów (ponoć zdarzają się takie rzeczy) i utracę kontrolę nad swoim zachowaniem. Ale wiedziałem, że największy błąd, jaki możne popełnić podróżnik, to uwierzyć, że "tak już zostanie na zawsze" i przez to popaść w obłęd, zwłaszcza że minuty ciągnęły się w kwadranse. Leżałem więc w łóżku bardzo spokojnie, oddychałem powoli i głęboko (bardzo ważna rzecz!, co chwilę pytałem się, która godzina.


W szczytowym momencie czas kompletnie się zatrzymał, a ja - czy raczej to czym wtedy byłem - znalazło się w jakiejś mlecznej poświacie. Zrozumiałem czym jest Wieczność, czułem wtedy obecność Ducha Świętego lub jakiejś niesamowitej świadomości, jak kto woli (i pamiętałem komentarz z grzybowego forum hyperreala "ktoś nad tym wszystkim trzyma pieczę"), Ten duch nie pozwalał, żeby moje "ja" nieodwracalnie się rozpadło, to jeszcze nie był mój czas. Wtedy zrozumiałem, o czym pisał Carlos Castaneda w swoich książkach o indiańskich czarownikach. Rozumiałem też wtedy wiele rzeczy, ale nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, żeby to wyrazić. W tej wieczności wszystkie pojęcia takie jak życie, śmierć, Bóg, czas były tylko pustymi słowami. Ta Siła nie była Bogiem w sensie chrześciajńskiej wiary, raczej inteligentą energią, może moim Aniołem Stróżem? Uświadomiłem sobie, że każdy z nas będzie miał swoją indywidualną wieczność - a tak na razie wygląda moja przyszła wieczność i będę musiał w życiu jeszcze trochę popracować, żeby sobie tam "uwić przytulne gniazdko" , bo na razie to był "stan surowy zamknięty", czyli gołe ściany bez mebli i dywanu :), totalna pustka. Stwierdziłem, że w mojej wieczności brakuje miłości więc doszedłem do wniosku, że muszę się jeszcze w życiu zdążyć zakochać :)


A potem już był łagodny zjazd w oparach kosmicznego absurdu niczym w komiksach Baranowskiego. Znowu uderzyła mnie fala znakomitego humoru, powiedziałem kumplowi że jestem krasnalem klasy B i zapytałem się go, czy wie czym się zajmują krasnale. Oczywiście nie wiedział :D Więc mu zacząłem tłumaczyć, że krasnale sprzątają w obejściu, kołyszą dzieci do snu i czuwają nad domowym mirem, a ja śmiecę, hałasuję, i anektuję łóżko gospodarza, który będzie mnie musiał utrzymywać :D Powiedziałem, że w takim krasnalskim stanie mógłbym funkcjonować całe życie, tylko musiałbym sobie załatwić rentę, co przy moim stanie psychicznym nie byłoby trudne :P A na koniec zacząłem lać z "cweli", "frajerów" którzy się zawieszają na grzybach albo np. w amoku grzebią w kałużach błota. Kumpel już widział, że mam cały czas humorek i jak to określił "pierdolę jak potłuczony" więc poszedł do drugiego pokoju czytać książkę a ja jeszcze pół godziny leżałem w łózku i zwijałem się ze śmiechu.




O godzinie 2.00 wszystko się skończyło, a ja pożegnałem się z kolegą, podziękowałem mu i wyszedłem na nocny. I już na dworze uświadomiłem sobie, jaki ten nasz zwykły świat jest piękny :P O dziwo, po takiej jeździe na szczęście nie czuję jakichś pogrzybowych schizów czy depresji, bo w pewnych momentach było naprawdę niewesoło. Naprawdę nie rozumiem, jak po takich podróżach można na następny dzień normalnie funkcjonować i śmiać się z tego.



Uffff. A to wszysko się wydarzyło w ciągu 4 godzin po 30tu średniej wielkości grzybkach psilocybe semilanceata z podmokłej łączki. Więc pamiętajcie, przy przeżuwaniu należy zmniejszyć dawkę o połowę.



A na następny dzień poszedłem do knajpy i się upiłem :P






Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media