dawka większa, dawka szybsza
detale
dawka większa, dawka szybsza
podobne
15:00 wyjście z pracy, szybko złapać tramwaj i kierować się prosto do domu. Plan oczywiścię się udało i już o godzinie 15:40 równo wziałem wszystkie blottery. Powrót do domu, włączam kompa, biore plecak lece do sklepu. 16:10 wychodzę ze sklepu i odczuwam pierwsze efekty - lekko skrzywiony humor, zmienia się postrzeganie przestrzeni, "spięcie" na karku oraz ogólna zmiana myślenia. Zaskoczyło mnie tak szybkie działanie, ale to zapewne przez dawkę, którą brałem. Blottery pogryzłem i zjadłem. 16:20 jestem już w domu, a że uwielbiam w tym stanie brać prysznic, to skierowałem swoje kroki od razu do łazienki. Oczywiście odczucia niesamowite, tak jak lubie zwykłą, letnią kąpiel, tak teraz gorącowa woda i mółbym tam stać godzinami... Autosugestie na coraz wyższym poziomie. Zacząłem sobie wkręcać, że woda jakoby mogłaby przez pory w skórze "wymyć" kwas, więc przez chwile faza schodziła. Ale zaraz po tym przecież uświadomiłem sobie, że to niemożliwe i zaczęło się falowe działanie 1p. Nastąpiła pierwsza potężniejsza fala. jakoś o
16:30
Zaczęły się pierwsze fale przed oczami. Nie jakieś nachalne, lecz objawiały się "świetliste" refleksy wody, cienie tańczyły w charakterystyczny, śmieszny i bardzo ciekawy sposób. Kafelki jak i pofałdowane, niebieskie szkło wyglądały jakby bardizej pastelowo. Jak gdyby ktoś je namalował. Głupawka włączyła się dosłownie na może 10-20 min, a ja w tym czasie nadal zażywałem prysznica. Woda była nieziemska, a piana na skórze była świetna. Włączył się typowy tryb "leniwca". Mięśnie lekko odmówiły posłuszeństwa, więc usiadłem sobie, czujac ciągły deszcz ciepłej wody na głowie i całej skórze. Skrzywienie psychiki było coraz mocniejsze, spięcie na karku też. Wręcz odczuwałem dyskomfort, ale w sumie od razu mijało, ponieważ mój umysł zajmował się czymś innym. Wyjście spod prysznica nie było łatwe. Zimne powietrze uderzyło we mnie, jak gdybym wyszedł wprost na dwór. Wysuszyłem się, wróciłem szybko do nagrzanego pokoju, gdzie czekał na mnie komputer, z przygotowaną muzyką. Tool był wtedy moim przewodnikiem, po tym jak się później okazało, bardzo długim dniu
17
Czas tak naprawdę przestawał być miarodajny. Od przyjęcia mineły tak naprawdę 1:20 min. a ja czułem się jakbym był już na kwasie od dobrych paru godzin. A im dalej, tym czas coraz bardziej spowalniał. Ciepło otoczenia jak i muzyka sprawiła, że skrzywienie jak i fraktale mocno się nasiliły. Cały świat wyglądał już pastelowo, fioletowo. A litery były wręcz nie do przeczytania. Włączyl mi się słowotok w mojej głowie, mocna empatia jak i połączenie z otaczającym światem.
Następnie przypomniałem sobie, że w przerwie od Toola chce włączyc godzinny utwór - https://www.youtube.com/watch?v=imtPF2b2Q4M
Tak naprawdę przy wyborze przeżycia, nie wiedziałem co wybrać. Bo z jednej strony, przez najbliższa godzine rodziłem się, przeżywałem eony i ginąłem. A z drugiej strony potem świetnie się bawiłem. Ale cóż, wróćmy do godziny, w której połączyłem się i stałem się czymś, czego nie da się wyjaśnić słowami.
Podłączyłem słuchawki pod telefon, zgasiłem światło i odpaliłem teledysk na dużym ekranie, by robił za miłe tło i rzucał ciekawe kolory na sufit i ściany. Klimat pierwszy nut sprawił, że łóżko było nadwyraz miękkie i wygodne. Przykryłem sie, zamknałem oczy... I oddałem się obrazom, które pokazywał mi mój umysł podczas słuchania.
Utwór podany wyżej jest jakoby "podzielony". Na początku zazwyczaj jest spokojnie, potem coraz szybciej... By na końcu umrzeć. Tak też się działo ze mną, po pierwszym zatoczeniu koła. Poczułem niezwykłą empatię i uświadomiłem sobie, że to my ludzie, tworzymy własne życie i kreujemy swój świat. Chwile przed objerzałem ten o to film - https://www.youtube.com/watch?v=16W7c0mb-rE którego poszukiwania zajeły mi chwile, przez dość jak wtedy się okazało - trudną nazwę. Obejrzenie go i zrozumienie, że każda komórka "porozumiewa" się ze swoim sąsiadem, tak jak ludzie w swojej najbliższej okolicy porozumiewają się z sąsiadami pokazala mi niewyobrażalnie duża zależność między wszystkim, co żyje jak i nie żyje. Na wstępie utworu, co rusz otwierałem oczy i zamykałem, wręcz mimowlnie ponieważ nie wiedziałem, która wersja jest piękniejsza. Fakratale które układały mi się na suficie i ścianie w rytm kolorów z ekranu były cudowne. Sprawiały że jeszcze bardziej chce się odłączyć od swojego ciała, i pognać w przestrzeń. Zamknięcie oczu pokazywało mi bezmiar Wszechświata, który juz na tym etapie mocno się wyginał, wykręcał, zwijał i rozciągał. Coraz mocniej czułem oderwanie od ciała, jakby moja świadomość uciekała od niego jak najdalej, by podróżować i wniknąć w strukture kosmosu. Jedyne czego w tamtym momencie chciałem, to by każdy poczuł takie szczęście, jakie ja odczuwałem.
Po dość długim wstępie, zaczęły się zamknięte koła wolnego początku, szybkiego środka i gwałtownego końca. To właśnie przy tym za każdym razem czułem się, jak gdybym był wręcz wszechświatem, rodziłem się gwałtownie, rozszerzajac się, tworząc cząstki, cząsteczki, atomy, struktury, obiekty, asteroidy, planety i gwiazdy. miliardy lat widziałem w jednej sekundzie trwania tego dzieła, mogąc dowolnie kreować wszystkie prawa natury, jakie rządzą w moim własny wszechświecie (bardzo interesuje się fizyką i astronomią, prawdopodobnie to wpłynęło na rodzaj przeżycia, kreowanie wizji różnych sił, było naprawdę solidnym kopem jeżeli chodzi o pojęcie naszych praw). Na końcu tworzyłem życie, wyglądało pięknie za każdym razem. Tworzenie wszechświata przyspieszało równomiernie do przyspieszania utworu, a ja to rusz mimowlnie otwierałem i zamykałem oczy. Momentami czujac jak łzy spływają mi po policzkach. Spięcie mięśni nie dawało mi zapomnieć kim jestem. Gdy jak byt połączony z Wszechświatem, umierając czułem jak wszystko zastyga. Jak energia się zmniejsza, jak wszystko ginie. Czułem psychiczny i fizyczny ból. Nie starałem się go pozbyć, wręcz pragnąłem go, by lepiej zrozumieć to, co sam chce sobie pokazać.
Każda śmierć uświadamiała mi błędy, które niegdyś popełniałem. Widząc największe moje dzieło - życie, czułem ogromna radość mogąc tchnąć w to trochę siebie. Przy tworzeniu drugiego wszechświata, napięcie mięsni ustało, lub przestałem je zauważać. Ostatecznie wtedy oderwałem się od swojego ciała, przeżyłem tzw. ego death. Wcześniej świadomie do niego dążyłem. Przestałem odczuwać fizycznie cokolwiek. Wygoda lub dyskomfort przestał istnieć. Nie odczuwałem bólu, nie odczuwałem delikatności pościeli. Czułem jedynie psychiczne emocjie takie jak ogromna euforia, szczęście, poczucie bezpieczeństwa. Ale również wysiłek, psychiczny ból i świadomość że nic nigdy nie jest stałe. Wiedziałem, że prędzej czy później nastąpi koniec, bo nic stałym nie jest. Chciałem to wręcz odczuwać, bo wiedziałem że bez tych uczuć, te pozytywne będą wyblakłe, jakby... Niepełne.
Zapomnienie kim się jest, swojego imienia, że w ogóle jest się człowiekiem - istotą ludzką nie wpędziło mnie w bad tripa. Wręcz przeciwnie. Była to najpiękniejsza rzecz, jaką byłem w stanie przeżyć. Czułem splątanie wszystkiego, co istnieje. Czułem dosłownie, jak wszystko ze soba jest połączone. Jak ja łącze się ze wszystkim. Przestałem odczuwać emocje jako człowiek. Odczuwałem coś całkiem inengo. Coś, czego nie da się opisać słowami. Choć j. polski jest bardzo bogaty, to nawet on nie pozwala na choć częściowe opisanie tego, co odczuwałem w momencie wyobrażeń o mnie, jako czymś, co nie ma fizycznego ciała. Byłem "czymś" co czuło wszystko jednocześnie. Smutek uzupełniał radość. Ból, uzupełniał komfort psychiczny jak i poczucie bezpieczeństwa. Gdyby nie jedno, drugie by nieistniało. Każda chwila była wręcz wiecznością. Kompletnie zatraciłem się w głębi swojego umysłu. Gromady galaktyk, w których istniało niezloczna ilość gwiazd, czarnych dziur i planet przeplatały się z wizją neuroprzekaźników w mózgu. Widziałem impulsy, które wędrują po ścieżkach łącze je ze sobą. Widziałem jak nowe się tworza, a starę umierają. Widziałem procesy tworzące ogromne gwiazdy, jak również ich wybuchy. Wręcz sam, swoimi myślami tworzyłem to wszystko, rodząc nowe obiekty, kończąc życie starych.
Gdy ostatnia sekunda utworu dobiegła końca, budzac się z tej podróży nie pamiętałem do końca jeszcze kim jestem, gdzie jestem i co robię. Potrzebowałem naprawde paru minut, by ogarnąć co się stało.
Spojarzłem na zegarek i było coś w okolicach 18-19
A ja się czułem, jakbym przeżył eony, lata świetlne były sekundami, przeżyłem życie każdej istoty, którą stworzyłem w swoich wyimaginowanych światach. Jadłem, ginąłem, walczyłem, spałem jako każdy, kto choć trochę przejawiał oznakę życia.
Po tym przeżyciu czułem się cudownie. Pomyślałem, że dokonałem tego, czego pragnąłem - przeżyć taką chwile. Postanowiłem więc że do końca trwania tripu będe robił to, na co aktualnie mam ochotę. Włączyłem grę pod tytułem "CS:GO". Chciałem zobaczyć, jak na takiej fazie sobie poradze. Pomimo, że wszystko wyglądało jak namalowane, i widząc przeciwników, tam gdzie ich nie było, radziłem sobie całkiem nieźle. W połowie poczułem, że nie wytrzymam, euforia wręcz rozsadziła mi mój mózg, niedawne przeżycia jeszcze głeboko siedziały we mnie - postanowiłem wyjść. Ubranie bluzy, kurtki i glanów nie było takie prostę, ale po zabraniu kluczy, portfela i telefonu z oczywiście dalszym odsłuchiwaniem Toola w końcu się udało. Wyszedłem, pierwsze co mnie uderzyło to chłód. Założyłem kaputr, włączyłem muzykę i poszedłem. Korony drzew bujały się radośnie, budynki wyglądały bardzo ciekawie, wszystko wręcz wyglądało jakby było trzęsienie ziemi. Ja odziwo szedłem całkiem prosto. Widziałem wielu ludzi na swej drodze, choć chyba żadne z nich nie zobaczył oznak iż nie jestem w pełni trzeźwy. Świat pomimo że była noc - wygląda cudownie. Samochody, które mnie mijały poruszały się nienaturalnie. Jak szybko się pojawiały, tak w trakcie ich widzienia zwalniały i przyspieszały, by wtopić się w tło. Kolory strasznie biły mnie po oczach.
Widziałem zapłakaną dziewczynę. Empatia jak i chęć pomocy innym była ogromna, ale stwierdziłem, że bardziej się przestraszy mojej "skwaszonej" twarzy niż jej jakoś pomogę. Poszedłem więc dalej rozmyślając nad losem ludzi, którzy mnie mijali.
A mijało mnie naprawdę sporo osób. Widziałem ludzi smutnych, którzy prawdopodobnie po ciężkim i męczącym dniu pracy chcieli wrócić jak najszybciej do domu. Widziałem w większości ich smutne twarze. Z torbami i najczęściej papierosem w ustach szedli w nieznaną mi stronę. Widziałem dwóch typowych dresików z "dzielni", którzy szli swoim jakże szerokim stylem. Widziałem dwóch pijanych chłopaków, których było słychać nawet w słuchawkach po drugiej stronie szerokiej i głośnej ulicy. Widziałem pary, które były szczęsliwe, jak i te, które się kłóciły. Kobiete, ktora na mój widok w ciemniejszej dzielnicy i ulicy wręcz prawie biegła do bramy, byleby zdążyć zamknąć ją nim ja do niej dotrę. Widziałem uciekającą dziewczynę. Z poczatku myślałem, że coś jej grozi, bo za nią biegł chłopak, ale cieszyli się tylko. Ja również, bo bałem się najgorszego. Miasto nocą wydawało się momentami straszne, w miejscach gdzie światło było znikome. Ale nie obawiałem sie, postanowiłem, że pójde tam, gdzie po prostu mnie nogi zaniosą.
Trafiłem przypadkiem pod drzwi swojego domu akurat w momencie, gdy muzyka się skończyła. Wszedłem ciesząc się z tego, czego doświadczyłem na dworze. Po powrocie uruchomiłem kolejny album zespołu Tool, o nazwie Ænima.
Jest to dość krzywy i ciężki album. Wkręciła mi się po tym mocna, fraktalowa faza, która rosła z każdą sekundą. Podobało mi się krzywość, niezrównoważenie które mnie ogarnęło. Było to bardzo "dzikie" przeżycie. Totalnie na plus. Było to jakoś po 21 a ja się czułem, jakbym już od 10 rano tripował. Czas naprawde nie istniał.
Następnie oddałem się pisaniu z ludźmi, ponieważ chęć kontaktu była ogromna. Mimo że pisałem trochę nieskładnie (na koniec dodam wycinki z pamiętnika), to jednak podobno dało się mnie zrozumieć. Miałem przepotężnie dobry humor, co udzielało się w rozmowach. Słuchając do końca Toola, fraktale powoli uciekały. Oglądałem rózne rzeczy, które trochę mnie ryły jak np. to - https://www.youtube.com/watch?v=dtSJ52MgN3w
Na szczęście, znajomość tematu i przygotowanie sprawiło, że nie było ani chwili oznaki bad tripa. A jestem pewien, że część ludzi po takiej dawce i sposobie wykorzystania tripa by mogła go dostać. Po bardziej krzywych filmach fraktale czasem wracały, czasem bardzo mocne. Ale już w okolicach 1-2 poczułem się zmęczony, fraktale umilkły, zostało w głowie jedynie zakrzywienie rzeczywistości i skrzywienie.
A teraz czas na wycinki z pamiętnika:
sądziłem, że teraz bede juz w innym swiecie i zero kontaktu ale ja nadal mam połączernie i to mocne fakt zakrzywione ale jest mocne
boże bracfia figo fagot mi sie przezz znajoma z pracy wkecilo dzisiaj ostro w pracy i teraz znow
swiat juz jest calkowicie inny a ostatnie normalne wspomnienia jk np praca czy cos to sie wydaje jakby bylo bardfzo dawno temu
czuje sie jakbym pływał w serotoninie
ale w ogole kompletnie nie wiem co sie dzieje dookoła zostałem całkowicie z tyłu, czuje sie nawet jakby klawiatura i ekran gdzieś tam były z tyłu mnie i pisałbym to zzapleców to tak jakby w tym samym czasie zaczynała się faza jakieś użwki i kończyła.
I teraz w glowie mam tak ciągle, tylko z każdym wszystkim co miałem o jezu ja juz nie wiem co pisze
oooooo wiem z czym mi sie to kojarzy ale to trzeba ogladac doctora who zeby ogarnać ale nie ważne zapisze sobie
coś jak wpadniecie w linie czasu doktora i jest się wszędzie, można na siebie wpływac, jest sie na samym początku i końcu ale ma sie tez wrazenie jakby sie stało jednak trochę obok
- 10642 odsłony
Odpowiedzi
Moim zdaniem świetny raport.
Moim zdaniem świetny raport. Muzyka doskonale oddaje stan, w jakim byłeś. Nawet mimowolnie szybciej czytałem, gdy muzyka przyspieszała.
Marek Edelman