gdy gasną światła, umysł jaśnieje.
detale
Marihuana ~18x
DXM 5x
Kodeina 1x
LSD 2x
gdy gasną światła, umysł jaśnieje.
podobne
Nocna konsumpcja czerwonego diabła.
"Siedzisz w nocy i nie masz co robić, a godziny lecą i lecą? Opróżniłeś całą zawartość lodówki szybciej niż Geslerowa, jesteś najedzony jak cholera, spać się nie chce, a w szafce masz Tussidex? Zarzuć. Czemu nie? Masz nudne życie i ograniczony dostęp do innych substancji? Jesteś gimbem? A może nie jesteś? Tak czy siak- ratuj się kasztakiem! Chcesz, choć na chwilę mieć coś nowego, bo szara codzienność to dla ciebie za mało? No to ładuj, nie pierdol! A nóż coś fajnego przeżyjesz!" - takie oto miałem myśli. Tussidex kupiłem tego samego dnia, na wypadek, gdyby przyszło mi kolejną noc spędzić sam na sam z mrokiem. Śpię w dzień obecnie, bo tego wymaga mój system zmianowy. Ach, mówię wam, masakra z tym biorytmem, bo chujowo się w dzień kima. Ale gdy nastaje niedziela (jedyny dzień wolny), a całe pół świata śpi, spowite mrokiem nocy, zlane w Morfeuszowej nieświadomości jak dzieci, ja mogę być sam ze sobą. I z czymś do zaćpania of course.
No, ogółem to mi się nudziło i sobie chciałem poznać jeszcze więcej, doświadczyć więcej, zabić czas. Byłem cholernie najedzony, a więc po konsumpcji 15 tabletek czerwonych niczym moja twarzna gałce muszkatołowej, musiałem czekać aż 3 godziny na wejście właściwe! Do tego efekt został rozłożony w czasie na dłużej, więc był słabszy. Cóż za marnotrawstwo. Zaprawdę powiadam wam- ćpiecie, to ograniczcie pokarm. Tussi załadowałem o 1:11, a pierwszy mocniejszy efekt odczułem dopiero koło czwartej :(
Przez te trzy godziny oglądałem durne filmiki na YT. Trochę kapitana bomby jak zwykle wprowadziło mnie w dobry humor. Myślałem, że mnie zmiecie jak cholera, no ale zorientowawszy się, że jest lekko i ładuje się bardzo długo, kajałem się w myślach za swoją głupotę i chęć wbijania masy. Wpierdalałem jak Dżambułat Chatochow, no i jeszcze oczekiwałem, że deks szybko się wchłonie? Głupota- moje drugie imię. No ale ok, co się stało, to się nie odstanie. Lepsza lekka faza niż żadna!
Zaczyna się robić miło
Kiedy już uporałem się z chęcią zbełtania się, no i bólem brzucha, a czas trochę poleciał, poczułem, że chodzę bardzo lekko. Czułem się niczym anorektyk na koksie, bowiem ciało było proporcjonalnie do siły motorycznej, piórkiem. Czyli się zaczyna- DXM gra swój koncert w moich żyłach. Włączyłem sobie nagrania autohipnozy. Nie wiem ,ile ich przesłuchałem, ale było zajebiście milutko. Stanowczo polecam autohipnozę na DXM. Słucham jej, słucham, no i odprężam się niesamowicie, a pozytywne afirmacje lecą do mojego mózgu, który pod wpływem kaszlaka jest plastyczny jak ryj Donatelli Versace. Mucha na mnie siada, a ja, zamiast tę skrzydlatą kurwę zwyzywać, mam to zwyczajnie gdzieś. W pewnym momencie zorientowałem się, że widzę ścianę. To przy zamkniętych oczach dość trudne. Jednak widziałem ją znakomicie. Okazało się, że to oczywiście złudzenie optyczne pod powiekami, jeden z moich nielicznych CEVów na DXM. Nigdy nie miałem za dużej skłonności do przeżywania ich. Ech, biednie. Ale mimo tego i tak jest fajnie. Kołdra wydaje się taka zgrana i dopasowana, łóżko miękkie, a świat pluszowy.
W pewnym momencie zorientowałem się, że jestem jakby "wyżej" niż jestem. Tak, jakbym leżał na łóżku i jednocześnie czuł, że trochę mnie wystaje za łóżko. Pomyślałem, że to dobra okazja do OOBE, więc włączyłem " Astral Projection Binaural Beats + Isochronic Tones (ASMR)", no i próbowałem wyjść z ciała, ale bezskutecznie niestety. Zawsze zazdrościłem tym, którym się to udaje z łatwością. Spędziłem może godzinkę na oczyszczającym nie-myśleniu. Potem zaczęło mi się chcieć spać.
Nie mogłem jednak usnąć tak łatwo, bo zacząłem mieć natrętne myśli "od czapy". Brzmiały mniej więcej tak "Kwadratowy podróżnik się zbliża. Maszyna kątem ustawiona do ściany. Czemu mnie tam nie było? Naprawdę? Czerwony miesiąc i w sumie to kołdra. A komar też!". Nie wiem, skąd u mnie się czasem biorą takie myśli, ale mam je nawet bez DXM i jestem ich cały czas świadomy. Najczęściej są przed zaśnięciem. Pojawiły się też pierwsze niemrawe cevy- obracające się siatki sześcianów i niebieskie kulki. Słabo.
Leżę i leżę, jest w sumie dobrze i prostolinijnie. Całe ciało wyciszone, mięśnie rozluźnione jak Snoop Doog, głowa ciężka, a ruchy bardziej gwałtowne niż atmosfera w zachrysti. Czuć znowu ten ciekawy stan odseparowania się od ciała, ale nie kompletnego. Moja dusza jest popierdolona, że nie chciała wyjść do końca. No ale cóż zrobić?
Włączyłem jeszcze jedną autohipnozę i mało z niej pamiętałem, bo wpadłem w istny trans. Pewnie dla podświadomości to gratka. Po jej odsłuchaniu udało mi się już bez przeszkód zapaść w sen.
Pobudka i rozkminy
Obudziłem się koło ósmej i pierwsze co zauważyłem, to te gwałtowne ruchy. Czyli dalej trzyma. Sen miałem jakiś schizowy, ale nie pamiętam jaki. Wiem, że było szybko i dość niebezpiecznie. A reszty nie udało mi się sobie przypomnieć. Zacząłem od opierdolenia śniadanka, a były to chrupki błonnikowe, które smakowały jak tektura, choć pachniały wspaniale. Potem jakoś wpadłem w trans i oscylowałem między jawą a snem, cały czas ciągnąc paleciaka. Tak mi praca siadła na bani :D Nie wiem czemu, ale znajdowałem powiązania między paleciakiem, a różnymi rzeczami w świecie. W pewnym momencie ciągnąłem "pustkę" na paleciaku. To był taki ni to sen, ni to jawa, bo świadomość miałem połowiczną. Nie wiem, jak w to wpadłem. Tak jakbym łączył umysłem różne rzeczy ze swojego pokoju z wymyślonym paleciakiem. I rozkimniałem wszystko "paleciakowo". Dziwne, odjechane, pozornie bezsensowne myśli, ale to wszystko w sumie miało jakiś sens i się łączyło, tylko nie pamiętam jaki. Obudziłem się z transu i wszystko było dziwnie nierealne. W głowie mi się mocno kręciło. DXM trzymał nadal, jak Kaczyński tępą cebulę w gasci. Wtem zacząłem czuć obecność palety. Brzmi dziwnie, co nie? Centralnie czułem, że w pokoju jest paleta załadowana skrzynkami owoców i muszę coś z tym zrobić. Nie widziałem jej oczywiście, ale czułem ją dobitnie. Chciałem wrócić do transu i swojego paleciaka, więc odpaliłem sobie autohipnozę, ale nic nie dała.
Słuchając jej zacząłem mieć ciekawe rozkminy. Przede wszystkim zauważyłem, że świat składa się z kół, które są połączone i wzajemne się dopełniają. Wszystkie krążą, a nasze życie to nie jeden cykl, a miliony cykli rozgrywających się NA RAZ. Ujrzałem i stało się to dla mnie oczywiste, że wszystkie koła, każdy cykl i każda kolejna tura, każdy dzień, każdy miesiąc i każdy rok każdego człowieka to miliardy różnych cykli, tworzące razem większy cykl. Wszystko się toczy i cały czas tworzy nowe kombinacje, a niektóre koła wszechświata mają zapewne nieskończoną średnicę. Jakbyśmy chcieli robić świat na małe kawałki, zobaczylibyśmy wszystko na raz, bo wszystko jest tak zgrane i tak zwarte we wszystkim, że tworzy wszystko. Nie wiem jak to inaczej określić :D Ogólnie to czułem cykliczność, ład i porządek przyrody. Jedną rzeczą jest o tym wiedzieć na trzeźwo, a inną poczuć po jakimś staffie. Czucie jest o niebo lepsze, niż sucha wiedza, albowiem ja doskonale się odnalazłem w porządku rzeczy i nim byłem. Wszystko było ładnie zgrane, a ja się cieszyłem.
Miałem też rozkiminę o tym, jacy ludzie muszą być wspaniali. Zawsze, praktycznie zawsze odczuwam pogardę, nawet do samego siebie, a choćbym nie wiem, jak się starał, zalety innych ciężko dostrzegać. A wystarczyło trochę dekstro i już polubiłem ludzkość. Czułem się integralną częścią mądrej i celowej społeczności, a fakt, że rząd i system nas dyma w dupsko, miałem w dupsku. Cieszyłem się nie z istnienia systemu, nie z samego Matrixa, a z osób, które go tworzą. Poczułem, że praktycznie z każdym dałoby się zaprzyjaźnić, jakby lepiej daną osobę poznać. Poczułem, że źródła miłości i sympatii są nieograniczone, a ludzie od zawsze i na zawsze obdarzać się będą cennym skarbem- uczuciem. Było mi miło, że o ja jebię. Do tego pan hipnotyzer nawijał takim sympatycznym głosem, że czułem się błogo i pewnie w świecie, jak rzadko kiedy. Wyjebundo na wszystko. Zapomniałem o paletach i konieczności ich przemieszczania. Czułem, że wszystko jest jakąś relacją, a ja- mały człowiek- też mam w niej swój udział. Na dobrą sprawę to ja i ty, który to czytasz, możemy być w jakimś innym uniwersum przyjaciółmi. A może już nimi jesteśmy? Chyba jednak nie. Nie chciałbyś/ałabyś mieć takiego zjebka za przyjaciela :D Of course żartowałem ^^
Na dobrą sprawę to wszystko może się stać. A wszystko to już dużo. Znowu na DXM złapała mnie zaduma nad skalą naszych możliwości i tym, ile dobra jest we wszechświecie. Potem jeszcze miałem jakieś rozkminy o ruchu i o tym, że jest dziwny. A na dodatek czułem ruch- miałem takie odczucie, że "gdzieś" są słupki, które się przewracają. W ogóle to odkryłem, że istnieje świat w mojej głowie, świat zewnętrzny i jeszcze jakieś trzecie "coś", bo czasem czuję coś z pomiędzy tzn. że coś się dzieje, ale nie w środku, ani też nie na zewnątrz, tylko tak jakby... "Gdzieś". No i w tym właśnie gdzieś czułem słupki, które coś przewracało. Do tego się tam kręciło.
A w naszym świecie odczuwałem jedynie to, że mam lekko wydłużone ciało, jakby nie swoją rękę i że jestem oddzielony od łóżka. I jak kładłem dzbanek na biurko, wydawało mi się, że jest namagnesowany i coś go odpycha.
Chciałem zasnąć, ale wszędzie ten ruch, chaotyczność i działanie... to znak, że DXM schodzi. Spokojowi i ciszy ustąpiła miejsce moja zwykła, codzienna, normalna, utorowana perspektywa. Chaos zrobił się normalniejszy, myśli pospolite, rozkminy wygasły. Nieład przybiera formę, którą jest codzienność. Mój mózg znowu jest mój. Znowu ten sam, stary i jakże szary szum. Szum myśli.
Szum szum szum........................................
- 8053 odsłony