grzyby zrobiły nam psikusa-surrealistyczna szafa
detale
raporty el tryprtaminno
grzyby zrobiły nam psikusa-surrealistyczna szafa
podobne
Będę mówił o doświadczeniu które spotkało mnie i mojego towarzysza i jego dziewczynę, powiedzmy Kojota i Bekszę i jedzącego po raz 2 łysice Rombajrła ( myślę że będzie z niego dobry psychonauta do swojego kuzyna Ś potrafi czerpać z tripa). Reszta psychonautów chyba nie doświadczyła tego co my, nie zintegrowali się zbytnio z nami (tak przynajmniej mi się wydaje) ciężko jest mi zachować chronologię zdarzeń ale postaram się jak mogę.
18:30 T+00 popijam wodą około 50 większych suszonych łysiczek wcześniej pociętych na wiórki.
T+10 min dołącza do mnie K, zjada 105 sztuk
T+20 min czuję że nogi zaczynają mi drgać, body load widząc to K się uśmiecha. B decyduje się że jednak zje chociaż 15 grzybków, chwilę później debiutuje Śmiechosław zjadając swoją trzydziestkę.
T+35 min po długich negocjacjach M (dziewczyna F) pozwala F zjeść 30 sama zjadając 10, Ś pozwala swojemu kuzynowi R na 25 sztuk (dostał KILA więcej ;) )
+40 słuchamy z K Pink Floyda i Toola, ale Ś się nie podoba więc zmienił muzykę na "swoją" (techno łupanka). Ewakuujemy się z tego pomieszczenia. B leży na podłodze wijąc się z rozkoszy i podziwiając oevy, zazdrościmy jej.
K- patrz kurwa.. po 15
Ja- też tak chcę (robiąc minę na kształt %-D)
B- widzicie tę szafę?
K- no, jest piękna
B- nie, haha, to szafa haha, tapeta się fraktalizuje, wszytko jest piękne i kolorowe, ale jak patrze na tę szafę TO NADAL SZAFA HAHA TAKA ZWYKŁA
+50 K i ja stwierdzamy że musimy dojeść po 20 grzybków, nie czuliśmy "mocy" praktycznie 0 OEV, CEV były mierne, ledwo dostrzegalne w głowie zbytnia klarowność po prostu byliśmy zbyt trzeźwi jak na tą ilość. Zastanawialiśmy się czy to tolerka (która była nie duża 3 tygodnie od 40 na głowę, z tym że wcześniej nasze zapasy serotoniny były już konkretnie wyczerpane. 40 nie przyniosło żadnych efektów oprócz kilku salw śmiechu) czy psylo w grzybach zdegradowało po wysuszeniu
+80 ja i K przypalamy po półtorej lufki mary jane. Ś zjada jeszcze kilkanaście sztuk w na pizzy (choć już wtedy miał ostrą śmiechawę)
Marihuana zadziałała jak katalizator. Był to wstęp do pierwszego tak osobliwego tripa. Ja i K stwierdziliśmy zgodnie że to będzie gruba podróż, K zastanawia się nawet czy nie ma za mocno. Od teraz czas stał się pojęciem bardzo względnym, nie możemy odczytać godziny z zegara. Moc wzrastała jeszcze przez jakieś 0.5 h.
Osobliwość tego tripa objawiała się tym że ciągle nie mieliśmy (ja i K) żadnych efektów wizualnych jak fraktale cevy czy falowania powierzchni z zarazem na maksa zmienioną percepcją. Wszystko było proste i zarazem powyginane, kolory zwyczajne ale jak się nad tym zastanowić przesycone. Nawet szafa nie była zwykłą szafą, była prosta lecz jej góra wygięta równolegle z podłogą. Czysty surrealizm i psychodela, wchodząc do kuchni widziałem ją jak na obrazie Salvadora Dalego.
Siedząc na kanapie rzuciłem "czuje się jak w filmie". To było autentyczne uczucie, w każdym pomieszczeniu czułem się jak na planie tylko bez kamer, nie tylko ja miałem takie wrażenie. Rozmawialiśmy o odczuwalnych "zmianach fazy" ciągle inne odczucia, żałowałem że tylko K B R i ja tak świetnie wszystko wyłapywaliśmy, było nam smutno że reszta tripowiczów się z nami tak słabo zintegrowała. Zupełnie jakby grzyby chciały nas skłócić czy pokazać różnicę między nami.
Próbowałem dogadać się z K, siedział na kanapie z innymi, ale widziałem tylko jego, niesamowite zagięcie przestrzeni i tunel komunikacyjny pomiędzy nami. Mimo dziwnego przekierowania energii w jego stronę nie mogliśmy się dogadać, zbyt srogi mind fuck, nie potrafiliśmy złożyć sensownych zdań.
W pewnym momencie zacząłem czuć dziwne spięcie w ciele i niepewność, nie panikowałem bo wiedziałem że jak źle by nie było to trip, a każdy trip się w końcu kończy. Spuchnięte ręce, słyszałem bicie serca, czułem ból w jego lewej stronie, tętno w kurwe wysokie (zmierzyłem dopiero po peaku, kiedy wyraźnie spadło, miałem 107 uderzeń na minutę, dzień wcześniej po kilku kreskach etkatynonu miałem 137, uświadomiłem sobie że mam duże ryzyko choroby serca, częsta przypadłość w rodzinie
) obiecałem sobie że pójdę do kardiologa oraz że już nigdy nie zażyje żadnego stymulantu (heh.. zobaczymy jak to będzie). Tego co działo się w mojej głowie nie jestem w stanie opisać, dziękowałem grzybom że uświadomiły mi powagę problemu (odczuwam jego ból nawet na trzeźwo np. kiedy kładę się spać czy wchodzę szybko po schodach). Zastanawiałem się czy to jest już BT, jaka jest jego granica. Siedząc na kanapie z R obserwowaliśmy jego kuzyna Ś który nie mógł opanować śmiechu. Spytałem się Ś z wyraźnym sarkazmem w głosie czy chce więcej grzybów, odpowiedział "ja chcę żeby to się już skończyło" :) tak się kończy brak szacunku dla świętości pomyślałem. Podczas rozmowy z K miałem wrażenie że co 2 sekundy mówimy o czymś innym ciągłe deja vu, przerwy w odbiorze rzeczywistości i pytania "czemu tak jest" odrealnienie było potężne, codzienne wartości straciły swoje definicje po prostu abstrakcja. Gdy peak zaczął tracić na mocy stwierdziliśmy zgodnie "grzyby są straszne", nieprzewidywalne i lepiej nie nic od nich nie oczekiwać, trip może być równie mocny po 30 jak i 60 sztukach, zrobią z tobą co chcą.
Jeszcze długo będę analizował wartość i przekaz tej podróży, nie był to BT ale nabrałem jeszcze większego szacunku do świętości. Pamiętajcie zrobią co chcą i lepiej ich nie wkurwiać.
- 10528 odsłon