pójście w las oznacza pójście w tango
detale
Miejsce: środek lasu
Nastawienie: raczej dobre, niewielki stres spowodowany oczekiwaniami i podnieceniem
Ludzie: z przyjacielem
raporty edcox
pójście w las oznacza pójście w tango
podobne
Prolog
Z G. Spotykam się wieczorem nad rzeką. Odpalamy jointa aby lepiej nam się planowało jutrzejszy wyjazd.
- Las? – pyta G.
Od dłuższego czasu obiecaliśmy sobie hometa w lesie. W sumie to ja zawsze na to naciskałem bo obawiam się psychodelików w mieście. Miasto jest królestwem paranoi, hałas, smród, zamknięci, smutni ludzie – samo w sobie jest złym set and settings. Co innego las – natura, miliony bodźców, miliony kolorów.
Miałem jednak wątpliwości: czy nadszedł odpowiedni czas? W sensie czy jestem na etapie życia w którym nie zgubie się w podróży z mahometem? To powodowało że byłem nieco podenerwowany jutrzejszym wyjazdem. Co prawda miało to być moje drugie spotkanie z 4-ho-met lecz wcześniej nie panował taki patos. Po prostu za pierwszym razem nabrałem pokory do tej substancji.
- To jak? – G. Naciskał
- No jedziemy, jedziemy.
Joint się kończy, chwile jeszcze siedzimy i każdy rozchodzi się w swoją stronę. Trzeba się wyspać; Jutro wielki dzień.
Las
Kurwa! – soczyście witam dzień. Budzę się, jest 10. O tej porze to mieliśmy już jechać... G. już czeka. Biorę plecak, jakieś pieniądze, już otwieram drzwi i... zapomniałem o jednej rzeczy: mapy. Wracam, biorę kartkę, długopis i piszę swoje imię i nazwisko. Taka mapa gdybym zgubił się w podróży.
Wychodzę. Pogoda ładna, ja tylko nieco niewyspany (tak czułem żeby nie palić wieczór wcześniej, może nawet homet nie poruszy zamulonego umysłu?). Idziemy z G. do sklepu – jakaś buła, jogurt woda – i na przystanek. Autobusem 20km za miasto. Im bliżej lasu tym bardziej moje obawy się rozwiewały. Wysiadamy w małym miasteczku. Nie do końca wiemy gdzie jesteśmy, las jest na wschód wzdłuż linii kolejowej. Tak też idziemy.
Po przejściu kilku wiosek jesteśmy: skraj lasu jest wyraźnie zarysowany. Profesjonaliści mówią, że to puszcza a nie las. No to wchodzimy. Robi się ciemniej i zimniej ale za to jak spokojnie. Jest już po 13, szukamy odpowiedniego miejsca. Każdy z nas miał jakieś fantazje jak powinno wyglądać: a że drzewa, a że polanka, G. mówi coś o krzaku. Normalnie jak planowanie pierwszego razu z dziewczyną :D Idziemy, idziemy mijamy fajne miejsca ale zawsze coś: a że słońca nie ma, że za blisko drogi (niestety puszcza jest poprzecinana alejkami dla turystów). W końcu wydaje się, że dobrze trafiliśmy: jest rzeczka, jest i krzak. Jest tez pełno gówna wkoło. To znaczy że bywają w okolicy zwierzęta. Sarnę spotkać jeszcze spoko – gorzej dzika.
- Co robimy jak spotkamy dzika? – pytam G.
Ten wie chyba tyle co ja.
- Na drzewo zdupcymy
Heh, już to widzę, uciekać na homecie na drzewo - prędzej bym zaczął przytulać tego dzika.
Chodzimy jeszcze przez godzinę wchodząc coraz głębiej w las od czasu do czasu analizując kał. Dochodzimy do oświetlonej słońcem polanki – może nie jest idealna ale to my mamy dostosować się do lasu nie on do nas. Przynajmniej nie ma gówna. Kładziemy się na trawie...
Podróż
Zarzucamy po 25mg 4-ho-met pod język. Gorzko ale do zniesienia; G. nieco poddenerwowany, chce gadać.
- Jesteśmy w środku lasu, w totalnej dupie.
- No
- Tylko się nie rozdzielajmy
- Spoko
Nie chce mi się gadać, kładę się i rozmyślam. Aby trip nie był jedynie zabawą lecz aby coś wniósł chce ukierunkować podróż na obserwacje umysłu. Zazwyczaj (chyba jak każdy) tkwię w jego iluzjach i fantazjach. Ho-met wybija go z rytmu, sprawia że umysł jest zdezorientowany – przez te parę godzin to nie on będzie nade mną panował lecz ja go będę obserwował.
Zaczyna bolec mnie nieco brzuch – to znaczy że homet się przyjął. Kończę już rozmyślania; Medytuję, oczyszczam umysł z myśli tak aby mahomet wszedł do czystej przestrzeni.
Mija pół godziny - nic się nie dzieje. Podnoszę się i... ŁOOOOOO. Wszystko oddycha, czuję każdy liść, każde źdźbło trawy. Wszystko faluje i mieni się kolorami, moja percepcja jest w tym wyjątkowo trzeźwa. Tak trzeźwa jak może być tylko po homecie. Do tego rozbudza się we mnie niezwykła radość... raczej szczęście, bo nie mam głupiej śmiechawy lecz raczej spokój ducha wynikający z przeświadczenia że wszystko jest dobre. Po prostu jest zachwycające - to ciekawość każdej cząstki rzeczywistości.
- Idę w las – mówię do G.
I wykonuje skok ponad upadłym drzewem, i dalej, i dalej do krzaka, do kwiatka.
- Pójście w las oznacza pójście w tango!!! – krzyczy G.
Wcześniej tez nie chciałem się rozdzielać ale teraz czuje że nic mi nie grozi. No przecież sam jestem częścią natury. Na chwile się uspokajam i delektuje się każdym bodźcem. Jestem jak dziecko widzące wszystko po raz pierwszy i jak dziecko się tym bawię. Bawię się moją percepcją. Cudowność tego stanu rozumieją chyba tylko neurotycy których umysły bawią się nimi – a teraz odwrotnie. Mogę kierować swoja podróżą, dowolnie kreować to co widzę/słyszę/czuję.
Patrze w bok - a tam G. wącha kwiatka! Wygląda jak jeleń. Naprawdę niesamowicie zwierzęco... o! Macha do mnie! G. wygląda na niesamowicie szczęśliwego, wącha kwiatka i się cieszy. Patrze na swoje dłonie – zwierze. Moja percepcja jest dzika, dochodzą do tego myśli: ludzie to takie zwierzaki, zjeść, pobiegać, rozmnożyć się. Nie ma w tym jednak ani odrobiny potępienia, rozczulania się nad taką „marną” egzystencją że jesteśmy „niczym więcej niż tylko instynktami”. Wręcz przeciwnie – czuje tę dzikość w sercu i to jest piękne. Nawet jeśli w życiu chodzi jedynie o przekazanie dalej genów i przetrwanie to jest to po prostu dobre. Ah, to naprawdę cudowny stan pogodzenia ze światem.
- Dzing dzing
Coś mi dzwoni. Momentalnie się odwracam a tam dwie kobiety (choć w tamtym momencie pomyślałem: samice) na rowerach! Co jest? Jak to? Buhahahha! Jesteśmy zaraz przy alejce, tyle godzin przedzierania się przez las żeby tripować przy drodze. Kobiety odkładają rowery i gdzieś idą.
I tu zgrzyt: odłożyły rowery i poszły. Najpierw było jedno, później drugie. Ale jakto? Kiedy to się stało? Zwierzęca percepcja nie wie nic o czasie. Naprawdę trudno mi pojąć. Nawet nie samą zależność przyczyna-skutek (jestem w stanie sobie to wyjaśnić ale zupełnie nie czuje) lecz ten wymiar w którym to się dzieje. Czas ewidentnie jest wytworem umysłu.
Wracam na polankę. G. już tam jest. Wie też że jesteśmy przy drodze, widział baby na rowerach, choć jak twierdzi widział je już wcześniej (w snach?). Też znajduje się jest poza czasem. Chwilę leżymy. G. milknie, ja delektuje się przestrzenią. Mija czwarta godzina podróży z hometem. Moje percepcja dalej jest wyjątkowo „trzeźwa” (choć to chyba nie za dobre słowo) lecz powoli wraca umysł. Wraca poczucie czasu, zdolność abstrakcyjnego myślenia, poczucie „ja”. Kawałek po kawałku a ja widzę to wyraźnie, obserwuje to. „Aha czyli to jest poczucie czasu” itp. Mój umysł jest już w całości, cały czas jednak widzę jego odrębność, patrze dalej moimi „zwierzęcymi” oczami.
G. nie wygląda wesoło. Bełkocze. Może jego lądowanie nie przebiega tak spokojnie? No, ewidentnie przechodzi turbulencje. I co tu zrobić? Kolega ewidentnie ma bad tripa. Próbuje zagadać ale nic.
Nagle zachodzi słońce i zaczyna wiać. W koło nas chodzą karaluchy (piękne, duże, granatowe! W ogóle się ich nie boje). G. chce się zwijać. Ja myślę: co robić? - cały czas jednak ze spokojnym umysłem. Próbuje jeszcze zagadywać do G. ale jest ewidentnie gdzieś indziej. Co ciekawe – przy innej substancji pewnie zacząłbym panikować – teraz jednak przyjmuje że G. musi przebyć swoją podróż.
W podskokach, z bananem na twarzy idę przez las i szukam drogi. G. włócze nogami. Ogólnie nie wiemy gdzie jesteśmy a słońce schowało się za chmurami (na południe jest główna droga – tylko gdzie jest południe!?). HA! Jest! Główna droga. Co prawda to nie koniec bo tak naprawdę to szukamy stacji kolejowej w lesie. Są tez jacyś ludzie. Ludzie lasu – myślę sobie – tacy jak my! Podchodzę do jednego, rozmawiamy wesoło, rozmowa się świetnie układa.
- Macie dwie możliwości: albo cały czas drogą albo przez las.
Gdy powiedział las oczy mu się zabłyszczały. Spojrzałem na niego... To goblin! Szpiczaste uszy, zielone ubranie i ten błysk w oku na słowo LAS. To był nasz człowiek. Człowiek lasu;
- To pójdziemy przez las!
Zadowolony idę dalej. G. dalej włóczy nogami ale już chyba z nim lepiej. Po drodze spotykamy jeszcze jednego człowieka z rowerem. Pytam go o coś ale jest niemową. G. przerażony. Idziemy dalej, znowu głębiej w las. W sumie to nierozsądne bo szukamy stacji lecz ciągnie mnie do puszczy. G. już dochodzi do siebie. Siadamy, gadamy. Bad trip już minął ale dalej jest pod jego wrażeniem – gościa-niemowy się przestraszył bo tez już go wcześniej widział. Mi humor dopisuje, jestem już cały „ja” ale dalej z uczuciem wszechświata w sercu. Nagle słyszmy pociąg – jest i stacja! Biegniemy, dosłownie wskakujemy i wracamy. Stoimy w przejściu między przedziałami, dalej jest bardzo kolorowo jednak dociera do mnie gwar pasażerów przewozów regionalnych – są jakieś panki, gospodynie domowe i ich najebani mężowie wracający z pracy. Dojeżdżamy do miasta, każdy idzie w swoją stronę. Wracam na chatę, kładę się... coś wypada mi z kieszeni. Moja mapa, imię i nazwisko które miało mi wskazać kim jestem. Buhahahahhahahahahha :D Dawno się tak nie uśmiałem. Targam ją i śmieje się dalej.
Epilog
Mimo, że wydarzenia opisane tu działy się około rok temu pamiętam jakby były dziś. Mógłbym długo opisywać wszystkie wrażania lecz wykraczają one poza słowa. Po prostu język jest zbyt ubogi. Co dało mi to doświadczenie? Wiele. Było to trochę jak „oświecenie instant”. Co prawda wszystko wróciło do „normy” po jakiś dwóch tygodniach od tej podróży ale to wspomnienie pozwoliło mi nieco oswoi i lepiej zrozumieć swój umysł. Dało też „próbkę” tego co można osiągnąć choćby droga medytacji (tak przyznaję – zabrakło mi dyscypliny aby utrzymać choć namiastkę tego stanu).
Jaki więc jest umysł? Jest naprawdę świetny jeśli chodzi o myślenie abstrakcyjne – chyba do tego został stworzony. Przez chwile podczas podróży przeszła mi przez głowę myśl, że to naprawdę cudowny stan ale nie wiem czy chciałbym żeby trwał wiecznie. Coś takiego jak poczucie czasu się przydaje, podobnie z abstrakcyjnym myśleniem. Gorzej jak umysł bierze się za emocje. Wtedy potrafi spowodować sporo cierpienia bo się na tym ni zna. Jest jednak inteligenty, używa wielu mądrych słów – z tego tez powodu nie warto wchodzić w nim z dyskusję, bo zawsze wygra.
Rozważałem jeszcze jedną rzecz: czy podczas tripu homet sprawił że przez te parę godzin „nie było” umysłu czy był lecz oszalały? Za pierwszą opcją przemawia to, że odbierałem wszystko bardzo zwierzęco (dzika jednak na pewno bym nie przytulał – albo bym uciekał albo rzucił mu się do gardła), nie mogłem pojąć czasu itp. G. pogrążył się jednak w swojej bajce – czy to nie właśnie umysł przejął nad nim kontrolę? No nic, na razie tego nie rozwikłam. Bardziej jednak stoję na stanowisku, że na chwile się wyłączył – wszystko było bardzo proste, zrozumiałem nawet problemy które mnie przygniatały wcześniej.
PS
G. żyje i ma się dobrze. Mimo bad tripa twierdzi że spotkanie z hometem i dla niego było owocne (no ale może kiedyś sam opisze).
PS2
Używam tu słowa umysł ale równie dobrze może to być psychoanalityczne „ego”, chrześcijański „szatan”, rastamański „Babilon”, buddyjskie „mary”. Możecie dowolnie podmieniać;
- 8376 odsłon