trip mocno psychotyczny
detale
raporty pmwd
trip mocno psychotyczny
podobne
Pomysł zjedzenia mahometa był mój. Sporo o nim czytałam 2 dni wcześniej dwóch kolegów (B. i C.) pod moją trzeźwą asystą przeżyło bardzo pozytywne doświadczenie: muzyka sprawiała im niebywałą rozkosz, a spacer po parku był wesołą przygodą.
Start ok. 17.00. Ja i A. ładujemy pod język, popijamy i czekamy.
Po ok. 10 minutach świat mi zaczyna falować. Pojawiają sie stopniowo OEVy, A. ma ok. 20-minutowe opoźnienie doznań w stosunku do mnie.
Idąc śladami podróżników sprzed dwóch dni (zauroczeni zostali mgławicą na pulpicie mojego kompa, a potem to już było: "To co teraz robimy? Jeszcze raz mgławice?") oglądamy sobie radośnie te kosmiczne cudeńka. Polecam. Wizualizacje lepsze niż najlepsze animacje na trzeźwo.
Koledzy polacają popatrzeć przez okno (widok z dość wysoka na park, ulice, miasto), wszystko pięnie. Latarnie w parku świecą się jak gwiazdy, światło wszelkie różowe i pluszowe. Pełna euforia i zachwyt nad wszechogarniającym urokiem świata. Drzewa. Właśnie. Tu już było widać jak mocno mnie kopnęło. Przedwczorajsi podróżnicy widzieli drzewa rosnące ładnych parę metrów od okna w miarę normalnie, ale blisko niemal jak na wyciągnięcie dłoni. U mnie na początku gałęzie się po prostu fraktalnie wiły, po kilku chwilach patrzenia stały się przekolorowanymi obrazami 2d. Brudna kanapa też dostarczała intensywnych bodźców wizualnych - ogólnie baaardzo intensywne OEV'y.
Następny etap, najbardziej wyczekiwany: muzyka. Na pierwszy ogień sprawdzony kawałek Lamb. Spodziewałam się po prostu czystej ekstazy wywołanej dźwiękiem, koledzy przecierający szlaki przy zamkniętych oczach odbierali ją bezCEVowo. Euforii jako takiej nie czułam, ale zdecydowanie wymieszały mi się zmysły - CEV'y hipermocne - w przybliżeniu kolorowe fraktalnie miniaturyzujące się kółka. Zmiany kolorystyki adekwatne do dźwięków.
Jeśli nigdy nie miałeś/-aś bad tripa to radzę nie czytać dalej, bo niewiedza w pewnych przypadkach jest błogosławieństwem.
Czasu nie upłynęło wiele, jednak w pomieszaniu zmysłów zgubiło mi się też zupełnie poczucie czasu. Gdzieś tym moim naćpanym umyśle wykiełkowała zła myśl. Nie jestem w stanie jej zlokalizować. Mogło chodzić o dźwięk w piosence, fragment rozmowy towarzyszy, albo to, że do pokoju weszła na moment obca osoba. Nie wiem. Tą złą myślą, był przeczytany gdzieś w otchłaniach hyperreal post o tym, że od psychodelików można się nabawić psychozy, wkręcić sobie coś. Czytając to nie rozumiałam, co to znaczy wkręcić. O zgrozo, wbrew własnej woli to zrobiłam. Nagle wszystkie moje lęki zmaterializowały się w postaci czarno-szarej gotyckiej masy w klimatach malunków Beksińskiego. W przybliżeniu, bo to bardziej ogólne uczucie niż obraz. Muzyka brzmiała jak odtwarzana w zwolnionym tempie, dźwięki się "rozłaziły" zupełnie, nie do zniesienia. Próby zmiany piosenki wyglądały ciągle tak samo - chwila normalności, a potem stopniowe, ale szybkie rozbicie dźwięków tak, że musiałam zdejmować słuchawki. Najlepsze damskie wokale stawały się po chwili demoniczne i obrzydliwe.
Myślę - dobra, bad trip jak chuj. Trzeba się ogarnąć. Zdejmuję słuchawki, patrzę na kolegów. Nasycenie barw szybko spada do zera, obraz b&w, rozmowę ich teoretycznie słyszę całą, ale docierają do mnie same "złe" słowa. Na dodatek, o ile mnie pamięć nie myli z początku rozmawiali o chorobach psychicznych, no i oczywiście poczułam się wariatką. Wszystkie słowa jak: psychoza, wariat, przekleństwa itp. po prostu ryją mi się w umyśle. Wracam do słuchawek. Postanawiam przywołać piękno z początku tripa przy pomocy mgławic. Każda transformuje się w szarobrunatną rozlaną masę, jak grzyb na ścianie ze starymi zaciekami. W piosenkach wyłapuję smutne słowa i zdania, nawet wyrwane z ogólnie pozytywnego kontekstu. Włączam coś instrumentalnego, zamykam oczy. W moim umyśle toczy się walka światła z mrokiem. Światło sobie kompletnie nie radzi. Ciemność jest cholernie głęboka, boję się jej poddać, więc co jakiś czas otwieram oczy i próbuję włączyć się w rozmowy kolegów, trafaiają do mnie pojedyńcze zdania, coś tam nawet mówię z sensem. Zaraz znów odpływam. Myślę sobie: "Naćpałaś się dziewucho, przejdzie.", "A jak nie? A jak tu postradam zmysły na zawsze?","Jeśli tak wygląda świat psycholi, to współczuje" (taki drobny element empatii;)). Zmieniamy pokój. Mój umysł jest totalnie rozbity, a kolory wogóle nie istnieją. Patrząc z zewnątrz jestem głównie zawieszona.
C. rzuca w rozmowie coś o Sudoku, ja postanawiam spróbować się tym zająć, żeby uciec od dręczących myśli. Szybko się zawieszam, moje myśli zaczynają wracać do formy zdań, zamiast wewnętrznej walki dobra ze złem. Jest postęp. Tyle, że mieszają mi się wszelkie motywacje, cele i płaszcyzny świata. Logika nie istnieje, a raczej stara się zaistnieć w przypadkowych myślach i elementach mojego życia. W ich gęstwinie potrafię zlokalizować rzeczywistości. Jestem naćpana, ale jaki był świat, jak nie byłam? Co ja w życiu robiłam? Po kiego grzyba? I kiedy? - najgorsze pytanie, bo czas jest dla mnie czymś nie do pojęcia. To co na codzień jest naturalnym, nieświadomie rejestrowanym następstwem wydarzeń (wyznacznikiem czasu) po prostu nie istnieje. Nie rozumiem określeń "za minutę", "za 10 lat", bo nie czuję się "teraz". Świat ciągle bury jak cygańskie podwórko, muzyka ciągle kaleczy.
B. chcąc ulżyć mi w cierpieniach proponuje, że przyniesie mi farby i sobie pomaluję. Pomaga. Maluję kolorowe fraktale, a mój umysł nie potrafi zdjąć saturacji z aktualnie powstającego obrazu. Ha! Kolory wracają do mojego świata! Potrafię nawet przez kilka minut bez przewy rozmawiać, żartować i nie odlatywać za daleko. Wciąż nieco rozpaczliwie chwytam się rzeczywistości i próbuję poskładać fagmenty swojego życia jak puzzle. Nie idzie za dobrze, nic do niczego się nie klei.
Dość gwałtownie zaczyna mnie puszczać ok. 21.30. Fale brzydoty stopniowo ustępują miejsca normalnej percepcji barw.
Wnioski:
Na pewno za duża dawka jak na pierwszy raz. Gonitwę myśli na tematy egzystencjonalne mam na codzień, to już było za dużo. Bad tripa zgotowałam sobie sama z obawy przed nim i nie byłam w stanie go pokonać, bo właściwie to nie wierzyłam, że to możliwe.
Co do mistycznych objawień, znajdowania sensu życia itp. to sądzę, żę w moim wypadku jestem na tyle ukształtowana, że ciężko by mi było wyszperać w podświadomości cokolwiek poza tym, co wiem świadomie i co zostało już wielokrotnie przemaglowane. Wiem, za co mi się świat nie podoba, że natura i emocje są przez niego zepchnięte na drugi plan. To, że mi w życiu nie do końca wychodzi uwalnianie się z łańcuchów ego to inna bajka. (Może paskudztwo z tripa to właśnie ego?)
Ale trzeba przyznać, że wizualizacje początkowe były naprawdę imponujące:)
Póki co boję się powtórki, więc na pewno długo nic nie wezmę.
- 9583 odsłony