na pełnym wdechu (gwynnbleid)
detale
raporty hennessy
- Zgrzybieni leśni ludzie (gringo)
- Psilocibe Semilanceata - miły, domowy trip (golden afternoon)
- Ludzki Suwak - miejsce oderwania ze znanej rzeczywistości... (WladcaMalp)
- Kuchnia Bogów (heru)
- Szałwia nitki daje (pilleater)
- Na pełnym wdechu (Gwynnbleid)
- THC po raz pierwszy (kozax)
- Krzywa wycieczka do cyfrowego piekła (core)
- 1575mg (Qbkinss)
- Zawieszony w czasie i przestrzeni... (rupert_the_peanut)
na pełnym wdechu (gwynnbleid)
podobne
29.10.2008
Nadszedł czas na kolejny eksperyment, a że każdy psychonauta lubi wracać w psychodeliczny stan, więc i ja również zachciałem skosztować rozsławionej przez Newbe substancji. Ponoć lepsza od kwasa mawiają, wyjątkowa, ciepła i miła. Ciekawość przekracza bariery finansowe.
21.30. Ho-met w postaci gorzkiego proszku zlizany z opuszka palca przechodzi przez rure pokarmową coby spokojnie lec w żołądku i przyjąć sie jak Pan Bóg przykazał. Pozostało oczekiwanie. Zakładałem, że wejdzie po ok. 40 minutach. Jednak byłem po kolacji i stało sie inaczej. Mianowicie pierwsze efekty pojawiły sie dopiero ok godz 22.45. Przez ten długi czas podekscytowanie oczekiwaniem na działanie niepozwalało skupić sie na konkretnej czynności. Włączyłem Monty Pythona (skecz o Johannie Gambolputty de von Ausfern-schplenden-schlitter-crasscrenbon-fried-digger-dingle-dangle-dongle-dungle-burstein-von-knacker-thrasher-apple-banger-horowitz-ticolensic-grander-knotty-spelltinkle-grandlich-grumblemeyer-spelterwasser-kurstlich-himbleeisen-bahnwagen-gutenabend-bitte-ein-nurnburger-bratwustle-gernspurten-mitz-weimache-luber-hundsfut-gumberaber-shonedanker-kalbsfleisch-mittler-aucher von Hautkopft z Ulm?), jednak z podniecenia nie mogłem sie wkręcić w te jakże śmieszno-absurdalne wywody grupy z Anglii. Efekt placebo owszem pojawił się w międzyczasie, co tym bardziej mnie rozstrajało, bo tryptamina nie zadziałała o czasie tak jak sie tego spodziewałem. Lecz na szczęście HO-MET nie zawiódł.
W założeniu miałem spędzić te kilka godzin w łóżku słuchając muzyki, jednak otworzyłem kilka stron z fraktalami, co by pooglądać wypływające kolorki z monitora. Po 1,5h oczekiwania wreszcie zaczęło sie coś dziać. Typowe objawy "zatrucia", czyli poprawa humoru, lekkie zaburzenia wzroku w postaci oddychania przedmiotów, wyostrzenia kolorów i konturów, fraktalowania faktur itp. Tu musze zaznaczyć, że efekty wizualne dość słabe (ledwo zauważalne CEV'y), spodziewałem sie czegoś bardziej spektakularnego. Fraktale z monitora okazały sie niewypałem, gdyż nic fascynującego się nie działo. Po zgaszeniu światła wzrokowe zaburzenia były bardziej widoczne, ale nadal dość delikatne.
Psychodelka narastała, a jednocześnie umysł pozostawał świeży. Całkowita kontrola zachowań, zero objawów "mindfuck" czy skołowania. Jako że czas mijał, wizuale nie przykuwały wzroku pozostało tylko walnąć się na łoże, zarzucić słuchawki, wcisnąć play i sprawdzić co może zaoferowac HO-MET w sferze dźwięków. Jak sie okazało zaoferował więcej niż się spodziewałem.
Cisza=> Play => Dźwięki wydobywają się z malutkich głośniczków. Niezwykle przestrzenne brzmienie, smaczki, które wcześniej trzeźwy umysł pomijał ujawniają się w pełni, aby móc uzupełnić to, co było niedostrzegalne. Szczególnie na uznanie zasługuje zespół Shpongle naszpikowany pogłosami, dźwiękami, które są wychwytywane przez zalany morzem serotoniny umysł. Plemienne rytmy, wszystko ma swoje miejsce, uzupełnia się.
Muzyka atakuje komórki słuchowe nieprzerwanie wywołując emocje o jakich się żółtodziobom nie śniło. Jaźń wiruje w rytm bębnów, beatów, rozpływa się, by po chwili zewrzeć się w intensywną masę. Kawałki mijają jeden po drugim, odczucia sięgają zenitu. W rytm powolnie płynącego kawałka Apparata "You Don't Know Me" wije się na łóżku, łzy cisną się do oczu. Czuję, że zaraz się rozpłynę jak M&M'sy w ustach (a nie w dłoni), nie jestem w stanie znieść tej słodyczy, przepełnia mnie, wylewa się każdym porem ciała. Jest tak bardzo przyjemnie, kisiel mnie przenika, zanurzam się w nim by kosztować z czary psychodelicznych dźwięków. Uśmiech od razu gości na ustach, chcę śmiać się do rozpuku. Pragnę zerwać się z łóżka, wybiec do przedpokoju i tańczyć, wirować i oderwać się od ziemi, lecz świadomość obecności lokatorów nie pozwala mi na uwolnienie duszy.
Za dużo przyjemności. Czuję, że mógłbym czerpać więcej i więcej, lecz ciało na to nie pozwala. Zostałem uwięziony w tej skorupie, która uniemożliwia doznania spełnienia. Każdy oddech staje się większy, odczucia intensyfikują się, na pełnym wdechu... chcę oddychać jeszcze głębiej, lecz nie mogę, klatka piersiowa nie jest w stanie się aż tak rozszerzyć. Czuję, że mógłbym wiecznie wdychać powietrze powiązane z narastającym szczęściem. Czy tak własnie wygląda raj? Czy można czuć jeszcze więcej, przekroczyć możliwości odczuwania w realnym świecie?
Jestem jak bomba, granat od którego ktoś odciagnął zawleczkę, wiecznie na sekundę przed wybuchem...
Kawałki mijają, mijąją emocje z nimi związane, co chwila coś innego. Raz melancholia wywołana dźwiękami Lambu, raz ezoteryczne lewitowanie w rytm Klutch'a. Chwile z jazzowymi potworami kroczącymi po Bangkoku. Nuty fruwają w przestrzeni jaką tworzy tryptamina. Saksofon wzbudza lękliwe zainteresowanie ciągiem dalszym opowieści. Pływam w muzycznej ekstazie. Ręce wiją się w powietrzu pozostawiając krzyżujące się smugi. Palce błądzą po ścianie badając fakturę. W głowie pojawiają się porównania. Emocjonalne struny zostały wypatroszone, aby szalony wirtuoz mógł je szarpać, grać dzikie solówki w jakiejś psychodelicznej symfonii. Chcę jeszcze!!! Czas mija powolutku. Smakuję każdą minutę, każdą sekundę.
Z ciekawości wyłączam na chwile player'a. Cisza otacza. W porównaniu do muzycznego świata wydaje się taka majestatyczna, fizyczna, otula, wręcz uciska. Idę do łazienki poobserwować swój stan. Wszystko w porządku, moge formować racjonalne myśli i wypowiedzi. Wracam do łóżka. Jestem w połowie tripu.
Play.
"Lost my time, lost my place..."
Delikatny głos Petera Gabriela powolutku znów wprowadza mnie w magiczny świat. Jakże te słowa idealnie pasują do stanu, w którym się znajduje.
"..sky blue "
Zmartwienia odchodzą w niepamięć. Odprężenia, radość i łzy w oczach.
"so tired of all this travelling, so many miles away from home..."
Teraz jest czas, żeby odreagować rzeczywistość i rzucić się w objęcia neuroprzekaźnika szczęścia. Nawiedzają mnie wyrzuty sumienia, przecież to narkotyk, może nie powinienem? Czy uciekam od życia? Chwila zastanowienia. Nie, nie uciekam. Ot, pragnę poznać inny punkt widzenia, poczuć coś, co jest niestety niedostępne dla trzeźwego ciała i umysłu.
Powtarzam kawałek 4 razy, nie mogę przejść dalej niewyczerpując możliwości tegoż.
Powolutku mija czas, niedługo substancja przestanie działać. Czuję się jak turysta, który siedzi na leżaku, dzierży w dłoni drinka wpatrując się w morski horyzont. Za chwilę odjedzie z tego miejsca, lecz nie czuje smutku. Wie że następnego roku tu wróci, znów usiądzie i będzie sączył swojego ulubionego drinka.
Jest 3 w nocy, ciągłe leżenie i słuchanie zaczyna delikatnie męczyć. Troche obawiam się o mój stan dnia następnego. Wiadomo - zajęcia, czy znormalnieję do rana? Odkładam playera, włażę pod kołdrę i staram sie usnąć. Po chwili już wiem, że raczej spędzę tę noc przewalając się z boku na bok. Jednak S&S nie było najszczęśliwsze. Mam ochotę wstać, pójść na piwko, pogadać z kimś. Muszę zostać, kładę głowę na poduszkę. Wsłuchuję się w odgłosy nocy. Mierzwię włosy ręką, wydają wspaniały dźwięk ocierając się o czaszkę. Nigdy nie zwracam na to uwagi, jednak w tym stanie absorbuje mnie to do reszty. Bawię się fryzurką, drapię poduszkę od spodu. Śmieję się z komizmu tej sytuacji.
Przewalam się w łóżku do rana, czuję że lepiej byłoby się ruszyć, ale ciągle mam nadzieję, że jednak wyczerpane ciało polegnie. Niestety. Wstaję o 7, moje przypuszczenia okazują się bezpodstawne. Oprócz niewyspania wyglądam całkiem normalnie, więc ruszam zadek na uczelnię. Cały dzień chodzę jak zombie, ale wspomnienia utwierdzają w przekonaniu, że warto było!
Podsumowanie:
4-HO-MET w moim przypadku okazał się bardziej uczuciowy-emocjonalny niż przemyśleniowy. Bardzo przyjemny stan, nie za długi, nie za krótki... w sam raz. Psychodelia trwała ok. 4h, ale na zejściu tryptaminka była jeszcze odczuwalna. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to tu daję linki do kawałków, które wywoływały powyższe stany:
http://pl.youtube.com/watch?v=4AhpoqTkuwY => Apparat "You Don't Know Me"
http://pl.youtube.com/watch?v=u8nMUSr54eQ => Peter Gabriel "Sky Blue"
http://pl.youtube.com/watch?v=ZtIeH_J-SiI => Lamb "Gorecki"
i wiele innych jak Contemporary Noise Quintet, Aphex Twin, Amon Tobin, Xploding Plastix, Ulver itp. itd.
Enjoy!
- 9624 odsłony