[2c-c] ucieczka od brutalnej rzeczywistości
detale
raporty mr.oysterhead
[2c-c] ucieczka od brutalnej rzeczywistości
Set & Setting: Deszczowe sobotnie popołudnie, lęk i odraza, chęć ucieczki od otaczającej rzeczywistości.
Dawkowanie: 50 mg 2C-C, Marihuana, odrobina Alkoholu.
Wiek: 20 lat mniej lub bardziej udanej egzystencji.
Doświadczenie: 2C-C, LSA, D.O.M.S, Marihuana, Haszysz, Alkohol, Mieszanki Ziołowe, Salvia divinorum, Koko.
Czas: ~8h.
Budzę się ze świadomością kolejnego bezproduktywnego dnia. Co prawda wiem, że byłem umówiony z narko-kolegą na podróż w nieznane, jednak jedno spojrzenie za okno sprawiło iż wiedziałem, że będzie to trzeba przełożyć. Michał był innego zdania: "O 16 na ryneczku". W sumie, czemu nie - pomyślałem. W końcu niesprzyjająca pogoda to kiepska wymówka.
I tak oto spotykamy się na rynku, Michaś połyka dwie pigułki na raz, ja jem jedną - z drugą poczekam aż zacznę czuć efekty pierwszej. Wsiadamy na rowery i ruszamy na pobliski Balaton - malutki zalew otoczony pseudo-plażą i skromnym lasem. Staramy się dotrzeć tam w miarę szybko, wyprzedzając działanie substancji by zrealizować to, co zaplanowaliśmy.
Po dotarciu udajemy się na mini-molo, siadamy i wdajemy się w rozmowę. Jest inaczej. Zaczynam wyczuwać obcość tego miejsca, tak jakbym się w nim znajdował jednocześnie jakby mnie w nim nie było. Michaś stwierdza, że jest 'jebitnie'. Cokolwiek to znaczyło, zgodziłem się z nim. By nie pozostać w tyle z doznaniami, aplikuję kolejną tabletkę, następnie wsiadamy na rowery puki jeszcze jest taka możliwość i ruszamy do lasu.
Zaczynają się pierwsze problemy decyzyjne, jednak dajemy radę. Usadawiamy się obok drogi leśnej pod drzewem. Widok narko-Michasia wydaje się być dla mnie przygnębiający, dlatego postanawiam się przespacerować słuchając muzyki. Czuję się jakbym wyruszał na wspaniałą wyprawę porzucając wszelkie troski, wraz z rowerem i plecakiem. Widzę wyłaniającą się z lasu wodę i spadzistą ścieżkę którą podążam. Niestety nie jestem jeszcze tak bardzo odurzony by zapomnieć o tym, że nie podróżuję sam. Odwracam się i widzę biegnącego za mną Michała co automatycznie psuje mi nastrój. Jestem nim ograniczony. Wracamy pod drzewo, Michaś wyciąga drewniane pudełko z marihuaną i zaczyna czynić powinność. Dochodzimy do wniosku, że to jednak jeszcze nie ten moment, chowamy skręconego jointa do pudełeczka, pakujemy się i ruszamy dalej.
Zatrzymujemy się w malutkiej dolinie, szukamy najbardziej pokrytego trawą miejsca i zakotwiczamy się.
Z minuty na minutę robi się coraz bardziej intensywnie. To dobra pora by dorzucić węgla do pieca. Odpalamy ówcześnie skręconego jointa nieświadomi jeszcze konsekwencji.
Leżymy. Funkcje motoryczne są na poziomie mocno wstawionego alkoholika który właśnie wyleczył kaca kilkoma piwami. Zdałem sobie sprawę, że akt ćpania, który właśnie praktykujemy, nie niesie z sobą żadnych wartości a wszelkie ich dorabianie, zwłaszcza jeśli chodzi o psychodeliki, jest żałosne. Patrząc w niebo i otaczające go drzewa widzę jak wszystko faluje, każdy mój ruch pozostawia za sobą smugi. Cisza jest stanem domyślnym. Zamykam oczy jednak nie zastaję oczekiwanej ciemności. Przechodzę do świata fraktali, jednak nie na długo. Panująca cisza zaczyna mnie nudzić do tego stopnia, że poczułem lęk. Chmiel mnie uspokoi, pomyślałem. Otwieram puszkę piwa jednak jego konsumpcja okazała się niemal niemożliwa. Zrezygnowany sugeruję opuszczenie polany i udanie się do Mc Donalda. Był to nasz nowy cel, jednak wiedzieliśmy, że droga będzie długa i ciężka.
Zgubiliśmy się. Wydostanie z lasu wydawało się niemożliwe. Postanowiłem nawiązać kontakt z rzeczywistością poprzez telefon komórkowy jednak nie przyniosło do żadnej pomocy. Ostatecznie, z wielkim trudem, wybrnęliśmy kierując się ku wielkiemu logo w kształcie litery "M", które wydawało się być miejscem obiecanym, symbolem nieba dla osób wierzących.
Pojawiły się negatywne wibracje, ponieważ zaczęliśmy wchodzi w interakcję z trzeźwymi ludźmi. Dodatkowo na pobliskiej stacji zjawił się niebieski wóz, który mógł pozbawić nas wolności. Zostaliśmy zmuszeni do rezygnacji z naszego celu, co troszkę mnie przygnębiło ponieważ od dłuższego czasu żyłem chwilą kiedy wkładam do ust pysznego Big Macka i zapijam go lodowatą colą.
Gdy oddalaliśmy się od restauracji stwierdziłem, że nie poddam się tak łatwo. Nawiązałem konwersację z przechodniem który wydał się być godny zaufania. Chłopak rozwiał moje obawy i skłonił do udania się w stronę wcześniej wyznaczonego celu.
Cały czas odczuwaliśmy ciężar policji znajdującej się nieopodal. Zaczęliśmy planować wejście do środka oraz to, co mamy zamiar zakupić. Ostatecznie postanowiliśmy zrobić krok do przodu i przekroczyć bramy niebios.
Pomieszczenie wydawało się być bardzo zatłoczone. Każdy stanowił indywidum będące tam w zupełnie innym celu. Dodatkowo trwało przyjęcie urodzinowe, które stanowiło poważny dystraktor. Ostatecznie po kilku ucieczkach z kolejki spowodowanych zbyt dużym napięciem dobrnęliśmy do kasy.
Czułem się niczym Raul Duke meldujący się w recepcji. Trzeźwa komunikacja była niemożliwa, jednak zakupy zakończyły się powodzeniem. Gdy tylko dostaliśmy to, co zamówiliśmy, szybko skierowaliśmy się do drzwi wyjściowych, które wydawały się być portalem za którym znajdował się spokój i cisza.
Zabierając się do aktu jedzenia poczułem się brudny, jednak starałem się nie przejmować i ignorować to, ciesząc się z ciepłego posiłku, którego tak bardzo pragnąłem.
Następnie udaliśmy się do pobliskiej stacji benzynowej by zakupić energy drinka w celu odzyskania energii, którą przytłumił tłusty posiłek. Znowu pojawił się niebieski pojazd. Musieliśmy uciekać. Michaś zaproponował udanie się na tory. Czemu nie.
Trzeba wrócić do stanu domyślnego, stwierdziliśmy. W dniu dzisiejszym stanem tym było naćpanie. Zatem skonstruowaliśmy kolejnego skręta wspólnie go wypalając.
Znowu leżymy. Tym razem jest inaczej, bardziej spokojnie. Po krótkiej stagnacji wdaje się w dyskurs z moim kolegą-podróżnikiem. Chciałem stworzyć nowy paradygmat, jednak wgłębi wiedziałem, że to co robię jest tylko aktem usprawiedliwiania się, chodź niekoniecznie.
Na 20:30 byliśmy umówieni z dwoma znajomymi na rynku. Trzeba było się zbierać. Osobiście nie chciałem ich widzieć, wiedziałem, że nie będę w stanie nigdy zaakceptować ich trzeźwego stanu i totalnego braku doświadczenia w sporcie jakim jest ćpanie. Stwarzało to ogromy dysonans ponieważ słowa, które produkowali były bardzo błędne i nierozsądne. Ich percepcja i dedukcja była dla mnie bardzo uboga, tak jak zawsze, jednak na trzeźwo nie budziła we mnie tak wielkiej odrazy.
Z racji tego że nie mogłem udać się jeszcze do domu gdyż byłem zbyt odrealniony, trzymałem się z nimi, niestety.
Przed północą gdy poczułem, że dam radę sprostać wyzwaniu jakim był dla mnie nie śpiący jeszcze tata, udałem się w stronę osiedla.
Po dotarciu do pokoju odczułem znowu spokój, jednak nadal czułem się mocno odrealniony. Postanowiłem jeszcze posiedzieć chwilę przed komputerem oglądając coś, co mogło by odrealnić mnie jeszcze bardziej.
Ostatkiem sił położyłem się na łóżku próbując usnąć. Zakończyło by się to sukcesem gdyby tylko nie potworny ból mięśni i brzucha. Jeśli chodzi o to drugie, byłem pewien, że to wina niezdrowej żywności, której dzisiaj spożyłem definitywnie zbyt dużo. Mięśnie bolały mnie przez górską wspinaczkę z rowerem u boku. Ale dałem radę. Nad ranem usnąłem, bezpieczny i w jednym kawałku.
Doświadczenie to oczywiści nie zmieniło nic w moim życiu, a nie jestem już na tyle niedojrzały by próbować to sobie wmówić. Cieszę się jedynie z paradygmatu stworzonego wspólnie z kolegą Michałem, które niestety wymaga jeszcze wielu udoskonaleń, ale ważne, że ma już porządny fundament.
Pozdrawiam
TS
- 9143 odsłony