dwa niezwykłe przeżycia dxmowe.
detale
raporty the_great_destroyer
dwa niezwykłe przeżycia dxmowe.
podobne
Prolog
DXM zażywałem niejednokrotnie, przez pewien czas niemal codziennie. Oczywiście substancja ta, jeśli jest brana zbyt często, szybko traci swój urok- chciałem więc opisać dwa najciekawsze tripy w moim życiu. Najciekawsze? Nie, to nieodpowiednie słowo... Najbardziej odmienne, najmniej DXMowe? Miałem kilka bardziej przyjemnych, głębokich tripów, ale te dwa były po prostu inne- czułem się, jakbym wziął całkowicie inną substancję. Oczywiście, nie było to możliwe- chyba że aptekarz postanowił dać mi coś, co sam uwarzył w piwnicy zamiast Acodinu.
W każdym razie- te krótkie trip raporty nie mają na celu opisania całości DXMowego odurzenia, od łyknięcia do afterglow. Mają jedynie pokazać, jak bardzo nieprzewidywalna jest ta substancja: można ją brać codziennie przez pół roku i codziennie osiągać identyczne efekty... ale równie dobrze może pokazać się od całkowicie innej strony.
Chciałbym również dodać, że moja pamięć nie należy do najlepszych. Szczegóły mogą być błędne, albo nawet zmyślone.
Rozdział pierwszy - manipulacja czasem.
S & S : Moje mieszkanie, wraz z dwoma przyjaciółmi postanawiamy poddać się działaniu DXMu. Zero stresu.
EXP: DXM (dużo), kodeina (dużo), marihuana (dużo), tramadol, LSA, mieszanki ziołowe ze smartshopów, salvia divinorum.
Ja: Pełnoletni od kilku lat, studiuję (niezbyt intensywnie).
Dawka: 675 mg (45 tabletek - tolerancja jest, więc uznaję to za średnią dawkę)
Spędziłem calutki dzień grając w Braid'a. Platformówka z zagadkami opierającymi się na manipulacji czasem, ze śliczną, rysunkową grafiką i genialną muzyką. To ona była powodem tej przedziwnej jazdy... a sama gra jest na tyle dobra, że nie trzeba być specjalnym maniakiem gier, aby się w nią wkręcić.
Koło 17 przyszli koledzy i postanowiliśmy zacząć DXMowanie.
Spodziewałem się standardowego scenariusza intoksykacji- łyknięcie tabletek, potem oglądanie filmu przez jakieś 20 minut a następnie trip ze słuchawkami na uszach i loty w kosmosie. W momencie łykania tabletek nie wiedziałem jeszcze jak mocno się myliłem.
Jakiś czas po rozpoczęciu oglądania filmu straciłem koncentrację i niezbyt rozumiałem co się dzieje na ekranie komputera. Jeden z kolegów powiedział mi, że idzie do łazienki- wstał z kanapy i poszedł.
Nie było to dla mnie takie proste- czas przyśpieszył, więc widziałem tylko jak wstaje i, w przyspieszonym tempie, wychodzi z pokoju. Podniosłem rękę, aby temu przeciwdziałać- i mój kolega wrócił "na wstecznym". I nagle stało się- czas cofnął się o minutę.
Spojrzałem na moich kolegów, żeby sprawdzić czy widzieli ten cud- ale mieli wzrok wbity w monitor.
"Niech wam będzie" pomyślałem sobie. Jeśli chcą ominąć najważniejsze wydarzenie w moim życiu, to nie ma problemu. Po chwili jednak zmiękłem i powiedziałem T., że manipuluję czasem. Był pod wrażeniem, ale chyba mi nie wierzył.
"no tak... w końcu to ja nim manipuluję. On niczego nie pamięta, skoro cofnąłem go o minutę do tyłu"
Potem oparłem się wygodnie i pozwoliłem czasowi pobiegać wolno. Czasem zwalniał, a ludzie poruszali się w zwolnionym tempie, powietrze stawało się gęstą cieczą. Czasem przyspieszał, i minuta stawała się sekundą. Czasem cofał się, jakby próbując nadrobić to, że wcześniej biegł tak szybko.
A potem założyłem słuchawki i było tak, jak zwykle.
***
Rozdział drugi- Wielki Wąż Morski.
Miejsce akcji: jezioro-rzeka (ciężko powiedzieć co to było. Zbiornik wodny w każdym razie)
Dramatis personae: Ja i mój kumpel, D.
Dramatis ćpaniae: Acodin, 30 tabletek (450 mg). Jak dla mnie, dawka zdecydowanie poniżej średniej.
Tym razem brałem DXM po przerwie- nie najdłuższej, ale jednak przerwie. I brałem go z kolegą D., w plenerze. Postanowiliśmy zarzucić tylko po 30 i posiedzieć nad rzeką, rozmawiając przy tym o życiu.
Zjedliśmy więc po 30 tabletek, a następnie usiedliśmy przy brzegu rzeki. W jakiejś odległości od nas jakiś mężczyzna łowił ryby, od czasu do czasu przy brzegu jeziora przechodzili ludzie.
Rozmawialiśmy sobie o pierdołach- o muzyce, jaką lubimy, o tym jakie filmy ostatnio widzieliśmy... standardowe pogawędki. Po krótkim czasie zacząłem odczuwać charakterystyczny (dla mnie) ciężar w głowie i lekką trudność w formułowaniu myśli. Usiadłem więc wygodniej i podziwiałem spokojną taflę wody.
Nagle zaczęło padać. W zasadzie, to nie zaczęło padać- nagle woda zaczęła spadać z nieba w takiej ilości, że zwierzęta z okolicznego lasu zaczęły szukać wielkiej, drewnianej łodzi.
Po minucie byliśmy już na tyle zmoczeni, że nie było sensu szukać schronienia- równie dobrze moglibyśmy po prostu wskoczyć do wody.
Po pogodzeniu się z moim obecnym (mokrym) stanem, postanowiłem znowu się zrelaksować i podziwiać targaną przez wiatr i deszcz taflę wody.
Kiedy skierowałem na nią oczy, doznałem olśnienia; zrozumiałem, dlaczego w południowej ameryce ludzie niegdyś czcili węże. Zrozumiałem, dlaczego wodę można uznawać za świętą. Kierowałem się oczywiście jedynie wyobraźnią- nie mam najmniejszego pojęcia, czy w południowej Ameryce ktokolwiek czcił węża morskiego.
I, kiedy patrzyłem w wodę, każda kropla spadająca na nią z nieba była jak pojedyńczy piksel na monitorze. Ale obraz nie był płaski, o nie- wyraźnie widziałem, jak z wody tworzy się pysk wielkiego stworzenia, węża-smoka. Gigantyczny jaszczur wbił we mnie swój wzrok, a następnie zaczął wić się i ślizgać po powierzchni jeziora.
Szturchnąłem D. "Stary... patrz na jezioro".
Nie odpowiedział. Rzuciłem na niego okiem- gapił się na wodę z otwartymi szeroko oczami i ustami. Po jakimś czasie odpowiedział: "Ło..."
Ucieszyła mnie myśl, że nie tylko ja widzę Wielkiego Węża Morskiego. Spędziłem jakiś czas podziwiając go, a kiedy przeszły efekty DXMu poszliśmy wraz z D. do baru, gdzie siedzieli nasi koledzy. Spytałem się go potem, co widział w tej wodzie.
"Parostatek. A ty nie?"
- 10094 odsłony