grzybna sesja komputerowo-opisowa
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
grzybna sesja komputerowo-opisowa
podobne
info:
autor: molasar [ja :)] [mam 21 lat]
doświadczenie z dragami: tylko psychodeliki, 4 lub 5 podróży w przeciagu 3
lat
rodzaj i ilość substancji: [informacja zawarta w tekscie właściwym]
witam wszystkich amatorów psychodelicznych podróży!
przesylam ten text dopiero teraz, bowiem wczesniej nie bylem pewny czy chce
sie nim dzielic - jest dosc "osobisty".
Jego wyjątkowość polega na tym, że jest w 100% autentyczny i pisany "pod
wpływem". [dlatego pisanie go zajeło mi dosłownie cały czas jazdy-
następnego dnia poprawiłem tylko błędy ortograficzne ;-) ]
Dość przynudzania - text jest i tak na tyle długi, że zdążycie się
zniecierpliwić [mam nadzieje, że nastąpi to jak najpóźniej hehe]
ok here we go:
Tak oto postanawiam stworzyć ten dokument (plik tekstowy), aby opowiedzieć
pospólstwu, o doznaniach "po grzybowych".
Jest on o tyle istotny w moim mniemaniu, że w tym momencie, to jest
27/10/2001 godzina 21:30, a jest to sobotni wieczór, jestem pod wpływem
podwójnej działki grzybów psilocybe semilanceata, w formie suszonej i
zmielonej bardzo dokładnie. Oto moje spostrzeżenia, które nasuwają mi się
"na gorąco":
Spożyłem grzyby o godzinie 19:00 (dokładnie) zauważyłem, że wchłonięcie
nastąpiło stosunkowo powoli, a i faza jest bardziej "rozmyta". Otóż teraz
jest godzina 21:41, i czuje wszelkie osobliwe oznaki fazy jako takiej.
Przejdźmy jednak do sedna, bo moje dygresje zdają się być powierzchowne i
krążące w koło...
Otóż na początku dopadło mnie przeświadczenie o tym, że czuję się inaczej.
"Przeświadczenie", albowiem żadnych konkretnych oznak zauważyć nie mogłem.
Było to po prostu "coś" [znaczenie tego słowa omówię później]. Na początku
fazy, leżałem na trawie na lotnisku. Jakkolwiek brzmi to idiotycznie, tak
właśnie postanowiłem zrobić. Zdecydowałem, że ta wycieczka będzie miała w
sobie coś z mistycyzmu, celowo więc postanowiłem zjeść grzyby w samotności i
poprzedzić to dłuższą chwilą relaksu w cichym i spokojnym miejscu.
Wykalkulowałem, że czas na to znajdzie się idealnie pomiędzy spożyciem
grzybów a wchłonięciem ich przez organizm. Położyłem się więc na trawie...
Na początku czułem się z tego powodu dość dziwnie... W nocy poszedłem sam na
lotnisko i kładę się na trawie. hehehe... Osobliwie brzmi... tak czy owak
położyłem się .. Nie było mi zimno.. ale nie było mi też ciepło... Nic...
Ale było mi wygodnie... leżałem więc.... Pogoda jest i była znakomita...
tzn. widziałem cale niebo.... A z racji tego, że na lotnisku ciemno-
widziałem naprawdę dużo gwiazd... I wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że są
one nieziemskie. Nieziemsko piękne i wspaniałe. Uderzyło to mój umysł, jak
kula z pistoletu przeszywająca z nagła mózg....
Ciężko mi opisać co wówczas poczułem.. Często podobnie czuje się człowiek,
gdy ktoś go nagle niespodziewanie przestraszy... coś, jak fala gorąca....
jednak było to inne.... pełniejsze doznanie... Poczułem go wszystkimi
zmysłami w tym samym czasie. [Jakkolwiek zabrzmi to dziwnie to mam zamiar to
napisać, póki mam jeszcze tą fazę, i wiem dokładnie co chce powiedzieć i co
czułem]... Było to tak, jakbym... poczuł nagle smak wspaniałości gwiazd..
Jednocześnie poczułem ten dźwięk... Ale to nie był dźwięk, jak dźwięk znany
ludziom, to był dźwięk, ale odczuwalny na skórze jak rozkosz.... Stałem się
tym niesłyszalnym dźwiękiem, którego byłem świadomy... W tym samym czasie,
wzrok mój ucztował oglądając wszystko.. Niebo.. Gwiazdy... tak odlegle...
ale realne... istniejące... Każdy ze zmysłów dostarczał informacje
kompleksowe i doskonale.. wystarczające do całkowitego odzwierciedlenia
zjawiska, jakie miałem okazje doświadczać.... Jednak każdy z moich zmysłów
funkcjonował w dalszym ciągu... toteż ogólne wrażenia z faktu "obserwacji"
gwiazd, były piorunujące!.... Spowodowały, że odczułem, że wszystkie moje
zmysły są jednością, albowiem w rzeczywistości dostarczają mi te same
informacje... a jedynie z innej perspektywy.... Z perspektywy słuchu mogłem
doznać smaku, jaki niósł ze sobą kolor gwiazdy... Ale było to jednocześnie
związane nierozerwalnie z innymi zmysłami... tzn. nie mógłbym tego odczuć
bez choćby jednego zmysłu lub z tym zmysłem upośledzonym... Coś, jak dzięki
mojemu oku, moje ucho widzi, dzięki uchu moje oko słyszy, i wszelkie kolejne
kombinacje z pozostałymi zmysłami.... Daje to w rezultacie takie
"spojrzenie" na rzeczywistość, jakiego nie może doznać umysł człowieka
ograniczonego- upośledzonego i rozumującego w znaczeniach, jak dźwięk-ucho,
kolor-oko.... Jest to nic innego jak upośledzenie.
A wszystko to miało miejsce w jednej sekundzie, która była dla mnie
wiecznością. Wtedy poczułem wspaniałość i piękno gwiazd... W jednej chwili
dotarło do mnie, że ludzie chodzący po ulicy.. idący do pracy.. robiący
cokolwiek... nie myślą o tym.. nie zdają sobie sprawy co się wokół nich
dzieje... że gwiazdy są takie wspaniale i tajemnicze. Nie sposób ich poznać
tak, jakby się chciało... Jednak są .. w takiej ilości, że przerasta to
umysł idiotów... takiej wielkości, że nie mieści się w ramach umysłowych
człowieka upośledzonego.
I wtedy chwilkę później zrozumiałem... wiedziałem i poznałem (choć wydawało
mi się, że rozumiałem, wiedziałem i poznałem już wcześniej)... że kocham...
brzmi to jak kompletna bzdura z moich ust... nie jest ona jednak wytworem
grzybów... teraz po prostu pod ich wpływem, postanowiłem o tym napisać dla
własnej satysfakcji... Dodatkowo, chciałem wykorzystując osobliwą moc
grzybów "przebadać" to, co czuję... Absurd ! Nie oszukam siebie, że będę
badał moje uczucia.... Będę na nie tylko spoglądał oczami zatrutej grzybami
osoby, będącej w stanie miłości......
Otóż kocham konkretna osobę.... Osoba ta istnieje.... Nikt nie wie kto to
jest i nie będzie wiedział... Nie jest to nikt z mojej rodziny (miłość
rodzinną tutaj pomijam). Innymi słowy, jest to uczucie klasyczne.... Wiec
uczucie jakim darzę tę kobietę, jest dogłębne... w każdym aspekcie analizy z
użyciem grzybów i bez... Wejrzałem w siebie... Nie sposób się tego uczucia
pozbyć. Zresztą, nawet nie przeszłoby mi to przez myśl, żeby chcieć się go
pozbyć- jest tak bowiem wspaniale. I pragnę zwrócić uwagę, że nie jest to
pierwsze tego typu uczucie zrodzone w moim umyśle. Chciałem podkreślić
aspekt wszechobecności tego uczucia... Graniczy to z obłędem, jednak nie
wyklucza pozornie chłodnej analizy, mogę przykładowo teraz rzec, że tego
typu uczucia są w znacznej mierze destrukcyjne, osłabiają w pewnym sensie
motywacje do niemal wszystkiego. To znaczy na przykład, że nie umyję
cholernych garnków, bo wole w dalszym ciągu myśleć o niej, albo nie mogę
przystąpić do pisania czegoś co powinienem, bo mój umysł zaprząta jedna
myśl.... jest to jedna myśl ale wielo-aspektowa..... Nie sposób przedstawić
jej konkretnie.... Może mieć ona charakter myśli o osobie, o minionej
sytuacji z przeszłości lub o wyimaginowanej sytuacji z przyszłości, o
stanie.... myśl o stanie umysłu.... Jednak wszystko związane z NIĄ- z tą
osobą..... Destrukcyjne może okazać się w miłości również ignorowanie bądź
niedostrzeganie wad tej osoby... co za bzdura !!! Ona nie ma wad !!!
Rzekłbym tak i powiadam... Ja to wiem... Ale jest to złudna nieprawda.....
Nie widzę tych wad teraz lub są one dla mnie zbyt mało znaczące.... Jednak
zdaje sobie sprawę, że rzeczywistość obnaży te wady i staną się one ohydnie
obce... A czyż nie zdawałem sobie sprawy ze one na pewno gdzieś istnieją i
tylko mój obłąkany umysł nie chce ich przyjąć.... Kolejny absurd !!! Na tym
to polega.... Myślę o wadach, których nie widzę, zastanawiam się, czy
istnieją... Dlaczego ja ich nie widzę?... Dlaczego nie mogę przyjąć tego do
wiadomości? Pewnie dlatego ze ich nie widzę, bo może ich nie ma?
Obłęd miłości... myślenia tylko takimi kategoriami, jak w tych warunkach
człowiek ma funkcjonować? Każda myśl obraca się dookoła JEJ. ONEJ. Kolejne
słowo-absurd w obłędzie umysłu...Walka z myślami- przeciwności, kontrasty...
Przeciwstawiam sobie różne wyobrażenia rzeczywistości. Co jest we mnie złego
lub w niej?, co jest w niej dobrego i co jest dobrego we mnie?. Dlaczego
tak ? Obawy... to zawsze istnieje.... Zawsze istnieje element swoistego
lęku, lęku przed odrzuceniem? Tak... to dobre słowo... Obawiam się, że
zostanę odrzucony! Ale dlaczego miałbym zostać odrzucony? Może za mało mogę
zrobić....? Jestem bezradny w mojej aktualnej sytuacji...... i nie jest to
tylko jakieś usprawiedliwienie, którym chciałbym sobie samemu sprawić
dobrze. Zadaję sobie teraz i tu pytanie: Co mogę zrobić, żeby to uczucie
ułożyło się po mojej myśli, a nie było tylko kolejnym "czymś", co stało się
niestrawne. Moja odpowiedź na to pytanie, jaką daję tu i teraz: W tym
momencie, nie mogę zrobić nic, mogę patrząc z góry na szerszy przedział
czasu, zacząć się więcej uczyć [z braku alternatywy- aczkolwiek uczenie się
nigdy nie przynosi strat, więc jest to najbardziej pożyteczny sposób
spędzania wolnego czasu] w konsekwencji nauki mogę, i będę miał więcej
możliwości w przyszłości. Ale tu, uderza mnie myśl: co mnie obchodzi daleka
przyszłość?.... ja chce teraz, już, nadzieję na jutro... na realne jutro,
nie zaś rozmyte bełkoty na temat czegoś, czego się nigdy nie osiągnie, a
czego używa się zawsze do pobudzenia rzekomej motywacji do pracy/nauki.
Prawdziwe szaleństwo mnie ogarnia gdy zastanawiam się, co ona teraz robi?
Czy nie robi czegoś sprzecznego z tym, co zawsze mówi?
I nie są te obawy moje symptomem paranoi, jest to zagrożenie realne,
wynikające z mojej bezradności faktycznej. Zadam sobie pytanie: Dlaczego
wiec do niej nie pójdę/pojadę/polecę/teleportuje się/cokolwiek ? Odpowiedz:
Niemożliwe z przyczyn technicznych. Kurwa mać!.... Jest to cos najgorszego,
co może być.... Być blokowanym w tak haniebny sposób przez kogoś, kto
kompletnie nie ma o niczym pojęcia, pomijając już fakt, że nawet mnie nie
zna, ani nic... po prostu ONI... Kurewscy polscy "inteligenci", działają jak
psy... ale takie małe ... takie jakby pudle... zrobią wszystko, aby podlizać
się swojemu panu.. Robią najczęściej tak absurdalne i wręcz idiotyczne
rzeczy, że człowiek z zażenowania czuje się aż gorszy, z samego tylko powodu
że to usłyszał....
Nie zrzucam też winy na nikogo, aby kamuflować moje własne mankamenty albo
obojętności. O nie !!! Tego nigdy nie doświadczyłem, nie doświadczam i nie
będę doświadczał. W każdym znaczeniu.... nigdy, ale to nigdy nie pozostałem
obojętny na cokolwiek. Ale to już inna sprawa.. Chciałem powrócić do istoty
mojej wypowiedzi, czyli do narzuconej mi przez "system" bierności.
Mało tego... Do prawdziwego szaleństwa doprowadza mnie fakt, że niemożliwe
jest aby ona zrozumiała koszmar, jaki istnieje w miejscu, gdzie ja jestem.
Ludzie tacy jak ona i z jej otoczenia najbliższego, i nie tylko
najbliższego, są ludźmi dobrymi. Cokolwiek by nie mówić, są dobrzy, albowiem
nie doświadczyli i nie zdają sobie sprawy, z okropności rzeczy, które się
dzieją w Polsce. Ich dobroć polega na nieskazitelności. Bardzo trudno mi
wytłumaczyć, nawet przed samym sobą, jak to czuję... Wydaje mi się,(nie, ja
to wiem !!!) że ta ich dobroć wewnętrzna... jest naturalnością.... Brak tej
naturalności w egzystencji Polaka, jest dowodem jego straszliwego
zwyrodnienia... Odkrycie tego było i jest dla mnie straszliwie bolesne,
albowiem jako człowiek wolny, w znacznej mierze, od tego zwyrodnienia, nie
mogę wręcz znieść, że próbuje się na mnie wywierać presje, jakie wywiera się
na obywateli polskich. Wachlarz tych presji jest niesamowicie zróżnicowany i
obfity... Zauważam jej oznaki we wszystkim dosłownie. Nazwy rzeczy, waluta,
twarze, obrazy, jedzenie, kontrola, struktury społeczno-gospodarcze i ich
funkcjonowanie. Trudno już zdefiniować, co w tej chwili jest w Polsce
elementem machiny zepsucia, a co jest już zwyrodniałą strukturą, bądź
jednostką... Tak daleko posuniętej degeneracji towarzyszy właśnie ta
wcześniej wspomniana "nienaturalność". Nie mogę dłużej unikać nazwania jej
patologią.
Najstraszliwsze jest to, że ja zostałem wessany w ten system niszczenia
człowieka i duszy, nie ze swojej woli i musze teraz potwornie cierpieć....
Ponownie muszę oddalić podejrzenia, że próbuję zatuszować swoje lenistwo czy
cokolwiek poprzez obwinianie innych... Takie zarzuty stawiane mi tak
często, jak próbuję ludziom cokolwiek wytłumaczyć, stawiają mnie w obliczu
stwierdzenia, że u Polaków jest to jeden z objawów ich skundlenia (nie
obawiam się użyć tego słowa, albowiem mam dokładnie na myśli to, co ono
oznacza). Samokrytyka to jedno, a typowo polski zwyrodniały ascetyzm to co
innego. Polska rzeczywistość doprowadza ludzi do rozpoczęcia myślenia o
sobie, w kategoriach co źle zrobiłem, co źle zrobiłam, nie będę obwiniać
innych za swoje błędy itp. Szukają oni tylko powodów żeby poczuć się źle.
Brzmi to absurdalnie? to stwierdzenie jest bardzo proste i prawdziwe.
Ubolewam nad tym.
Tak czy owak, sytuacja ta implikuje fakt, że nie można polskiego
społeczeństwa nawet przyrównywać do społeczeństw świata. Brakuje ludziom
czegoś, co wcześniej nazwałem naturalnością. Jest to naturalność w każdej
dziedzinie życia, tak prosta- tak wspaniała, doświadczyłem tego i
doświadczam nadal. Mało tego! Zauważyłem, że naturalność na świecie, jest
naturalna. Nikt na siłę nie chce czegoś udawać, bo i po co? polscy obywatele
mogą mieć problemy z zauważeniem w ogóle różnicy pomiędzy mentalnością ludzi
ze świata a mentalnością Polaków. Są to w rzeczywistości różnice bardzo
subtelne, ale nie niezauważalne. Ludzie kochają, lubią, nienawidzą, śmieją
się, myślą, żyją. Ludzkość na poziomie jednostek zadała sobie pytanie: dla
kogo się- kocha, lubi, nienawidzi, śmieje, myśli? Pytanie może się wydawać
retoryczne. Często jednak zdarza się (zwłaszcza w Polsce), że człowiek
odpowiada na to pytanie ... ale tak naprawdę nie daje odpowiedzi samemu
sobie- a to jest właśnie istota tego pytania... Jeśli potrafi się
odpowiedzieć na nie sobie, jest się świadomym teorii (tylko teorii).
Jak zatem działa machina degeneracji człowieka w społeczeństwie polskim?
Jest to niszczenie duszy i człowieczeństwa, poprzez wszechobecną presję i
degeneracyjną modyfikacje fizycznego aspektu egzystencji...
Nie mam obsesji antypolskiej lub czegoś w tym rodzaju. Mam po prostu
świadomość charakteru "polskości". Ale i mam z czym porównywać społeczeństwo
polskie.
Jednak jako przymusowy obywatel polski, mam jeszcze sporo bitw do stoczenia
przed finalnym triumfem. Chociaż w dużej mierze już go osiągnąłem,
posiadając świadomość, jak i częściowe wyzwolenie. Całkowicie wyzwolony i
naturalny nie będę- to fakt. Za dużo okropności doświadczyłem i niestety,
coś we mnie bezpowrotnie wygasło. Ale mogę się starać i to właśnie robię....
marzeniem mojego życia jest zasymilowanie się ze społeczeństwem
wyewoluowanym w stopniu wystarczającym do naturalnej egzystencji i związanej
z tym realnej miłości. Jest to utopia tylko dla zniewolonego i zaszczutego
umysłu. Dla umysłu obdarzonego świadomością, jest to rzeczywistość. I nie
tylko dla umysłu... Jest to rzeczywistość istniejąca tuż obok, a jednak tak
daleko.... Pokolenia ginęły nie zdając sobie nawet sprawy, że polska
rzeczywistość nie jest taka jak powinna być... że jest chora.... a choroba
toczy ten kraj od bardzo dawna.... Nie, nie ktoś obcy robi złe rzeczy... to
ogólnie pojęci Polacy tworzą sobie coś, w czym chcą egzystować. Nie pojmę
chyba nigdy dlaczego....
Te przemyślenia kumulowały się w moim umyśle od paru lat... Nie są produktem
chwili, ani wspomnianej przeze mnie miłości, to czego doświadczyłem
ostatnimi czasy to rzeczywistość naturalna. Nie czuję się lepszy, ani gorszy
od nikogo... Nie czuję się też oświecony w jakiś sposób. Wszystko to co
widzę i czuje, napawa mnie straszliwą nie szczęśliwością. Ale z drugiej
strony, znam smak prawdziwego szczęścia... Nie spocznę dopóki nie będzie ono
elementem mojego naturalnego i pełnego życia. Zdrowego.... z daleka od
samo-destrukcyjnego perpetum- mobile jakim jest Polska, a raczej ogół jej
obywateli... Tylko dlaczego przez polski system nie mogę być z NIĄ? Tych
myśli nie pokonam.... Poddam się tylko.... będzie, co będzie... Ja zrobię
wszystko, co w mojej mocy aby wszystko było OK. Myślenie o tym, czego się
nie może zrobić to element tego nieszczęsnego polskiego życia.... (nie mylić
z moim- ja nie żyje w Polsce- ja żyję gdzie indziej, w Polsce, na razie
tylko tkwi moje ciało schwytane w kajdany nienawiści miedzy ludzkiej i
odmienności. (nie ja założyłem te kajdany, o nie... nie są moje... założyli
je oni).
Tak oto dobija godzina 00:20 rano w niedziele... A ja siedzę jak debil przy
kompie i piszę teksty na grzybach.... hehehe.... Faza już schodzi .... Nie
czuję się zmęczony ani wyeksploatowany. Czysta przyjemność... i swoista
satysfakcja z napisanego tekstu.... Zawiera on konkretne, autentyczne myśli,
które spisywałem w momencie ich powstania.... Nie wiem czy czytając będzie
możliwe zidentyfikowanie różnych etapów tripa, jakie następowały po sobie.
Muszę to przeczytać później, jak odświeżę sobie umysł.... Jednakowoż,
wszystko co tu napisałem należy traktować jak najbardziej poważnie, w
przeciwnym wypadku nie napisałbym tego.
------------------------------
ok to by było na tyle.
jak sie komuś wyda to interesujące, to nie wykluczam innych tripreportów z
mojej strony.
pozdrowienia dla wszystkich orędowników wolności i swobody działania!
- 7553 odsłony