tantum rosa affected...
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
tantum rosa affected...
podobne
no wiec postanowilem wyprobowac Tantum Rosa. spozylem jedna saszetke, co
dalo 0,5g benzydaminy, czyli polowe ilosci, jaka pochlonal Roman
(trip-report na NeuroGroove). nie chcialem brac tego wiecej, przygode z
nowymi dla mnie srodkami zawsze zaczynam od malych ilosci, poza tym lek
zawiera takze zwiazki pomocnicze: chlorek sodu (zwykla sol kuchenna) i
p-toluenosulfonian trojmetylocetyloamoniowy. nie znalem swojej ewentualnej
reakcji na ta druga substancje, poza tym jej nazwa troche mnie przerazila,
wolalem wiec nie ryzykowac.
zawartosc saszetki rozpuszczam w szklance letniej wody. upijam dwa lyki i
zaczynam sie zastanawiac, czy naprawde tak zalezy mi na nowych
doswiadczeniach :-) - obrzydliwy slono-cierpki smak, jezyk i podniebienie az
dretwieja, czuje plyn splywajacy przez przelyk do zoladka. hardcore, galka
m. to przy tym kroplowka :-)... nic to, wypijam kolejne dwa lyki. zostalo
pol szklanki roztworu. uzupelniam woda do pelna i znowu wypijam pol, po czym
jeszcze raz dolewam wody i tym razem pochlaniam calosc. zapijam czysta woda,
ktora ma teraz dla mnie smak mleka.
pierwsze efekty pojawiaja sie po ok. 30 min. - odczuwam stan przyjemnego
odurzenia, nie majacy jednak nic wspolnego z otumanieniem. czuje sie
rozluzniony, zrelaksowany, mysli sacza sie wolniutko, staja sie jakies takie
wyraziste, kazda kolejna wypelnia caly moj umysl, ale nie odczuwam zadnego
ich natloku. rozumuje calkiem normalnie, aczkolwiek wszystkie problemy staja
sie dla mnie odlegle i nieistotne. czuje sie zdecydowanie dobrze. nasila sie
uczucie zdystansowania sie od sygnalow plynacych z narzadow zmyslow, podobne
jak przy medytacji, ale wyrazniej odczuwalne. zaczynam takze odczuwac
lagodne falowanie przestrzeni. pojawia sie suchosc w ustach i przelyku.
zawartosc zoladka podchodzi mi lekko do gardla, ale brak odruchu wymiotnego.
jestem jednoczesnie uspokojony i pobudzony, mam lekki szczekoscisk, zgrzytam
zebami. serce pracuje jednak normalnie.
po ok. godzinie przychodzi kolej na efekty video. katem oka dostrzegam
jakies ruchy, po scianach przemykaja swietliste ksztalty, pelzaja jakies
plamy, dostrzegam refleksy na matowych powierzchniach, przed oczyma lataja
jakies jaskrawe swiatla... dzwieki staja sie ostre, niezwykle wyraziste, mam
wrazenie, ze jestem w stanie uslyszec znacznie wyzsze czestotliwosci niz
normalnie. wszystko brzmi jakos tak metalicznie, jak w tunelu albo rurze.
wychodze na dwor. halo sie nasila. spogladam w niebo i, pomimo, ze jest
calkowicie zachmurzone, widze gwiazdy, cale roje tanczacych, rozszalalych
gwiazd. ich ruchu nie mozna jednak nazwac chaotycznym - gromadza sie one w
stada, przegrupowuja, tworzac rozne wymyslne ksztalty, konstelacje. z nieba
spadaja jakies plonace kule, masakra. wychodze na skapana w swietle latarni
ulice. przy przenoszeniu wzroku dostrzegam biale smugi, przypominajace
troche powidoki. jadace samochody gubia swoje kontury, podazaja za nimi ich
sylwetki zbudowane ze swietlistych linii. ide sobie chodnikiem, krecac glowa
w lewo i prawo, jest fajnie. po powrocie do domu sporym problemem okazuje
sie umycie zebow - moje ruchy sa gwaltowne, konwulsyjne, zaczynam
szczotkowac i nie moge przestac. dostrzegam u siebie sklonnosc do
wykonywania pewnych automatycznych, powtarzalnych czynnosci, np. przez kilka
minut chodze po lazience, tam i z powrotem, jakbym sie zapetlil. pojawia sie
nieprzyjemne raczej uczucie obcosci wlasnego ciala, moje lustrzane odbicie
wydaje sie mi obce, czuje sie nieswojo.
OK, juz sie wykapalem, jestem czysciutki i swiezutki, klade sie do lozka.
nie mam za bardzo ochoty sluchac muzyki, mimo to wlaczam radio (stoi przy
lozku) i pozwalam mu cicho grac. w pokoju panuje polmrok. swiatlo latarni
rzutuje na sciane przede mna wzory firanki i kontury galezi drzew rosnacych
kolo mojego domu, tworzac prostokatne plamy. wpatruje sie w jedna z nich i
spostrzegam, ze zaczyna sie cos dziac. plama ozywa, przeobraza sie w
widziana z profilu glowe jakiegos cybernetycznego krokodyla,
przypominajacego skrzyzowanie gada z traktorem. potwor klapie szczeka i
wybalusza galy, z nozdrzy dobywa mu sie jakis dym. o kurwa. odrywam na
chwile wzrok, bo troche trudno mi wytrzymac ten naprawde chory widok, i
wszystko wraca do normy, halucynacja sie rozplywa. jednak glodny nowych
doznan znowu wbijam wzrok w kwadratowa plame. i get what i want. tym razem
widze siedzacego w pozycji lotosu lysego starca ze szpiczasta broda. nagle
podnosi rece i zaczyna intensywnie gestykulowac, mam wrazenie, ze daje mi
jakies znaki, proboje przekazac cos waznego. zrywa owoce z pobliskiego
krzaka i sie nimi obzera, widze jak je dokladnie przezuwa, krecac przy tym
glowa. wszystkiemu towarzyszy "efekt kina" - kiedy wpatruje sie w jakis
punkt, reszta obrazu w polu widzenia po prostu znika. po chwili starzec
zamienia sie w pare spleciona w milosnym uscisku. kobieta i mezczyzna
kochaja sie namietnie, co chwile zmieniaja pozycje (sic!), z chwila gdy on
zbliza glowe ku jej lonu, dostrzegam u niego, kurwa mac, swoja twarz! chore
uczucie, naprawde... w plamach swiatla widzialem tez pozniej m. in.
rozpuszczajaca sie twarz jakiegos wasatego goscia, Najswietsza Panienke Z
Dzieciatkiem Jezus (dzwoncie do Radia Maryja), wykrzywiajaca sie w
fanatycznym usmiechu facjate z marchewka zamiast nosa... dostrzegam pewna
powtarzalnosc obserwowanych zwidow - znowu cyber-gad, znowu machajacy rekami
starzec, znowu porno z moim udzialem... staje sie to na dluzsza mete nuzace.
spogladam na radio i nagle zaczyna mi ono przypominac frontowa sciane
jakiegos domu, z pomiedzy przyciskow i pokretel wyskakuja czarne ludzki,
biegaja w kolko, podskakuja radosnie, robia fikolki w powietrzu, wspinaja
sie po glosniku. patrze za okno i zaczynam sie przygladac galeziow drzew,
ktore po chwili ozywaja, faluja, wija sie jak weze, walcza ze soba jak
krzyzujace sie miecze... ksiazki na polce zamieniaja sie w syjamska kotke z
mlodymi... co jakis czas wszystko staje sie nagle ciemniejsze, jakby ktos
wylaczal swiatlo. suszy mnie straszliwie, co chwile wstaje i ide do kuchni
napic sie wody, w koncu nalewam sobie szklanke i stawiam kolo lozka. w
kuchni patrze przez okno - na niebie rozgrywa sie istna bitwa, UFO
przemykaja tam i z powrotem, razac sie nawzajem jakimis promieniami, co
chwila niebo rozswietla jakas eksplozja. tu i owdzie dostrzegam stada
latajacych kropek. a posrod tego wszystkiego - koles napierajacy na BMXie,
pedaluje w gore niebosklonu, co chwile wykonujac jakies zakrecone triki.
lezac w lozku odczuwam wyraznie falowanie wlasnego ciala, rozciaga sie ono i
kurczy, wygina sie we wszystkie strony. uczucie to nachodzi mnie cyklicznie,
co kilka minut. po pewnym czasie stan przyjemnego odurzenia ustepuje uczuciu
psycho-fizycznego dyskomfortu. pomimo usilnych staran nie moge zasnac,
powoli popadam w stan, w ktorym jawa miesza sie z wizjami sennymi. nie jest
on dla mnie czyms nowym - doswiadczalem go czesto w czasie choroby, przy
podwyzszonej temperaturze. gdy zamykam oczy, przez glowe przelatuja mi rozne
absurdalne obrazy, mam niezwykle pobudzona wyobraznie, ktora wydaje sie
funkcjonowac autonomicznie, niezaleznie od mojej woli. przykladowo, nachodzi
mnie nastepujaca wizja: dwoch kolesi, jeden staje na barkach drugiego, po
czym zeskakuje. i wtedy ten drugi pyta pierwszego: "obsikales ksiezyc?"...
kazdorazowe zamkniecie oczu obdarza mnie tego rodzaju wizja. moje mysli
zdaja sie pochodzic od kogos innego, sa zupelnie pozbawione sensu, choc
obdarzone jakims przewrotnym, czesciowo niezrozumialym poczuciem humoru.
zaczynam myslec wierszem, nie dosc, ze rymowanym, to jeszcze o idealnie
wywazonej rytmice (!). pojawia sie tez uczucie bycia wieloma osobami naraz -
jestem jednoczesnie soba i ludzmi, ktorych znam, mysle o sobie w liczbie
mnogiej... jednoczesnie czuje sie - paradoksalnie - calkiem normalnie, tzn.
nie mam zadnych schizow, potrafie (choc kosztuje to nieco wysilku)
przezwyciezyc nachodzace mnie mysli i wizje. gdy wstaje z lozka, wszystko
ustaje, pozostaja jedynie haluny.
nad ranem zaczynam odczuwac pierwsze symptomy zatrucia - nasilajace sie
nudnosci, ogolne oslabienie, dziwny, zoltawy kolor cery etc. zrobilo sie juz
jasno, swiat zaczynam postrzegac, wydawaloby sie, normalnie - zadnych
swiatel, smug. ale to tylko pozory - wpatruje sie w jakas czarna kropke na
scianie i co widze? niewinna kropeczka ozywa, zaczyna pelznac, przeobraza
sie w wijaca sie gasienice. z gasienicy nagle wystrzeliwuja jakies odnoza,
dlugie chyba na pol metra, po chwili rozwijaja sie skrzydla, wyrasta odwlok,
wyodrebnia sie glowa, i oto widze przed soba gigantycznego owada w pelnej
krasie. po chwili owad zaczyna wic sie w konwulsjach i zamienia sie w
kipiaca plazme, ktora wyparowuje albo wsiaka w sciane. narodziny, zycie,
smierc. pozniej znowu wpatruje sie w ten sam ciemny punkt. tym razem widze,
jak nabiera on ksztaltu jednego z pierwotniakow znanych z lekcji biologii,
zaczyna krecic sie w kolko, wydaje z siebie jakies rozrastajace sie wici,
ktore zajmuja stopniowo pol powierzchni sciany, po czym umiera w ten sam
widowiskowy sposob, co poprzednio widziane owady. niepozorna kropka
przeksztalcila sie tez na moich oczach w jakis zywy, mnozacy sie twor
przypominajacy amebe... pozniej widze pajaki, mnostwo pajakow. wychodza
zewszad, ze wszystkich ciemnych zakamarkow, rozlaza sie po scianie i
suficie. przez chwile mysle, ze to juz schizofrenia. jednak po jakims czasie
wszystko mija.
faza powoli schodzi. haluny z wolna ustaja, dzwieki zaczynaja brzmiec
zwyczajnie. samopoczucie mega-chujowe. wywoluje wymioty w celu zniesienia
nudnosci, ale to nie pomaga, zoladek mam pusty i zwracam jedynie zolc.
jestem strasznie oslabiony, ledwo sie poruszam. beznadziejnie wygladam -
cera pozolkla, oczy podkrazane, spojrzenie mgliste. psychicznie tez nie
czuje sie najlepiej - przesladuje mnie uczucie, ze przydazylo mi sie cos
totalnie chorego. dzien wyjety z zyciorysu. nazajutrz, po dobrze przespanej
nocy, wszystko wraca do normy.
...czas na male podsumowanie. duzo myslalem o swoich przezyciach po
benzydaminie i nie potrafilem dojsc do zadnych sprecyzowanych wnioskow. nie
wiem, do czego moge porownac wzmiankowana substancje - nie znam niczego, co
powodowaloby haluny przy jednoczesnym zachowaniu praktycznie w pelni
trzezwego umyslu. nigdy nie posunalem sie do spozycia nasion datury, ale
sadze (tzn. wnioskuje z trip-reportow), ze doznania wzrokowe po bieluniu
moga przypominac te po benzydaminie. same haluny sa niewatpliwie glowna
atrakcja fazy, jaka daje ten srodek. zrobily one na mnie spore wrazenie - sa
niezwykle realistyczne, szczegolowe, a przede wszystkim obdarzone ZYCIEM.
widziane przeze mnie owadopodobne stworzenia rodzily sie, rozwijaly,
dojrzewaly, starzaly sie i umieraly... wszystkiemu towarzyszyl RUCH. zwidy
mialy tylko dwie wady (?) - stosunkowo maly rozmiar oraz duza nietrwalosc
(wystarczylo oderwac wzrok...), ale to chyba kwestia dawki. benzydamine
polecam wszelkiej masci hardkorowcom i koneserom, o, mimo wszystko, sporej
odpornosci psychicznej (trip pozostawil we mnie wyrazne uczucie czegos na
ksztalt niesmaku). w sumie calkiem ciekawie dzialajacy cheap drug.
- 14905 odsłon